Relacja

T-MOBILE NOWE HORYZONTY: Niezłomna

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/T-MOBILE+NOWE+HORYZONTY%3A+Niez%C5%82omna-118642
W kolejnej relacji z 16. edycji T-Mobile Nowych Horyzontów Michał Walkiewicz recenzuje najnowszy film Terence’a Daviesa prezentowany w cyklu Ale Kino +, czyli "Sunset Song". Przypominamy też recenzje canneńskich hitów – nagrodzonego Złotą Palmą "Ja, Daniel Blake" Kena Loacha oraz "Klienta" w reżyserii laureata Oscara Asghara Farhadiego.

***


Kraina traw (rec. "Sunset Song", reż. Terence Davies

Wsi spokojna, wsi wesoła: ojciec batoży syna, matka lamentuje w kącie, dzieciaki jak sparaliżowane, generalnie wszyscy u diabła za piecem. Najstarsza córka, Chris Guthrie (Agyness Deyn), odwraca wzrok, wysłuchuje krzyków i pokornie doi krowy, rebelia to raczej kiepski pomysł – zwłaszcza na szkockiej prowincji w przededniu I wojny światowej. Jesteśmy w Kinraddie, fikcyjnym hrabstwie w północno-wschodniej Szkocji. To uniwersum szacownego literackiego klasyka Lewisa Grassica Gibbona i zarazem kraina snów brytyjskiego reżysera Terence’a Davisa – faceta, który wie, jak zamieniać wielką prozę w wielkie kino.


Z początku wydaje się, że mamy do czynienia z historią emancypacji. Matka truje siebie i najmłodszych synów, brat ucieka z narzeczoną do Argentyny, ojciec pada na zawał, a Chris zostaje sama i musi wziąć na barki ciężar zarządzania majątkiem. Niestety, nie tym razem – wątek zostaje szybko ucięty. Później przypuszczamy – na krótko, ale jednak – że pójdzie o wewnętrzne gierki hermetycznej społeczności: na scenie pojawiają się urzędnicy, dalsza rodzina próbuje ubezwłasnowolnić dziewczynę, zaczyna się próba sił. I znów pudło, to zaledwie parę scen. Opowieść wyhamowuje ostatecznie w rejonach tradycyjnego love story, w którym okrutna wojna przerywa piękną komunię dusz. I jest to o tyle niefortunna wolta, że zamienia film Daviesa w jeden, wielki konstrukcyjny feler: gdy okazuje się, że chodzi tak naprawdę o tęskne spoglądanie za horyzont i miłosną poezję nadawaną z offu, napisy końcowe są tuż za rogiem. 

Natchniony ton, ustanowiony głównie przez narrację spoza kadru, jest zarazem błogosławieństwem i przekleństwem filmu. 

Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ

***


Ja, Józef K. (rec. "Ja, Daniel Blake")

Stolarz Daniel Blake chodzi od drzwi do drzwi. Próbuje wywalczyć zapomogę, ale wciąż całuje klamki. Został wdowcem, przeszedł zawał serca, a teraz wybiera między kulą w łeb a stryczkiem na szyję: lekarz odradza pracę (co wiąże się z utratą pensji), z kolei urzędnicy stwierdzają, że jest do niej zdolny (co skutecznie blokuje rentę). Gdy biurokratyczna maszynka zaczyna powoli go mielić, bohater poznaje kobietę w jeszcze gorszym położeniu. Katie, która na skutek gentryfikacji jednej z londyńskich dzielnic musiała przeprowadzić się aż do Newcastle, na utrzymaniu ma dzieciaki, a w portfelu zaledwie parę funtów. 


"Ja, Daniel Blake" to film, który chciałoby się z całego serca pokochać. Ma świetnie napisane postaci, interesujący konflikt, a co najważniejsze – bierze na cel urzędową znieczulicę i bezbłędnie diagnozuje paradoksy brytyjskiego (i nie tylko) socjalu. Niestety, im dalej w las, tym grubszą warstwą publicystyki reżyser przykrywa bezpretensjonalną opowieść o facecie walczącym z systemem. Dość powiedzieć, że jest tu scena, w której bohater ozdabia w rebelianckim geście fasadę urzędu sprayem, a do boju zagrzewa go rozentuzjazmowany tłum gapiów.  

Ktoś spyta: "czego się spodziewałeś"? W końcu Loach to reżyser, który podzielił swój dorobek  artystyczny na oskarżycielskie pamflety pod adresem państwa i oskarżycielskie pamflety pod adresem państwa sprzed kilkunastu dekad. 

Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ

***


Co Ty wiesz o Ranie (rec. filmu "Klient")


O laureacie Oscara za "Rozstanie", Irańczyku Asgharze Farhadim, mówi się często, że umiejętności narracyjne odziedziczył po największych mistrzach dreszczowca, z Hitchcockiem na czele. Jest to o tyle interesujące, że jego nowy film zaczyna się, całkiem dosłownie, trzęsieniem ziemi. I choć bardzo szybko wychodzi na jaw, że to fałszywy alarm, napięcie zaczyna rosnąć.


Emad (Shahab Hosseini) i jego żona Rana (Taraneh Alidoosti) muszą wyprowadzić się z luksusowego mieszkania, cały budynek grozi zawaleniem. Pomocną dłoń wyciąga do nich kolega po fachu, aktor z lokalnego teatru. Zachwala metraż, okolicę i ładny rozkład, ale zapomina dodać, że poprzednia lokatorka, która wciąż nie zabrała z mieszkania swoich rzeczy, trudniła się prostytucją. Nie trzeba długo czekać, by poukładane życie bohaterów runęło niczym domek z kart. Rana słyszy dźwięk domofonu. Przekonana, że Emad zapomniał kluczy, otwiera drzwi i wraca do łazienki. W następnej scenie widzimy ją już w szpitalu - pod kroplówką, potłuczoną, z rozciętą głową. Została napadnięta, prawdopodobnie zgwałcona. Ale jak to w kinie Farhadiego bywa, próba rekonstrukcji prawdy okazuje się pierwszym krokiem ku przepaści.  

Całą recenzję można przeczytać TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones