Felieton

Dżentelmen i łobuz

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/D%C5%BCentelmen+i+%C5%82obuz-109354
Dżentelmen i łobuz
Konkurs na stolicę Wszechświata rozstrzygnięty! Kraj, który wydał na świat Gilberta Ryle’a, Lewisa Carrolla i Jamesa Bonda. Dał ludzkości grawitację, wysłał Boga na wieczny urlop, skodyfikował zasady piłki nożnej i język, który brzmi dostojnie zarówno w ustach wielmożnej damy, jak i pijanego kibica. Wynalazł komputer, internety, maślane biszkopty i Stany Zjednoczone. Co miesiąc pocztówki z kraju, który kocha się i nienawidzi od pierwszego wejrzenia, przesyła Ludwika Mastalerz. 

***

Wśród brytyjskich stereotypów nie ma chyba dwóch bardziej od siebie odległych niż dżentelmen i chav: jeden z nieśmiertelnym melonikiem na głowie, fajką i parasolem pod pachą; drugi ze złotym zębem, w sportowym dresie i z niedopitą puszką browaru w dłoni. Tyle że różnice sięgają dużo głębiej niż dresiarska powierzchowność piłkarskiego kibica czy nienaganny akcent lektora BBC One. Gdyby pozbawiać te postacie ich fasadowych cech i zostawić samą postawę wobec świata, przypominaliby bohaterów "Becketa", bo Henryk II i Thomas Becket w filmie Petera Glenville'a to wyobrażenia łobuza i dżentelmena obrane do kości.


Choć ukazany w filmie konflikt między królem a biskupem wpisuje się gładko w historię średniowiecznych sporów o inwestyturę między władzą świecką a kościelną, reżyser skupił się raczej na relacji między dwoma mężczyznami. Niegdyś razem polowali, upijali się do nieprzytomności i wymieniali kobietami, teraz odmienne poczucie obowiązku coraz bardziej ich od siebie oddala. Król, chcąc zapewnić sobie lojalność i pieniądze Kościoła, na stanowisko arcybiskupa powołuje Thomasa z przekonaniem, że nikt nie będzie mu lepiej służył. Ich współpraca i przyjaźń zostają wystawione na próbę, gdy dochodzi do zamordowania pewnego niepokornego mnicha. Thomasowi nie podoba się, że duchowny został ukarany bez zgody sądu kościelnego i fakt, że jego morderca uniknął odpowiedzialności dzięki szlacheckiemu pochodzeniu. Gdy Becket stawia ultimatum: albo sąd nad mordercą, albo obłożenie króla ekskomuniką, Henryk wpada w furię. Nie pojmuje, dlaczego dobroć, którą obdarzył Becketa, obraca się teraz przeciw niemu. Przyjaciel jawi mu się zdrajcą i parweniuszem, mimo to wciąż darzy go uczuciem i szuka porozumienia za wszelką cenę. W rzeczywistości Becket pozostaje wierny Henrykowi aż do śmierci, to odmienne spojrzenie na kwestie fundamentalne sprawią, że dojdzie do tragicznej śmierci biskupa. Becket swój urząd traktuje bardzo serio – bynajmniej nie z miłości do boga, ale w imię zasad. Jego światem rządzi pewien  abstrakcyjny metafizyczny ład, który sprawia, że człowiek jest czymś więcej niż tylko walczącym o majątek i przywileje zwierzęciem pośród innych zwierząt. Postawa króla wydaje mu się tanim oportunizmem, niegodnym głowy państwa. Sprzeciw wobec króla paradoksalnie jest wyrazem szacunku - broniąc interesu i majestatu Kościoła bezkompromisowo wypełnia powierzone mu przez monarchę obowiązki. Ich przyjacielska relacja jest symetryczna, ale biskup skupia się bardziej na odpowiedzialności i zasadach fair play, a król na emocjach i przebaczeniu.

Henryk II wydaje się zachowywać jak rozkapryszone dziecko, niezdolne do podjęcia jakiejkolwiek wiążącej decyzji – nawet morderstwo biskupa nie było bezpośrednim rezultatem jego woli, a jedynie pochopnym gestem rycerzy, którzy pijacki lament władcy ("Czy nikt w tym królestwie nie może uwolnić mnie od tego człowieka?") potraktowali jak rozkaz. Jednak uczucie, którym król darzy Thomasa, wystawiając się na pośmiewisko żony, matki i całego królestwa, nie pozwala łatwo potępić tego bohatera. Z tej perspektywy film jest nie tyle historią męczeńskiej śmierci Becketa, co opowieścią o ludziach prezentujących odmienne postawy etyczne. Jeden w imię przyjaźni podpaliłby niebo i ziemię, drugi nawet w imię wspólnej przeszłości nie potrafi układać się z człowiekiem, żądającym od niego sprzeniewierzenia się wartościom, które wyznaje.


Peter O'Toole i Richard Burton w "Beckecie"
Gdyby w jakimś świecie możliwym spotkali się bohaterowie powieści "Hornblower" C.S. Forestera i "Sharpe" Bernarda Cornwella z pewnością wybuchnąłby między nimi identyczny konflikt. Zekranizowane przez BBC historie dwóch żołnierzy z czasów wojen napoleońskich ("Sharpe" i "Hornblower") balansują na granicy tradycyjnego heritage movie lat 80., a serialową rewolucją, której triumfalny pochód nieprzerwanie kroczy przez telewizyjne ekrany. Muzealna estetyka i otwarte peany na cześć imperialnej Brytanii niepozbawione są krytycznego spojrzenia na minione czasy. Oprócz niezwykłego realizmu w sięganiu do epoki od kiczu uniwersalizmu "british dream" (wyrwania się z klasowych ograniczeń) obydwie produkcje chroni skupienie na niebanalnych postaciach. Bohaterowie są na pozór podobni: pochodzą z nieliczących się klas społecznych – Horatio Hornblower jest synem lekarza, Richard Sharpe porzuconym przez matkę prostytutkę sierotą. Biorąc pod uwagę fakt, że w epoce georgiańskiej oficerowie wywodzili się z arystokracji, obaj mają takie same szanse na zrobienie kariery w armii: żadne. Jednak dzięki zdolnościom, odwadze i poświęceniu zyskują szacunek dowódców i oddanie towarzyszy broni. Z biegiem czasu zaczynają zarysowywać się różnice. Łączy ich ostateczny cel – zwycięstwo Wielkiej Brytanii w wojnie z Francją, ale droga, która do niego wiedzie, czyni z nich postacie skontrastowane niewiele mniej niż król i biskup w "Beckecie".


"Hornblower: Równe szanse"
Bohater i specyfika różniących się diametralnie walk na morzu w czasach Napoleona są organicznie połączone – jedno definiuje drugie i na odwrót. Śmiertelność w piechocie była ogromna, aby uzupełniać niedobór żołnierzy werbowano przestępców, stawiając im – jak Sharpeowi – ultimatum: więzienie albo pole bitwy. Poza kadrą oficerską żołnierze nie cieszyli się zbytnim szacunkiem społecznym, ale ludzi pozbawionych pieniędzy i życiowych perspektyw było wystarczająco dużo, by zasilić siły zbrojne Imperium Brytyjskiego.

System pułkowy był świeżym wynalazkiem, będący rezultatem przeświadczenia, że wysokie morale w armii bierze się raczej z bliskich relacji i odpowiedzialności za kolegów niż poczucia honoru i dumy narodowej. Drużyna Sharpe'a (odpowiednik lekkiej piechoty strzelców, opracowany przez Johna Moore’a) to banda nieokrzesanych, ale zżytych ze sobą doskonałych strzelców; ich ścisła współpraca pozwala dowódcy wygrywać kolejne potyczki. Sharpe ma wiele wspólnego ze współczesnym chavem – solidarność głęboko w sercu, a na wierzchu "klubowe barwy" – tu w postaci zielonej kurtki, której nigdy nie zdejmuje, nawet po kolejnych awansach. Choć dawno powinien przywdziać dystyngowany czerwono-biały mundur oficerski, w geście solidarności z kolegami upiera się przy zielonym, nawet podczas audiencji u księcia Walli i na szubienicy, na którą wiodą go fałszywe oskarżenia. Kodeks wojskowy zakazuje wieszania skazańców w mundurach, ale Sharpe pozostaje w kwestii stroju nieugięty, doprowadzając do szału przełożonych. Zabawne, że w czerwonej kurtce widzimy go tylko raz – gdy przebiera się za "zwykłego" brytyjskiego dezertera, aby podstępem wkraść się do fortu wroga. Sharpe to bohater łatwy do polubienia – "swój chłop" – stanowczy, ale też wyrozumiały dla podopiecznych, nie stroni od trunków i pięknych kobiet; choć ma problemy z dochowaniem małżeńskiej wierności, kocha na zabój. Zawsze mówi, co myśli, a gdy antagonista pozostaje głuchy na argumenty, łatwo przekonują go strzeleckie umiejętności bezczelnego oficera i jego nowatorska technika szybkiego ładowania broni. W sytuacji, gdy pojedynek wydaje się nieunikniony, Sharpe nie fatyguje się rzucaniem rękawicy czy stylowym liściem w twarz –  kopniak w krocze to według niego właściwy sposób informowania wroga, że jego godziny są policzone. Gdziekolwiek pojawi się ten "nieporządny oficer" lubiący sobie zakląć i pokazać archaicznego, dwupalcowego "fucka",  wprawia w konsternację,; za nic ma nobilnie fechtujących oficerów, którzy przedkładają bale i towarzyskie konwersacje nad poezję pola bitwy. Zabawny epizod z "Regimentu Sharpe'a", w którym przerywa głupią militarną pantominę, rozrywając teatralną scenografię, aby ze sceny uratować księcia Walii, urasta do rangi symbolu.



Horatio Hornblower imię odziedziczył po jednym z bohaterów Szekspira – twardo stąpającego po ziemi Angliku, towarzysza pięknoducha Hamleta, ale także po geniuszu spod Trafalgaru – admirale Nelsonie. To przeciwieństwo Sharpe'a – fizycznie wątły, cierpiący na chorobę morską i lęk wysokości. Często wątpi w swoje kompetencje, ale w rzeczywistości jest zdolnym matematykiem, nawigatorem i poliglotą. W odróżnieniu od Sharpe’a, znajdującego się zawsze we właściwym czasie i miejscu, gotowego ratować życie generała Wellingtona czy upokorzyć "żabojadów", zabierając im złotego orła namaszczonego przez samego Napoleona, prześladuje go pech. Nie dość, że wciąż coś stoi mu na przeszkodzie do awansu, to jeszcze ma najgorszy auto-PR na świecie. Do bólu skromny, nie dostrzega, jakim poważaniem cieszy się wśród załogi i przełożonych, komplementy pod jego adresem i towarzystwo kobiet wprawiają go w zakłopotanie. Z powodu niezłomnych zasad bywa nierozumiany przez otoczenie: odmawia przejścia na lepszą fregatę, bo chce pozostać lojalny wobec swego pierwszego kapitana, żeni się, aby uratować znajomą przed nędzą i społecznym ostracyzmem. Przechodzi samego siebie, gdy daje słowo hiszpańskiemu dowódcy, że wróci do jego więzienia, gdy tylko odstawi bezpiecznie na ląd swych pasażerów. Dowódca podejrzewa, że Hornblower to niegroźny wariat i z litości spełnia jego prośbę, gdy ten jednak faktycznie wraca, Hiszpan jest tak oczarowany, że daruje mu wolność.

"Hornblower"
Historia niezłomnego jak Thomas Becket Horatio idealnie przemyca specyfikę XIX-wiecznych walk na morzu. W marynarce obowiązywał trudny do wyobrażenia dziś rygor: drobne przewinienia karano chłostą, wyczerpującymi wartami i drastycznym zmniejszeniem racji żywnościowych. Nic dziwnego, że niewielu śmiałków garnęło się na statki, a żeby skompletować załogę, nierzadko uciekano się do porywania ludzi z kolonii. Kapitan był bogiem, za okrucieństwo w czasie rejsu nie groziły mu żadne sankcje, wszystko można było wytłumaczyć "wyższą koniecznością". W książce  "Republika piratów" Colin Woodard opisuje sadystyczne praktyki (jak choćby karmienie ekskrementami czy nieco bardziej finezyjne polewanie ran solanką z pikli), które nierzadko prowadziły do buntu na okręcie, zamieniając całe załogi w straceńczych dezerterów. W tym kontekście słowa hymnu Royal Navy : "To honour we call, you as freemen not slaves/For who are so free as the sons of the waves?" brzmią cokolwiek ironicznie i powinny być raczej hymnem piratów, których, jak przekonuje autor, marynarka brytyjska wyhodowała na własnym łonie. Nawet oficerowie nie byli wolni od terroru; za nieposłuszeństwo wobec przełożonych groziła kara śmierci, wymierzana także kapitanom, którzy stracili okręt, nawet jeśli w żaden sposób nie mogli zapobiec katastrofie. "Wina? – niekoniecznie, odpowiedzialność – zawsze" – tak w telegraficznym skrócie można podsumować ówczesną służbę na morzu.


"Strzelcy Sharpe'a"
Awanturnik Richard Sharpe z pewnością nie zrobiłby tam kariery i prawdopodobnie nie dożyłby nawet drugiego rejsu. Hornblowerowi zdecydowanie łatwiej było zachować życie (śmiertelność marynarzy była nieporównywalnie mniejsza niż wojsk lądowych), ale trudniej odnieść sukces; rygor Royal Navy i jej codzienność rzadko polegająca na walce, a częściej na jej zapobieganiu przez blokowanie wybrzeża, nie pozostawiała wiele miejsca na heroizm. Najważniejsze misje niewiele miały wspólnego z wojną bezpośrednią, żmudna ochrona szlaków komunikacyjnych i niszczenie zapasów wroga wymagały za to uporu i odporności na upokorzenia.

Sharpe i Hornblower – obaj bardzo wymagający wobec swoich współtowarzyszy, są też przez nich  niezwykle hołubieni. Sharpe podbija serce sierżanta Harpera już pierwszym ciosem w twarz – dumny Irlandczyk dotąd nie znał nikogo, kto potrafiłby okiełznać jego krnąbrność. Innych zdobywa żołnierskimi umiejętnościami, szczerością i poczuciem humoru. Zasadniczy introwertyk Hornblower wolniej zjednuje sobie ludzi, ale gdy daje się już oswoić, cała załoga jest gotowa dać się za niego pokroić. W przyjacielskich stosunkach na statku panuje jednak zawsze pewien dystans, młody Archie Kennedy to jedyny oficer, do którego Horatio zwraca się po imieniu. Napięcie między sztywnym zachowywaniem pozorów a szczerą sympatią prowadzi czasem do zabawnych sytuacji. Szczególna więź łączy Hornblowera z kapitanem Edwardem Pellewem, który jako pierwszy dostrzega, że nieśmiały "midszypmen" to nieoszlifowany diament. Nie chcąc go jednak zepsuć, pochwały odmierza precyzyjnie jak laboratoryjną menzurką, a swój podziw dla młodzieńca zawsze maskuje krytyczną uwagą. Kontrast między ciepłymi uczuciami a lakonicznym ich wyrażaniem pokazany jest w poetyce melodramatu. Między każdym fochem i tęsknym spojrzeniem odnosimy wrażenie, że jesteśmy świadkami rozkwitającego gejowskiego romansu, który dopiero później krystalizuje się w ojcowsko-synowską relację.



Nic jednak tak dobrze nie uwidacznia różnicy między Sharpem a Hornblowerem jak ich motywacja do walki. Gdy jeden z dowódców każe żonie opuścić pole bitwy i wrócić do Londynu, Sharpe go beszta, stwierdzając, że żona żołnierza powinna mu stale towarzyszyć, aby nie zapomniał, za co naprawdę walczy. Rewersem jest rozmowa Horatio z Pellewem, który awansując go. mówi: "Pewnego dnia nauczysz się walczyć za coś więcej niż Anglię", mając na myśli jego rodzinę. "What is there more than England, sir?" brzmi odpowiedź i hasłem tym Horatio mógłby właściwie wytatuować sobie pierś. Najciekawiej robi się jednak, gdy w dżentelmenie budzi się łobuz i vice versa. Hornblower z czasem uczy się gry zespołowej, coraz częściej przedkłada bezpieczeństwo załogi nad własny imperatyw spełniania rozkazów, czego zwieńczeniem jest wzniecenie buntu na statku szalonego kapitana Sawyera ("Hornblower: Bunt"). Z kolei Sharpe po powrocie z wojny nie przyłącza się do strajkujących żołnierzy, mimo że służba w Armii Terytorialnej zupełnie mu nie odpowiada. Rodzi się w nim myśl, że walczył o coś więcej niż chleb i dach nad głową i że to dzięki armii nie został przestępcą, pijakiem czy hazardzistą jak wielu jego pobratymców.

 

Przenikanie się tych archetypów w kinie wydaje się nieskończone, zupełnie jak seria filmów o agencie Jamesie Bondzie – w każdym wcieleniu nieco innym, jednak zawsze gotowym służyć Koronie. Pierce "Hornblower" Brosnan i Daniel "Sharpe" Craig, przekonują, że dżentelmen i chav mogą być dwiema stronami tej samej monety.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones