KINO NA BARYKADACH
Plastycy do kamer? To wcale nie jest postawa życzeniowa. "Wyjście przez sklep z pamiątkami" Banksy’ego jest kolejnym tytułem podpisanym przez artystę plastyka, który z powodzeniem trafia na ekrany kin. Niektóre mariaże tego typu okazują się trwałe i oznaczają definitywną zmianę wykorzystywanego medium (przykład Juliana Schnabela, a w Polsce choćby Lecha Majewskiego czy Pawła Borowskiego), w innych wypadkach chodzi o poszerzenie pola artystycznego przekazu, działalność społeczną czy ideologiczną. NIEBEZPIECZNE SZTUCZKI To niebezpieczne sztuczki – mówił
Artur Żmijewski, zapytany o jednoznaczne określenie jego parafilmowej twórczości.
Film eksperymentalny ogląda się inaczej niż fabułę, a zatem ja zaprogramowałbym krytyków definicjami, które mi się podobają: dokument filozoficzny, albo dokument prowokacyjny. Ale nie jestem od ułatwiania życia krytykom – robienie filmów to ogromny wysiłek – oczekuję przynajmniej takiego samego wysiłku intelektualnego od krytyków – dodawał.
Kłopot z jednoznacznym określeniem filmowej działalności artystów plastyków wynika jednak przede wszystkim z daremności prób sprowadzenia jej do wspólnego mianownika. To niemożliwe. Każdy twórca jest przecież całkowicie autonomiczny.
"Wyjście przez sklep z pamiątkami" to, oczywiście, prowokacja.
Banksy, guru street artu, autor wielu punkowych akcji mających na celu dekonstrukcję zastanych plastycznych wzorców, gra z widzem w kółko i krzyżyk. "Moje życie byłoby łatwiejsze, gdyby konkurencją dla mnie był kosz na śmieci, a nie sale muzealne" – wyznaje
Banksy. Sądząc z lektury wywiadów, których udzielił przy okazji premiery filmu, wychodzi na to, że wszystkie umieszczone w
"Wyjściu przez sklep z pamiątkami" żarty i gagi miały jedynie wzmocnić przesłanie o nieuchronnej dewaluacji sztuki. Każdy nowy prąd, który rodzi się w podziemiu, jeżeli znajdzie admiratorów, wcześniej lub później zamienia się w autoparodię. W produkt. Sprzedaż rymuje się z popytem, a modna sztuka staje się takim samym towarem, jak każdy inny. Ale w
"Wyjściu przez sklep z pamiątkami" Banksy jest jednocześnie ofiarą i beneficjentem reguł gry obowiązujących na rynku sztuki. Niby próbuje wykpić metody budowania przypadkowych sław, ale w przekazie podprogowym mówi:
ja także jestem Thierrym Guettą, cwanym hochsztaplerem, który dorobił się milionów tylko dlatego, że moimi pracami w pewnym momencie zainteresowali się m.in. Brad Pitt, Lady GaGa i Christina Aguilera. Banksy jest idealną postacią mitotwórczą. Nie wiadomo jak wygląda i ile ma lat, nie znamy jego twarzy, chociaż w Anglii został niedawno "wyautowany": podobno nazywa się Robin Gunnigham i jest świetnie wykształconym trzydziestolatkiem. Dla większości fanów artysta funkcjonuje jednak przede wszystkim jako logo:
Banksy.
Street art, "sztuka ulicy", do niedawna kojarzyła się z formą artystycznego przekazu funkcjonującą na granicy prawa, dzisiaj stała się twórczą ekspresją dobrze widzianą na salonach. W ten sposób wandale zamieszkali u snobów. Na tym polega idea proklamowanego przez
Michela Houellebecqa w
"Poszerzeniu pola walki" zepsutego społeczeństwa "falsyfikatów", które "napawa wstrętem; sprawia, że chce się wymiotować".
Thierry Guetta, zafascynowany
Banksym właściciel sklepiku z vintage’ową odzieżą, w
"Wyjściu przez sklep z pamiątkami", namówiony przez swojego guru do podobnej działalności, będąc kompletnym ignorantem, z dnia na dzień odnosi spektakularny sukces jako "Mr Brainwash". W ujęciu
Banksy’ego jest synonimem Houellebecquowskiej wykładni: to falsyfikat, który zastąpił oryginał.
SASNAL I ŚWIEŻE WIŚNIE Nie wszystkim artystom wywodzącym się ze świata plastyki wiedzie się równie dobrze.
Piotr Uklański po fatalnym przyjęciu jego
"Letniej miłości", filmu zrealizowanego na antypodach westernu z wybitną rolą
Katarzyny Figury (oraz z epizodem
Vala Kilmera), wycofał się z kolejnych projektów.
Własną, oryginalną filmową niszę, odnalazł natomiast Wilhelm Sasnal. W przeciwieństwie do
Żmijewskiego czy Kozyry, Sasnal wprowadza do swoich filmów cytaty z historii kina, video-clip, dekonstruuje gatunki filmowe. Fascynuje go styl łączenia alinearnej struktury z klasyczną konwencją. Wilhelm Sasnal ma swoich ulubionych aktorów (w jego ostatnich projektach błyszczą zwłaszcza
Karolina Kominek i
Marta Ojrzyńska), świadomie nawiązuje do stylistyki kina lat 50. ubiegłego wieku. W projekcie
"Let me tell you a film" wykorzystał fragmenty
"Historii współczesnej" Wandy Jakubowskiej z 1960 roku według scenariusza
Jerzego Stefana Stawińskiego. Z kolei w zrealizowanym w USA konceptualnym filmie
"The River", zaproszeni do projektu punkowi muzycy wykonywali patetyczną pieśń o podboju przez Amerykanów dorzecza Missisipi. W fabularnym
"Świniopasie", w sekwencjach realizowanych w rodzinnym mieście Sasnala, Tarnowie, widać było ironiczne nawiązania do pierwszych filmów
Dereka Jarmana.
Bohaterowie
"Opadu", najnowszego filmu Wilhelma, zrealizowanego wspólnie z żoną artysty, Anką Sasnal, przeżyli katastrofę. Rozpad czysto zewnętrzny (zdjęcia do filmu były realizowane m.in. na terenie opuszczonych industrialnych przestrzeni Zakładów Azotowych w Tarnowie-Mościcach) nakładają się na destrukcję wewnętrzną.
Kilka tygodni temu, w stołecznym kinie "Muranów", uczestniczyłem w ciekawym projekcie filmowym podpisanym przez
Annę Baumgart.
"Świeże wiśnie" przygotowane na wystawę w Centrum Artystycznym w Falstad w Norwegii to film dotykający tabu burdeli w obozach koncentracyjnych.
Baumgart przywołuje wypartą figurę obozowej prostytutki. Kobiety zmuszane przemocą do świadczenia usług seksualnych w obozach koncentracyjnych, spotkały się po wojnie z kolejnym wykluczeniem. Odebrano im prawo do statusu ofiary, osoby pokrzywdzonej – zostały wyparte z tematu obozowego w literaturze faktu, sztuce, publicystyce.
Baumgart, absolwentka Wydziału Rzeźby w Gdańsku, której twórczość jest zaliczana do nurtu sztuki krytycznej i feministycznej, w projekcie
"Świeże wiśnie" upomina się o przywrócenie głosu ofiarom usuniętym przez historię. Wcześniej, na przykład we wstrząsającym filmie
"Matka" (1999), pokazującym traumatyczną relację matki i córki, której przejawem jest fizyczny wstręt rodzica do dziecka,
Baumgart sięgała po estetykę found footage, video artu i teledysku.
KUNDLE FILMU W przypadku twórczości
Artura Żmijewskiego problem jest bardziej złożony.
Nie czuję się "artystą" – mówił
Żmijewski w wywiadzie udzielonym "Kwartalnikowi Filmowemu". –
Od dawna umarła we mnie cała artystyczna egzaltacja. Mimo tego że ciągle uważam, że film, kino są przechowalnią naszych pragnień, marzeń, fantazji – termin "artysta" oznacza dla mnie bardzo podejrzaną postać, uwikłaną w produkowanie i podtrzymywanie nierówności społecznych. I dlatego lubię działania filmowe, które są wspólnotowe, w których reżyser jedynie zbiera w sensowną całość wysiłek wielu ludzi. Z reguły pracuję z ludźmi, którzy są takimi jak ja kundlami filmu. Mój montażysta studiował biologię, ja rzeźbę. Robię filmy z antropologami. Wybraliśmy film, bo podoba nam się perswazyjna siła medium.
Fascynująca twórczość
Żmijewskiego jest idealną wykładnią takiego zamówienia. Kamera w rękach artysty (nominalnie rzeźbiarza) staje się narzędziem ideologicznego przekazu.
"Dokumenty prowokacyjne" Żmijewskiego funkcjonują na podobnych prawach, co fabuły z założenia obarczone tezą, będące jednocześnie światopoglądowym wykładem. Zdaniem
Artura Żmijewskiego, pierwotnym celem kina jest układanie rozproszonych obrazów w kompozycję, która niesie wyraziste treści. Co za tym idzie, jego filmową twórczość przenika nie tyle determinacja artystyczna, co motywacja antropologiczna, poznawcza.
Filmy
Artura Żmijewskiego opowiadają o sytuacji ludzi, których zmarginalizowano. Poruszają temat cierpienia, dysfunkcji ciała, choroby, ale mają także znaczenie bardziej partykularne.
Żmijewski pokazuje grupy ludzi, którzy z jakiegoś powodu – na przykład wskutek trwałego kalectwa, albo upośledzenia – zostali wykluczeni z życia publicznego i społecznego. Bohaterowie słynnej
"Lekcji śpiewu" to głuchoniemi, "śpiewający" kantatę Bacha; tytułowa bohaterka
"Karoliny", dziewczyna nieuleczalnie chora na osteoporozę, za pośrednictwem filmowego medium, domaga się godnej śmierci. Cielesność – zdeformowana lub okaleczona – była tematem filmów
"Oko za oko",
"Berek",
"Ja i AIDS". Co znamienne, filmy
Żmijewskiego są często dotkliwie zabawne. W
"40 szufladach" reżyser w asyście Katarzyny Kozyry "ugniata" swoje ciało, w
"KR WP" żołnierze Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego najpierw ćwiczą musztrę w mundurach, a następnie robią to nago – w sali baletowej.
Oglądając filmy
Artura Żmijewskiego czuję się Żydem, pedałem, Cyganem, Niemcem, głuchoniemym, starcem i dzieckiem. Reżyser dokonał na mnie – widzu, oczyszczającej perswazji, za którą jestem mu wdzięczny.