pod każdym względem. Ale fanów "The Room" ostrzegam, bo po filmie zmienia się perspektywa i Tommy przestaje być w naszych oczach głupim bucem tylko osobliwym marzycielem, którego się kocha :) Ja go pokochałam :)
Fajnie, że film powstał.
Ototo! W pewnym momencie zrobiło mi się go bardzo szkoda... W końcu marzyć kazdy może. :)
Podpisuje się pod Twoją wypowiedzią! W swoim znakomitym komizmie film jest zdecydowanie w pewien sposób smutny. Widzowi robi się najzwyczajniej przykro gdy widzi cierpienie na twarzy dziwnego, szalonego aczkolwiek zwykłego marzyciela Tommiego.
Ja się śmiałem z miernoty, który trwoni majątek. Jeden z największych idiotów na świecie, no ale każdy ma jakiś autorytet. :D
I co cwaniakujesz? Nikt nie napisał, że traktuje T. Wiseau jako autorytet.
Napisaliśmy za to, że empatia nie jest nam obca.
Po Disaster Artist straciłem wiarę, że Tommy mógł sam zarobić pieniądze na The Room. Przecież to paranoik, który widzi wokół siebie zdrajców, musiał dostać te miliony w spadku, gdyż takiemu ekscentrykowi nie powiodłoby się w żadnej branży. Chyba, że prawda jest inna i kiedy trzeba, Wiseau potrafi być poważny i rzetelnie wykonywać swoją robotę. Filmowy wizerunek to raczej obraz kogoś bliskiego choroby psychicznej. Może magia ma polegać na tym, że nigdy nie poznamy całej historii, ale bez dwóch zdań kwestia kilku milionów dolarów jest największą zagadką.