Felieton

Prawdziwy prequel "Obcego"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Prawdziwy+prequel+%22Obcego%22-86098
Może i nadchodzący "Prometeusz" naświetli nieco pochodzenie "Obcego", ale genezy słynnej serii należy szukać w "Ciemnej gwieździe" Johna Carpentera z 1974 roku.

Jednym z "efektów specjalnych", jaki technika wycięła kinu, jest zjawisko odwrócenia inflacji. Dziś 60 tysięcy dolarów to naprawdę maleńki budżet na film science fiction. Ale w latach 70. – przed rewolucją tanich kamer cyfrowych – był to budżet mikroskopijny. Kiedy 26-letni John Carpenter starał się zrealizować pełnometrażowy debiut, wśród rekwizytów zgromadził styropian, taśmę klejącą i piłkę plażową. Na planie miał czterech aktorów. Zła wiadomość: żaden z nich nie był prawdziwym aktorem. Dobra wiadomość: jednym z nich był Dan O’Bannon, który do spółki z Carpenterem napisał scenariusz. A kilka lat później wykorzystał kilka wątków z "Ciemnej gwiazdy" i rozwinął je w scenariusz pierwszego "Obcego". Prawdziwej genezy słynnej serii śmiało więc można szukać nie w "Prometeuszu", ale właśnie tu.

Czteroosobowa załoga tytułowego statku przemierza kosmos, wysadzając w powietrze "niestabilne" planetu i asteroidy. Nie ma emocjonującej spotkań z kosmitami, sławy zdobywców Księżyca. Wieje nudą. Kosmos to pustynia, a na pokładzie jest niewiele lepiej. Misja ma trwać kilka lat i ciężko upatrywać nadziei na zmianę losu. Astronauci nie mogą już na siebie patrzeć, a najbardziej emocjonującym zdarzeniem ostatnich miesięcy była śmierć sierżanta Powella spowodowana drobną awarią na mostku. Scenariusz "Ciemnej gwiazdy" majstersztykiem bynajmniej nie jest. Brak pieniędzy zmusił Carpentera do wykorzystania materiału ze szkolnej etiudy, dopisania do niej nowych wątków i posklejania tego w coś, co zgrabnie symulowałoby całość. Z chaosu można jednak wyłowić bogactwo inspirujących pomysłów i strzępy geniuszu. Choć często jest to geniusz zapożyczony.

KALEJDOSKOP POMYSŁÓW FANTASTYCZNYCH

Z martwym i zamrożonym dowódcą w razie potrzeby można pogadać, nawiązując kontakt przez specjalne radio (pożyczka z "Ubika" Philipa Dicka). Po co jednak gadać z trupem, skoro można sobie pogawędzić z inteligentną bombą albo Matką – komputerem pokładowym (powróci w "Obcym"). A końcówka filmu wydaje się przepisana z "Kalejdoskopu" zmarłego parę dni temu Raya Bradbury'ego. Z powodu kosmicznej chandry wszystko zaczyna się psuć. Systemy bezpieczeństwa zaliczają kolejne awarie bądź zaczynają ignorować rozkazy ludzi. Członkowie załogi popadają w odrętwienie albo są niebezpiecznie pobudzeni. A jedna z bomb, po przyspieszonym kursie fenomenologii, uznaje się za boga (pachnie "2001: Odyseją Kosmiczną"). Przy tym wszystkim drobiazgiem wydaje się problem z kosmicznym zwierzątkiem, które miało być pokładową maskotką, ale nagle wymknęło się spod kontroli. Jak wygląda tu stwór, który w umyśle O’Bannona zamieni się za kilka lat w najbardziej niebezpiecznego kosmicznego drapieżnika? Zupełnie jak piłka plażowa na kurzych łapkach.

 
"2001: Odyseja kosmiczna"

Spoiwem, które sprawia, że "Ciemna gwiazda" trzyma się jako całość, są dwa elementy. Pierwszym z nich jest humor – w odróżnieniu od "Obcego" i późniejszych filmów Carpentera, mamy tu do czynienia z komedią, kosmiczną farsą. Elementem drugim jest klimat. Film powstał przed "Gwiezdnymi wojnami" czy serią "Obcego" – w czasie, gdy standardy wizualne kosmicznych podróży wciąż ustalała pierwsza seria telewizyjnego "Star Trek", ze sterylnym centrum dowodzenia i wzniosłym nastrojem pionierskich misji. Pokład Ciemnej Gwiazdy to przy tym chlew. Brodaci hippisi w kostiumach astronautów odpalają fajkę od fajki (sądząc po ich zachowaniu – przeplatając tytoń z czymś znacznie mocniejszym), słuchają głośno country, obżerają się kanapkami z kurczakiem, ignorują się lub robią sobie denne dowcipy. Ściany są wymazane sprejem, obwieszone plakatami z Playboya. Statek zawdzięcza swój wygląd Ronowi Cobbowi – artyście, pracującemu później nad "Gwiezdnymi wojnami", "Indianą Jonesem", "Pamięcią absolutną" i oczywiście "Obcym".


"Ciemna gwiazda"

KOSMOS ZE STYROPIANU

O’Bannon wykorzystał to doświadczenie nie tylko jako scenariuszową wprawkę. Na planie filmu Carpentera był scenarzystą i aktorem, ale odpowiadał też za efekty specjalne. Tak jak w przypadku filmu Ridleya Scotta, wykazał się tu ogromną inwencją, której znakiem rozpoznawczym do dziś pozostaje słynna scena w szybie windy. Grany przez samego O’Bannona sierżant Pinback próbuje tu uniknąć śmierci, a jego ruchy pozwalają się domyślać, że choć wydaje się stać nad przepaścią, to tak naprawdę leży na plecach w długim korytarzu. Fragment zrealizowany w poziomie, po prostu sprytnie udaje akcję pionową.

 
"Prometeusz"

Mimo trudnych warunków realizacji film imponująco się rozpędza i w końcówce wciąż potrafi dać sporego kopa. Nigdy nie dostał szansy na dotarcie do szerokiej publiczności – dystrybuowany jedynie marginalnymi kanałami doczekał jednak czasów, gdy kategoria filmów nieosiągalnych praktycznie przestała istnieć. Carpenter dwa lata później za wciąż skromne pieniądze zrealizował kultowy kryminał "Atak na posterunek", O’Bannon zaangażował się we współpracę z  Alejandro Jodorowskym nad wyczerpującym i ostatecznie pogrzebanym projektem "Diuny". Zmarł w 2009 roku. Na swój sposób powraca teraz w "Prometeuszu".

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones