Lustrem jest smartphone. Jak metro długie, jak bloki mieszkalne wysokie, jak szkoły duże wszyscy do niego zaglądają. Szukają odpowiedzi. W baśni przeszkodą było dziecko, tu jest podobnie. Wspólnym bohaterem jest także las. Bezlistny, mroczny, skrywający nieodgadnione tajemnice. Można się tam zgubić.
Najnowszy film Zwiagincewa jest niezwykle spójny, koherentny w gestii narracji. Gładko zespala pierwiastki psychologii, socjologii z tymi na poły bajkowymi. Są tu nawet dobre „krasnoludki”. Zielone, w pomarańczowych kurtkach. Opowiadanie zdradza dużą pokorę autora, który dociekając źródeł zła, bezradnie rozkłada ręce. Nieco jak u Dostojewskiego, który prowadząc śledztwo nad przyczynami nieszczęść, nie jest skory do stawiania wyraźnych sądów. Czy jest to wyrozumiałość Pisarza i Reżysera? Nie odwracają oni głów w geście potępienia, natomiast zgłębiają historie ludzkie, aby poznać, dlaczego tacy są. Ku przestrodze? Czyżby jednak niewygodna prawda była zbyt okrutna? Pod koniec filmu Żenia i Borys stają znów obok siebie, coś pęka, a potem... wszystko wraca do normy. Jak po okręgu, jak „ Eleven cycles of e” braci Galperine.
To jak wołanie z otchłani, wezwanie do opamiętania, aby zwracać uwagę na właściwą hierarchię wartości. Nie jest to „piekło, któremu na imię Rosja”( cyt. Z „The Guardian”). Nie ma tu wielkiej przepaści, która oddziela nas od nich, tak, że nikt nie może się przemieścić z jednej strony na drugą. Ostatecznie cóż takiego Żenia i Borys popełnili? Pragnęli tylko szczęścia. A my nie?