Wywiad

Berlinale 2023: Nicolas Philibert o zwycięskim filmie "On the Adamant". Przeczytajcie też naszą recenzję

https://www.filmweb.pl/article/Berlinale+2023%3A+Nicolas+Philibert+o+zwyci%C4%99skim+filmie+%22On+the+Adamant%22.+Przeczytajcie+te%C5%BC+nasz%C4%85+recenzj%C4%99-149750
Berlinale 2023: Nicolas Philibert o zwycięskim filmie "On the Adamant". Przeczytajcie też naszą recenzję
źródło: Getty Images
autor: Pool
Na niedawno zakończonym festiwalu w Berlinie jury pod przewodnictwem Kristen Stewart nieoczekiwanie przyznało Złotego Niedźwiedzia filmowi "On the Adamant" w reżyserii Nicolasa Philiberta. W rozmowie z Piotrem Czerkawskim francuski mistrz dokumentu obserwacyjnego opowiada o kulisach realizacji filmu opisującego tytułową placówkę dla osób z zaburzeniami psychicznymi, zdradza specyfikę swojej twórczej metody i tłumaczy, dlaczego irytują go niektórzy dziennikarze. 

Poniżej znajdziecie też fragment recenzji "On the Adamant" autorstwa Adama Kruka. Całą znajdziecie na karcie filmu TUTAJ

kadr z filmu "On the Adamant"

***


Piotr Czerkawski: Podobno łatwo pana zdenerwować.

Nicolas Philibert: Czyżby?

Wystarczy powiedzieć, że pańskie "On the Adamant" to film o psychiatrii.

Takie podejście rzeczywiście trochę mnie wkurza, ale proszę to zrozumieć. Gdy jakiś reżyser przekonuje, że zrobił film na dany temat albo mówiący o określonym zjawisku, mimowolnie daje przez to do zrozumienia, że chce pouczać widza albo popisywać się swoją wiedzą. Moim dokumentom można natomiast zarzucać wiele, ale nie to, że powstają z takich pobudek.

Co w takim razie stanowi dla pana motywację do działania?

Ciekawość. Chęć dowiedzieć się czegoś o sobie samym albo o świecie, w którym żyję. Wszystko to zapewniają mi spotkania z bohaterami. Dlatego właśnie powtarzam, że swoje filmy robię wspólnie z nimi albo jeszcze lepiej – dzięki nim. Jeśli po czterdziestu paru latach stania za kamerą jestem pewien czegokolwiek, to tego, że inni ludzie bywają wspaniałymi nauczycielami.

Czego nauczył się pan w takim razie od pacjentów i opiekunów z zakładu opieki dziennej dla osób z problemami psychicznymi, który pokazuje pan w "On the Adamant"?

Nie jestem pewien, jak zgrabnie ująć to w słowa. Może po prostu uświadomiłem sobie, że kiedyś byłem głupi i w swoim myśleniu posługiwałem się zbyt wieloma stereotypami?

Na przykład?

Pozwoli pan, że szczegóły zachowam dla siebie. Moja pozycja i tak była zresztą uprzywilejowana, bo przystępując do pracy nad "On the Adamant", miałem już o psychiatrii pewną wiedzę, a w 1997 nakręciłem nawet film "Każda mała rzecz", którego tematem było funkcjonowanie szpitala La Borde.

Jeśli ktoś jest zupełnym laikiem w temacie, ilość czyhających na niego myślowych pułapek jest pewnie znacznie większa.

A dodatkowy użytek robi z nich prasa brukowa lub żądne sensacji portale internetowe, które często nie dbają o precyzję i stawiają znak równości między ludźmi korzystającymi z pomocy psychiatrycznej a niepełnosprawnymi umysłowo. Przy okazji powielają też fałszywe przekonanie, że jeśli ktoś ma problemy psychiczne, boryka się z nimi od rana do wieczora, przez 24 godziny na dobę, a jego postępowanie pozostaje w ogóle pozbawione klarowności czy konsekwencji. Co jednak najgorsze, tabloidowe media wyolbrzymiają szkodliwy mit o tym, że ludzie z zaburzeniami psychicznymi często przejawiają skłonność do przemocy i są niebezpieczni dla otoczenia. Ale zrzucanie wszystkiego na brukowce byłoby zbyt łatwe. Pamiętajmy, że za powielanie szkodliwych klisz dotyczących zdrowia psychicznego odpowiadają także filmy, również te rzekomo ambitne.

kadr z filmu "On the Adamant"
Z czego właściwie bierze się nieprzemijająca popularność wspomnianych stereotypów?

Od zawsze boimy się tego, kto jest obcy i czymś się od nas różni. Każdy z nas konfrontuje się z tymi lękami zarówno na płaszczyźnie egzystencjalnej, jak i prozaicznej, gdy codziennie wychodzi z domu na ulice. Oczywiście można i powinno się te lęki oswajać, ale z tym wiąże się ciężka praca. Znacznie łatwiej jest utwierdzać się w przekonaniu, że strach jest uzasadniony. Doskonale rozumie to skrajna prawica, która od lat zbija na takim myśleniu potężny kapitał polityczny.

Działalność centrum "L'Adamant" pokazuje, że odmienna postawa nie tylko jest możliwa, ale przede wszystkim przynosi znakomite efekty.

Powtarzam czasem, że moi bohaterowie – dzięki swojemu idealizmowi i konsekwencji – przypominają trochę członków Ruchu Oporu. Nie chodzi tylko o polityczny wymiar ich działań, które stanowią wyraz sprzeciwu wobec wszechobecnej ksenofobii. Bunt ludzi związanych z "L'Adamant" ma w sobie coś jeszcze głębszego i bardziej egzystencjalnego. W pewnym sensie stanowi wyzwanie wobec dominującej we współczesnym społeczeństwie tendencji do dehumanizacji jak największej ilości aspektów rzeczywistości. Obecnie wszystko w coraz większym stopniu zależy przecież od algorytmów i komputerów, które na podstawie twardych danych decydują, czy jeszcze mieścisz się w normie, czy wykraczasz już poza nią.

Technologia z całą pewnością ułatwia jednak życie, warunkuje również postęp medycyny.

Mam tę świadomość i nie zamierzam powielać ezoterycznych bredni o szkodliwości lekarstw. Pragnę tylko podkreślić, że powinniśmy patrzeć na nie w szerszym kontekście. O ile jednemu schizofrenikowi pomogą same tabletki, inny będzie potrzebował bardziej złożonej terapii, pozwalającej rozwijać jego wrażliwość i zacieśniać więzi społeczne. Każdy przypadek powinno się rozpatrywać indywidualnie, nawet jeśli świat zmierza dziś w innym kierunku, dążąc do generalizacji wszystkiego, co się da.

Jak to się stało, że – w przeciwieństwie do dyrektorów wielu podobnych placówek – ludzie zarządzający "L'Adamant" tak dobrze to zrozumieli?

Zakładam, że odpowiednio wcześnie zdali sobie sprawę, że skutecznie leczyć ludzi może tylko instytucja, która najpierw uzdrowi samą siebie. Aby tego dokonać, trzeba wznieść się ponad biurokrację, porzucić powtarzalność, rutynę i wszystko, co ogranicza kreatywność. W takich warunkach personel "L'Adamant" mógł pielęgnować swoją otwartość na świat, która udziela się także pacjentom. Bardzo ważne wydaje mi się to, że pracownicy i podopieczni placówki nie ograniczają się do przebywania w swoim gronie, tylko wychodzą wspólnie do kina albo zapraszają do "L'Adamant" gości – filozofów, pisarzy czy reżyserów. Od zaproszenia skierowanego niegdyś do mnie, rozpoczęły się zresztą nasze kontakty, które ostatecznie zaowocowały powstaniem filmu.

Jaki wpływ na atmosferę w "L'Adamant" ma nietypowa siedziba placówki, która mieści się na barce zacumowanej na wodach Sekwany?

Unikalność przestrzeni na pewno zwiększa poczucie swobody, pomaga w znoszeniu podziałów na pacjentów i personel, sprawia, że spotkania i warsztaty tracą sztywną strukturę, upodabniając się do zwykłych spotkań towarzyskich. Wszystkiemu temu sprzyja też na pewno samo położenie "L'Adamant", które znajduje się niby w centrum Paryża, ale za sprawą bliskości rzeki pozwala odciąć się od wielkomiejskiego zgiełku, kojarzy się z beztroską i relaksem.

Ten swoisty luz udzielił się chyba również panu. Czuć, że "On the Adamant" to film zrodzony w dużej mierze z improwizacji.

Zawsze kręcę film bez precyzyjnie określonego scenariusza. Gdybym chciał przewidywalnej pracy, w której realizuję z góry określony harmonogram, zatrudniłbym się w korporacji. Na planie muszę czuć wolność, która manifestuje się w długotrwałej, nieśpiesznej obserwacji rzeczywistości. Dopiero pod jej wpływem zaczynały nachodzić mnie myśli w rodzaju "O, te warsztaty wyglądają ciekawie. Następnym razem można by spróbować je nakręcić". Czasem to się rzeczywiście udawało, ale innym razem uczestnicy mówili, że nie chcą być filmowani, a ja musiałem to uszanować i nakręcić tego dnia coś zupełnie innego.

kadr z filmu "On the Adamant"
Jak na taki styl pańskiej pracy reagowali pacjenci "L'Adamant"?

Czułem, że odpowiada im bardziej niż w przypadku klasycznego dokumentu, w którym sadzałbym ich przed kamerą na krześle i – niczym śledczy albo, co gorsza, dziennikarz – zadawał pytania o wspomnienia albo przemyślenia. Tymczasem, zamiast przeprowadzać wywiady, wolałem po prostu rozmawiać, zwykle bez włączonej kamery. W takich warunkach moi bohaterowie chętnie się otwierali i pozwalali sobie na szczerość, której nigdy nie uzyskałbym w inny sposób. Jeśli coś szczególnie zapadło mi w pamięć, po jakimś czasie wracałem ze sprzętem, odszukiwałem mojego rozmówcę i mówiłem: "Niedawno powiedziałeś mi bardzo ciekawą rzecz o swojej przeszłości. Czy byłoby dla ciebie w porządku, gdybyś powtórzył ją jeszcze raz przed kamerą?".

Słuchając emocjonalnych wypowiedzi bohaterów, łatwo zgadnąć, że otwierali się przed panem z łatwością. Czy to kolejny dowód na terapeutyczną moc sztuki?

Nie lubię takiego myślenia, bo stanowczo unikam fetyszyzowania sztuki i stawiania jej na piedestale. W "L'Adamant" nauczyłem się, że terapeutyczna może być każda aktywność, która pomaga ludziom przekroczyć własną samotność. Jedni potrzebują do tego dyskusji o "Osiem i półFelliniego w ramach klubu filmowego, a inni wspólnego przyrządzania marmolady. Kto wie, gdyby przyszło co do czego, może sam wybrałbym to drugie.

RECENZJA FILMU "ON THE ADAMANT"



Statek pijany
autor: Adam Kruk

"Are you crazy?" – rzucił odbierający Złotego Niedźwiedzia na 73. Berlinale Nicolas Philibert, kiedy Kristen Stewart ogłosiła, że jury uznało jego "Sur l'Adamant" za najlepszy film festiwalu. Żart był podwójny, bo to opowieść o osobach zmagających się ze zdrowiem psychicznym i ich opiekunach zastanawiająca się nad tym, co to oznacza "być szalonym". Ale też werdykt był odważny i zaskakujący, bo niewielu typowało film do zwycięstwa – kolejnego, dodajmy, triumfu kina dokumentalnego po niedawnej nagrodzie w Wenecji dla "Całe to piękno i krew" (czy następne będzie Cannes?). Jakby Berlinale chciało powiedzieć, że zamiast bezsensownie produkować kolejne wielkie, drogie, nieekologiczne blockbustery, przyszedł czas docenić małe filmy z sensem. 

Na pewno na wszelkie laury zasługuje sposób patrzenia Philiberta na świat: ciepły, cierpliwy, pełen szacunku dla przedmiotu opowieści, który na naszych oczach staje się jej podmiotem. Francuz stosuje tę metodę od czterech dekad, tworząc swoje niespektakularne, humanistyczne kino. Wzorem Fredericka Wisemana za temat często bierze instytucje, będące mikrokosmosem społeczeństwa. Portretuje je w tonacji optymistycznej, pochyla się nad słabszymi: w ostatnim filmie – osobami z problemami, wcześniej – zwierzętami ("Nénette") czy – dziećmi. Jak w "Być i mieć", portrecie małej szkoły w Owernii, o którym Tadeusz Sobolewski pisał tak: "Składanie pierwszych słów i odkrywanie, że po liczbie siedem następuje osiem, staje się nauką życia – bycia sobą wśród innych, bycia razem z innymi". W "Sur l’Adamant" też najważniejsza jest wspólnota i prostota – autor skupia się na sprawach podstawowych: rozmowie, wypiciu razem kawy, czasem po prostu obserwowaniu pływających po Sekwanie kaczek. 

GettyImages-1469540504.jpg Getty Images © Andreas Rentz

Dzieje się to w miejscu w wyjątkowym. Tytułowe Adamant to paryska placówka opiekująca się osobami z problemami psychicznymi. Dzienna klinika otwierana jest każdego ranka, by wieczorem wypuścić pacjentów do domu. Nie ubezwłasnowolnia ich, nie traktuje jak kryminalistów, zaprasza do rozmaitych aktywności, wśród których jest arteterapia, wspólne prowadzenie kawiarni, a nawet organizacja dyskusyjnego klubu filmowego. Ten obchodzi właśnie dziesiąte urodziny – w planach celebracji są chociażby pokazy "Osiem i pół" i "Bosonogiej Contessy". 

Philibert nie stosuje twardych podziałów na pacjentów i opiekunów, wszyscy są tu bohaterami. Stają się nimi nawet twórcy: reżyser (i jednocześnie operator) oraz dźwiękowiec Érik Ménard, których rozmówcy czasem wywołują do odpowiedzi. Na "Sur l’Adamant" składają się jednak nie tylko wywiady, często bardzo osobiste, ale też wnikliwe obserwacje, przepełnione ciepłem i humorem, bez przekroczeń i sensacji. O co zapewne byłoby nietrudno, jako że Philibert skupia się nie na osobach w przejściowym kryzysie zdrowia psychicznego, lecz na "prawdziwych szaleńcach", jak opisuje się jeden z bohaterów filmu. Na tych, którym choroba wykrzywiła twarze, uniemożliwiła wychowywanie dzieci czy pracę zawodową. I uczy ich słuchać, obserwować, dostrzegać piękno, mądrość, kruchość – to prawdziwa lekcja empatii. 

Całą recenzję przeczytacie na karcie filmu "Sur l'AdamantTUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones