Relacja

CANNES 2013: Miłe niespodzianki piątego dnia festiwalu

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2013%3A+Mi%C5%82e+niespodzianki+pi%C4%85tego+dnia+festiwalu-95859
W niedzielę organizatorzy zaprezentowali tylko jeden film konkursowy – "Borgman". Z kolei w ramach specjalnych pokazów zaprezentowano indyjski obraz "Monsoon Shootout". Oba filmy okazały się o wiele ciekawsze od tego, co zapowiadał oficjalny katalog festiwalu. Dzięki czemu zostałem bardzo mile zaskoczony. 

Gość w dom...

Alex van Warmerdam – jeśli to nazwisko nic Wam nie mówi, to najwyższa pora na nadrobienie zaległości. Obecnie jest on jednym z najciekawszych twórców holenderskiego kina. Jego poprzednie dzieło – "Ostatnie dni Emmy Blank" – było przykładem mistrzowskiego wykorzystania groteski. Najnowszy obraz – "Borgman" – jest niemniej zaskakujący i      przewrotny. Humor i Zło zostają tu zespolone w przedziwną konstrukcję, którą ogląda się z fascynacją.



Jak w przypadku "Emmy Blank", podczas seansu "Borgman" widz staje się gościem w pozornie zwyczajnym domostwie. Jednak za sprawą nieproszonego gościa zaczną się w nim dziać przedziwne rzeczy. Skupią się  one wokół pani domu, malarki. To właśnie ona przygarnie nieznajomego i początkowo będzie ukrywała jego obecność przed porywczym mężem. Stare porzekadło mówi: "gość w dom, Bóg w dom". Van Warmerdam najwyraźniej nie wierzy w prawdziwość tego powiedzenia. Jego Obcy, choć na pierwszy rzut oka przypomina boskiego gościa z "Teorematu" Pasoliniego, wydaje się raczej mieszkańcem Piekła, a nie Nieba. To, z jakim lekceważeniem podchodzi do przemocy; to, w jaki sposób manipuluje główną bohaterką; wreszcie to, z jaką perwersją korzysta ze wszystkich sztuczek warunkowania, by uczynić kobietę uległą – nie ma w tym nic ze świętości. Z drugiej strony nie robi nic wbrew jej życzeniu. Tak jak wampira należy go zaprosić, bez świadomości, jaką cenę przyjdzie za to zaproszenie zapłacić.

"Borgman" to film intrygujący, ponieważ cała fabuła krąży wokół pytania: Kim jest tytułowy bohater? Reżyser nigdy ostatecznie na nie nie odpowiada. Oczywiście można z łatwością się tego domyślić. Trudniej przyjdzie widzowi rozszyfrowanie powodów, dla których robi to, co robi. Ta tajemnica skupia uwagę widza, przyciąga go niczym ćmy światło lampy. A fakt, że nie wszystko zostaje wyłożone na stół, tylko potęguje ciekawość.



Jednak główną siłą "Borgmana" jest zaskakujący humor. Scena pozbywania się zwłok jest tego najlepszym przykładem. Genialnie prosty pomysł, a efekt jest piorunujący. Aż dziwne, że ludzie nie pozbywają się kłopotliwych dowodów zbrodni w podobny sposób częściej. Jeszcze zabawniejsza jest scena z dziewczynką, która znajduje między drzewami rannego mężczyznę. Już to wystarczy, by każdy fan makabrycznego humoru polubił film i jego reżysera.

"Borgman" nie robiłby chyba tak dużego wrażenia, gdyby nie odtwórca roli nieznajomego – Jan Bijvoet. Jest on prawdziwym kameleonem. W jednej chwili jest bezbronnym bezdomnym, a w następnej bezwzględnym manipulatorem. Grany przez niego bohater okazuje się mistrzem w wyłapywaniu ludzkich słabości w celu ich późniejszej eksploatacji. Bijvoet z łatwością staje się osobą, która zarazem budzi zaufanie i całkowite przerażenie. Z takim aktorem ekscentryczny projekt, jakim jest "Borgman", nie mógł się nie udać.

Myślał indyk o niedzieli


"Monsoon Shootout" to nie jest film dla ludzi o słabym sercu. Nie, żeby był jakoś szczególnie brutalny, zawierał drastyczne sceny czy poruszał kontrowersyjne tematy. Pod tym względem reprezentuje poziom typowy dla kina akcji klasy B. Chodzi o przesłanie, które jest tak ponure, że nie wytrzyma go nawet największy optymista.



Bohaterem filmu jest Adi, świeżo upieczony policjant. Podczas jednej z pierwszych akcji staje przed dylematem: strzelić do ściganego czy nie. Kiedy Adi rozważa możliwe drogi wyboru, widz ma okazję obejrzeć je na ekranie. W jednej z nich podejrzany ucieka, co prowadzi do całej serii tragicznych wydarzeń. W innej wersji podejrzany ginie, co niestety prowadzi do innych, równie tragicznych konsekwencji. W ten sposób odsłonięta zostaje nieprzebrana otchłań beznadziei. Tak cynicznego filmu jak "Monsoon Shootout" nie widziałem już dawno. Reżyser Amit Kumar nie ma złudzeń: życie to pasmo udręki, której nie da się uniknąć. Można co najwyżej oszukać w nieznacznym stopniu przeznaczenie i sprawić, że ktoś inny przejmie przykry los, jaki nam był zgotowany. Jednak pointa jest jeszcze bardziej dołująca. Żeby ją poznać, będziecie musieli zobaczyć film.

Kumar ma praktycznie zerowe doświadczenie, jeśli chodzi o kręcenie filmu. To niestety widać. O ile pod względem wizualnym całość jeszcze się trzyma, o tyle tempo opowieści pozostawia sporo do życzenia. Wyraźnie daje się we znaki skłonność Kumara do efekciarstwa. Czasami skutki są całkiem pozytywne. Czasem jednak reżyser przytłacza sceny zbyt nadmiernym zdobnictwem. Samą stylistyką film przypomina amerykańskie tanie kino akcji: standardowy zestaw bohaterów i równie niewyszukane problemy. To, co wyróżnia "Monsoon Shootout", to fakt, że historia opowiedziana jest na kilka różnych sposobów.



Choćby ze względu na konstrukcję wydaje się, że reżyser ma aspiracje do tworzenia kina artystycznego. Nie wiem, czy to dla niego najlepsza droga. Tak naprawdę "Monsoon Shootout" jest bowiem pełnoprawnym kinem rozrywkowym. Byłem naprawdę pozytywnie zaskoczony tym, jak dobrze mi się go oglądało. Owszem, niektóre pomysły trąciły nadmierną naiwnością, ale w kinie rozrywkowym mniej to razi niż w kinie z dużymi ambicjami. Fakt, że reżyserowi udało się zachować zdolność do zabawienia widza przy tak ponurym wydźwięku całości, jest dobrym prognostykiem na przyszłość. Osobiście chętnie wybiorę się na kolejny film Amita Kumara.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones