Artykuł

Lato wszędzie

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Lato+wsz%C4%99dzie-87829
Zdarza się, że odpowiednio wyeksponowane staje się kluczowym elementem fabuły filmu,  motywem warunkującym działania głównych bohaterów. W skrajnych przypadkach samo staje się bohaterem. Lato znalazło swoją niszę w kinie gatunków. To kanon produkcji nazywanych "summer movies" – filmów nierozerwalnie kojarzących się z przyjemnym uczuciem letniej, wakacyjnej przygody.


"Stań przy mnie"

Dla dzieciaków lato to okres beztroski i wolności. Dla dorosłych – czas  wyczekiwanych urlopów. Odpoczynek, relaks, najlepiej nad morzem, na plaży, czyli tam, gdzie słońce grzeje najmocniej. Lato ma też to do siebie, że sprzyja wspomnieniom. Człowiek staje się sentymentalny i nostalgiczny. Wyblakłe klisze wyciągnięte z zakamarków pamięci nagle powracają – a to jak jeździło się z rodzicami do "egzotycznych" kurortów, np. Helu czy Sopotu, a to jak uciekało się całą "paczką" (co oni teraz u diabła robią, gdzie pracują, jak wyglądają?) od nadopiekuńczych staruszków. Nic dziwnego, że kino na nasze tęsknoty reagowało od zawsze – dla nieco starszych  widzów zbudowało ekwiwalent "powrotu do przeszłości" w wersji full service w postaci kina retro, młodszym zaś zaproponowało lekką w treści rozrywkę, często z przymrużeniem oka. Bo lato można przeżywać na wiele sposobów.  

W życiu każdego jest taki czas, kiedy traci się niewinność. Czas, po którym nigdy już nie  jesteśmy tacy sami...
("Stań przy mnie", reż. R. Reiner)

Cytat z filmu Reinera wypowiada głos zza kadru. Narrator to starszy człowiek snujący historię swojego dzieciństwa. To opowieść mająca swój początek latem 1959 roku w jednym z miasteczek na terytorium Nowej Anglii. Czterech przyjaciół dotąd spędzających  wakacje w typowo chłopięcy sposób (domek na drzewie, pierwsze świerszczyki szmuglowane  potajemnie z domowej piwnicy i przeglądane z wypiekami na policzkach, smak pierwszego  papierosa) wybiera się na poszukiwanie zwłok potrąconego przez pociąg chłopaka. Żeby tam dotrzeć, muszą pokonać długą drogę. Odwołanie się do motywu wędrówki powoduje, że stopniowo odkrywają, kim  naprawdę są, co ich na co dzień gryzie i jakie drzemią w nich nadzieje i marzenia związane z nie tak odległą przyszłością.

 
"Stań przy mnie"

Siłą "Stań przy mnie" jest niespotykana łatwość odnalezienia w filmie własnego "ja". Podążając za bohaterami, widz staje się nagle jednym z nich – młodym chłopakiem, którego troski dorosłego życia jeszcze  nie dotyczą, przed którym świat stoi otworem, a najważniejszą sprawą jest ten szczęśliwy  czas, którego nic nie jest w stanie zniszczyć. Lato odgrywa tu znaczącą rolę. Słoneczne  plenery towarzyszą widzowi bezustannie, konotują młodość, konfrontując ją z jesienno-zimowym  światem dorosłych. Lato jest tu czymś w rodzaju rubikonu, którego przekroczenie wiąże się z  utratą wspomnianej niewinności i słodkiej dziecięcej naiwności, tak doskonale zilustrowanej w jednej ze scen, kiedy chłopaki, maszerując torami, dyskutują o komiksowych bohaterach: Myślisz, że Myszka Miki może pokonać Supermana? – Nie żartuj, Superman jest prawdziwy, Myszka Miki to kreskówka. Kreskówka nigdy nie wygra z prawdziwym bohaterem.

Rubikon przekraczają również bohaterowie komediowej serii "American Pie". Różnica polega na tym, że dojrzewanie zyskuje dla nich wymiar nieco mniej poważny. Konwencja filmu wymaga powierzchowności i usprawiedliwia ją, bowiem realia rządzące światem ówczesnych (i dzisiejszych) nastolatków, dla których fascynacje sferą seksu są "rzeczą całkowicie naturalną", nie ulegają przejaskrawieniu. "Dorosłość"  definiowana – początkowo – za pomocą paktu, na mocy którego każdy z chłopaków musi  "zaliczyć" panienkę przed ukończeniem liceum, przechodzi stopniową ewolucję, do chwili aż  wszyscy (może poza Stiflerem) dojdą do prostego wniosku, że życie to nie tylko łóżko i seks, ale także inne wartości, jak chociażby przyjaźń i lojalność. O ile w pierwszej części  zdecydowanie mniej sugestywne jest odwoływanie się do konkretnej pory roku, to już w "dwójce" wrzuceni zostajemy w klasyczny wir wakacyjnego szaleństwa. Czwarta odsłona sagi "American Pie: Zjazd absolwentów" udowadnia, że chłopaki, choć minął szmat czasu, mentalnie cały  czas tkwią w sidłach "tamtego lata".

 
"American Pie: Zjazd absolwentów"

Wakacyjne nieróbstwo i wszędobylski luz to znak firmowy bohaterów "Amerykańskiego graffiti George'a Lucasa. Krótkie T-shirty, rozczochrane blond fryzury a la James Dean i hot-rody, a z drugiej strony problemy i dylematy: szkolne, sercowe, zawodowe. Typowe zmartwienia młodych ludzi, mieszkańców pełnej niespełnionych marzeń Ameryki lat  60. Ludzi czujących, że po TEJ nocy coś utracą.

Przemyśleń egzystencjalnych nie mają natomiast bohaterowie "Uczniowskiej balangi" Richarda Linklatera. Pozbawieni zbędnego balastu w postaci pytań o swoje miejsce w świecie za dwadzieścia lat, imprezują i piją. Koncentrują się na dniu teraźniejszym, korzystają z przywileju młodości. Co rusz upalają się jointem albo zalewają do upadłego. Modelowy przykład stanowi Mitch Kramer (Wiley Wiggins) przeżywający jedną z tych niezapomnianych wakacyjnych  nocy. Kto – patrząc na ekran – nie  przypomina sobie tego uczucia lekkiego podniecenia, zwyżki adrenaliny, kiedy prosząc  ekspedientkę o puszkę piwa, błagało się w myślach, by ta nie poprosiła o dowód?

Miłość jedyna marka, która nigdy nie przestaje być modna.
("Seks w wielkim mieście", reż. Michael Patrick King)

Zazwyczaj schemat wygląda podobnie – ona/on przyjeżdża z rodzicami lub znajomymi na wakacje,  zostaje tam dłużej i w końcu kogoś poznaje. Spędzają ze sobą całe dnie, aż tu nagle przychodzi czas  wyjazdu. Zastanawiają się wtedy, czy to coś poważnego czy to tylko przelotny romans. Jedni wiedzą to od razu, jak Johnny Castle (Patrick Swayze) i  "Baby" Houseman (Jennifer Grey) z kultowego "Dirty Dancing" (1987). Inni miotają się, nie potrafiąc podjąć jednoznacznej decyzji, niczym spędzająca urlop w słonecznej Katalonii  amerykańska turystka Vicky (Rebecca Hall) kuszona przez Hiszpana Juana Antonio (Javier Bardem) z przewrotnej komedii Woody Allena  "Vicky, Cristina, Barcelona" (2008).

 
"Vicky, Cristina, Barcelona"

Zdarza się jednak i tak, że młodzieńcza miłość musi przetrwać próbę czasu – zupełnie jak uczucie chłopaka z niższych sfer Noah Callhouna (Ryan Gosling) do pochodzącej z bogatej rodziny Allison Nelson (Rachel McAdams) z "Pamiętnika" (2004) w reżyserii Nicka Cassavetesa. Ich znajomość wydaje się skazana na niepowodzenie. Żyją bowiem w czasach, gdy obowiązywało jeszcze  pojęcie mezaliansu, a niepisaną tradycją były małżeństwa równych sobie – zamożnych z  zamożnymi, a biedoty z biedotą. Pracujący w tartaku Noah wygłasza zdanie będące romantycznym aktem zgody na taki układ: "Byłem chłopakiem, który nie miał nic, a ona dziewczyną, która miała wszystko". Jednak kadry, które obserwuje widz – spienione morskie fale, intensywnie pomarańczowy zachód słońca w oddali – każą mu myśleć o tych słowach w zupełnie innym kontekście.

Inaczej, oczywiście, jest w Europie. Na przykład w "Betty Blue" (1986) francuskiego reżysera Jean-Jacques'a Beineix. Tu zmysły rozbudzają nie cukierkowe klisze, jakimi posługuje się kino amerykańskie, ale wulgarny miejscami erotyzm – reprezentacja francuskiej ekspresji. Kino wypracowało bowiem wiele sposobów opowiadania o miłości, a summer movies – stanowiące alternatywę dla klasycznie osadzonego melodramatu – zyskały szczególną sympatię. Powód jest banalny – pozostawiają nas w dobrym nastroju.

Kiedy klimatyzacja nie pomaga

Mookie: Pino, fuck you, fuck your fuckin' pizza, and fuck Frank Sinatra.
Pino: Yeah? Well fuck you, too, and fuck Michael Jackson.
("Rób, co należy", reż. Spike Lee)

Nie ma drugiego takiego reżysera, który z lata uczyniłby bohatera filmowego – towarzyszącego postaciom, przechadzającego się obok nich, zasługującego na swoje miejsce na liście płac. Spróbujcie wyobrazić sobie film Spike'a Lee, w którym upał nie daje się we znaki?


"Rób, co należy"

Oczywiście jest to lekka przesada, niemniej Lee uczynił z niego coś więcej niż zwykły  element dekoracji. Lato w jego filmach ulega ikonizacji, a duszna atmosfera determinuje wybory, jakich dokonują postacie. To tradycyjne kino nadmiaru. W "Rób, co należy" (1989) skwar dosłownie wylewa się z ekranu i jest katalizatorem potęgującym rosnące wraz ze stopniami na  termometrze napięcia między różnymi grupami etnicznymi zaludniającymi Nowy Jork – przede wszystkim odwiecznie zwalczającymi się i nienawidzącymi Włochami i Afroamerykanami.  Eskalacji przemocy sprzyja właśnie odbierający zmysły, nowojorski upał. Podobnie dzieje się  w "Morderczym lecie", w którym grono znajomych próbuje rozwikłać tajemnicę grasującego w  metropolii w drugiej połowie lat 70. seryjnego mordercy o pseudonimie "Syn Sama", a  temperatura tylko zdaje się podsycać urojone teorie (David Berkowitz na pewno nie  terroryzowałby okolicy w zimowe wieczory). Tak samo jest w autobiograficznym "Crooklynie" czy w "Malarii".



Pot leje się z nas strumieniami, gdy oglądamy zmagania Ala Pacino ze stróżami  prawa w "Pieskim popołudniu" Sidneya Lumeta czy spór "12 gniewnych ludzi" tego samego reżysera. Doprowadza do szaleństwa Michaela Douglasa w "Upadku" Joela Schumachera i Marlona Brando w "Tramwaju zwanym pożądaniem" Elii Kazana. Lato jest jak rekin grasujący w miejscowych wodach ("Szczęki", reż. Steven Spielberg) albo tajemnicza osoba, która wie dokładnie, co i kiedy przeskrobaliśmy ("I Know What You Did Last Summer", reż. Jim Gillespie). Potrafi być nieopisanie piękne, ale i piekielnie niebezpieczne. Nie tylko w filmie.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones