Pierwsze 20 minut robi wrażenie, ale od momentu opuszczenia wyspy robi się naprawdę dziecinnie. Wraz z pożegnaniem smutnego dinozaura, którego zalewa lawa... pożegnano też cały sens. Czarni bohaterowie przerysowani jak w "Kevinie samym w domu". Tajne laboratorium pod dachem gościa, który nic o tym nie wiedział. Najbardziej stereotypowy Rosjanin, jakiego widziałam w kinie. A odpowiedź na pytanie, kim była matka dziewczynki...
Można przypuszczać, że o laboratorium wiedział, tylko nie o tym, co się tam ostatnio wyprawia, przecież był stary, schorowany i przykuty do łóżka/wózka (i umysłowo też chyba już nie bardzo, bo straszne głupstwo na koniec zrobił. Chociaż mógł po prostu facetowi ufać).