Na koniec filmu gdy bohaterka leży na skale i patrzy w Księżyc mówiąc.. "ok"
powinna umrzeć, było by mocniejsze przesłanie ( o ile można się doszukiwać jakiegoś, pomijając samą chorobę )
Wolę przesłania budujące niż rujnujące (dobijające), więc dla mnie to zakończenie było najlepsze z możliwych.
Po osiągnięciu dna - wygrała chęć życia.
Myślę, że osoby w podobnych sytuacjach (niezależnie jaki to problem z uzależnieniem) bardziej, o ile w ogóle, potrzebują pozytywnych przykładów
Zgadzam się w zupełności. W tym momencie wizji na skałach najbardziej obawiałam się właśnie tego, że umrze i tak film się kończy. Wtedy właśnie moim zdaniem żadnego przesłania by nie było.
Masz rację mi to dało dużo do myślenia, chociaż nie raz już w swojej chorobie byłam na dnie. Ale wyjście z dna nie zajmuje momentu tylko czasem parę nawet lat
Mi bardziej zapadają w pamięć filmy, które tak się kończą. Też myślałem, że umrze.
Film z typu Żyli długo i szczęśliwie. Bohaterka po pięciu terapiach sama nagle dochodzi do wniosku, że będzie żyć. Nie rozumiem też na czym miała polegać terapia w tym domu - mieszkało tam 6 czy 7 osób, jedna osoba z personelu, jedna terapeutka i lekarz z doskoku. Nie mają kontroli nad niczym co tam się dzieje. Mam mieszane uczucia co do tego filmu.
To terapia dla osob które chca sie leczyć, trafila tam powiedzmy za wcześnie i jednocześnie o ironio za późno. Jednak praca nad soba, odpowiedzialnosc, grupa i kontrola samego siebie w dobrym znaczeniu pomaga w osiągnięciu jakichkolwiek postepow w czuciu sie dobrze z samym soba i walce przeciwko chorobie.
myślę, że terapia polegała na pokazaniu jak można żyć. Zderzenie z osobami z takim samym problemem też pokazuje wszystko z dystansu. Bohaterka widzi samą siebie, ale z boku. on ogólnie pozwalał im podejmować wlasne decyzje idk sama mam co do tego mieszane uczucia
Absolutnie nie jest to film typu "żyli długi i szczęśliwie"! Najwyraźniej zupełnie inaczej zrozumiałyśmy zakończenie - kiedy Ellen stanęła przed ośrodkiem pomyślałam raczej "zaczynam walkę od nowa, powodzenia" a nie "fajnie, że skończyło się dobrze". Przecież cały film pokazuje dobitnie, jaką nieskończoną walką jest anoreksja!
Główna bohaterka nie dochodzi do wniosku, że będzie żyć jak to ujęłaś. Dochodzi do wniosku, że podejmie jakąkolwiek walkę o to życie, a to czy jej się uda (w tym ośrodku czy innym, bez znaczenia) to już zupełnie inna kwestia. Zatem jak można pisać, że zakończenie było typu "żyli długo i szczęśliwie" skoro tak wiele do szczęścia KAŻDEMU z bohaterów tego filmu brakuje! Czy długo... też dyskusyjna teza, kiedy każde z nich jest również nieuleczalnie chore (anoreksja to choroba z którą zmagasz się przez całe życie). Nie wiem skąd u ciebie taka cukierkowa percepcja The Bone, według mnie bardzo smutny, przykry i prawdziwy film.