Relacja

CANNES 2015: Gaz do dechy!

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/CANNES+2015%3A+Gaz+do+dechy-111445
68. Festiwal w Cannes powoli się rozkręca, a nasi recenzenci zaczynają żywić się wyłącznie kawą, świeżym powietrzem i dobrym słowem. Michał Walkiewicz wstąpił na drogę gniewu razem z "Mad Maxem" (poniżej znajdziecie zarówno recenzję, jak i rozmowę na temat filmu z dyrektorem artystycznym festiwalu w Gdyni i felietonistą Filmwebu, Michałem Oleszczykiem), a później zwiedził krainę "Baśni nad baśniami" wraz z twórcą "Gomorry" oraz "Reality".

***

Maksymalne przyspieszenie (recenzja filmu "Mad Max: Na drodze gniewu")

Mówisz "Mad Max", myślisz: "Wojownik szos". Choć w pierwszej części wylano fundamenty pod szacowną serię, a trzecia przeniosła cykl w stratosferę kiczu, wszystko, co najlepsze, wydarzyło się w sequelu. To właśnie w nim majestat jałowego świata – stworzonego za dziesięciokrotnie większe pieniądze niż w oryginale – stał się bezdyskusyjny. To wówczas Mel Gibson zrzucił policyjny uniform i przywdział kultową, rozchełstaną skórę, a reżyser George Miller zamienił bohatera w ikonę popkultury. Dziś Miller ma już siódmy krzyżyk na karku, ale lata na bezdrożach nie poszły na marne: "Mad Max: Na drodze gniewu" to kino akcji równie szlachetne jak stojące za nim intencje. Zrodzone z potrzeby i nakręcone z miłością. Opowiedziane z pasją człowieka, który wie, że od wściekłej amazonki z mechaniczną dłonią lepsza jest tylko buchająca ogniem gitara.



Już otwierający film, nihilistyczny monolog nie pozostawia wątpliwości: będziemy mieć do czynienia z destylatem całego uniwersum. Są dziwactwa, przy których Tina Turner w celofanie to szczyt dobrego smaku, jest czarny charakter odgrywany przez znanego z "jedynki" Hugh Keays-Byrne'a, a także fetyszyzowane na potęgę cuda postapokaliptycznej motoryzacji. "Na drodze gniewu" tkwi korzeniami w "Wojowniku szos", lecz nie jest to ani hołd, ani pastisz, tylko inteligentna rekonfiguracja dawnego świata. Oto Max Rockatansky (Tom Hardy), dręczony wspomnieniem zmarłej rodziny eksgliniarz, trafia w niewolę watażki o megalomańskiej ksywce Immortan Joe. Facet ma monopol na wodę pitną i włada sporą, przyboczną armią, więc niedobitki ludzkości z trudem oddychają pod jego butem. Tętno podnosi mu dopiero podwładna, jednoręka Imperator Furiosa (Charlize Theron). Rebeliantka porywa nałożnice tyrana i ucieka na pustynię. W pościg, z przytroczonym do czoła konwoju trofeum w postaci Maxa, ruszają siepacze Joe'ego. Reszta jest milczeniem i nie bierzcie tego za metaforę: wyjątkowo oszczędni w słowach bohaterowie charakteryzowani są głównie przez działanie, instynktowne odruchy i uniwersalny język przemocy.

Furiosa i Max tworzą ciekawy duet: on jest typem złamanego herosa rodem z czarnego kryminału, ona walczy za sprawę. Feministyczna wymowa filmu jest silna, zwłaszcza w ostatnim akcie, jednak Miller zgrabnie balansuje pomiędzy skrajnościami: tak jak ze zdeterminowanej Furiosy nie czyni większej niż życie superbohaterki, tak ściganego przez duchy przeszłości Maxa nie zamienia w wybawiciela żeńskiej ferajny.

Całą recenzję Michała Walkiewicza znajdziecie TUTAJ.

A poniżej możecie obejrzeń rozmowę Michała Walkiewicza z dyrektorem artystycznym festiwalu w Gdyni i felietonistą Filmwebu, Michałem Oleszczykiem, o wrażeniach, jakie zostawia po sobie seans nowego "Mad Maxa".


Festyn tłuścioszek (recenzja filmu "The Tale of Tales"/"Il racconto dei racconti")

Mafiozi z Camorry, współczesny Zampano i księżniczka wydana za ogra – z neapolitańskich ulic, przez dom Wielkiego Brata, po krainę za siedmioma górami. Nowofalowcy mawiali, że prawdziwy artysta kręci jeden film przez całe życie, lecz przypadek Matteo Garrone pokazuje, jak anachroniczna jest ich definicja kina autorskiego. Chociaż Włoch porusza się bezkolizyjnie po najróżniejszych obszarach tematycznych, jego filmy mają niepodrabialny podpis. Nie inaczej jest z anglojęzycznym debiutem "The Tale of Tales"



Królewna i ogr to bohaterowie przypowiastek Giambattisty Basilego – siedemnastowiecznego poety, barda i dworzanina. Z jego zbioru "Baśń nad baśniami, czyli Festyn tłuścioszek" Garrone zaczerpnął również opowieść o rozdzielonych bliźniętach i despotycznej królowej, historię króla zaprzyjaźnionego z gigantyczną pchłą oraz anegdotę o chutliwym, wiecznie nienasyconym monarsze. Zanim jednak pomyślicie, że nietypowe domowe zwierzątka oraz nieokiełznane libido to kaszka z mleczkiem, a wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie, musicie wiedzieć, że z dorobku Basilego czerpali m.in. bracia Grimm i Charles Perault. Poleje się krew, potoczą głowy, a przynajmniej jedna postać będzie obżerać się ugotowanym, pulsującym sercem. Buon appetito!

Garrone ustawia tonację filmu gdzieś pomiędzy względnym realizmem a surrealistycznym odlotem. Widać to już w pierwszych scenach, w których dość tradycyjnie filmowane popisy błaznów na królewskim dworze zostają zderzone z obrazem bohatera zakutanego w mosiężny kombinezon nurka głębinowego. Widać też później, kiedy kapitalne komediowe akcenty rozładowują "zakazane" seksualne napięcie pomiędzy – najczęściej spokrewnionymi – bohaterami. To elegancka i precyzyjnie zbudowana konwencja, która minimalizuje ryzyko przesadnej reżyserskiej szarży.

Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones