PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=767406}

Trzy billboardy za Ebbing, Missouri

Three Billboards Outside Ebbing, Missouri
7,9 223 862
oceny
7,9 10 1 223862
7,8 53
oceny krytyków
Trzy billboardy za Ebbing, Missouri
powrót do forum filmu Trzy billboardy za Ebbing, Missouri

Nie spodziewałem się po nim niczego wielkiego i jestem pozytywnie zaskoczony, bo było lepiej niż myślałem, ale jestem też rozczarowany, bo mógłby być znacznie lepszy, gdyby tylko nie miał tak beznadziejnego scenarzysty i nie starał się być na siłę śmiesznym. Czyli gdyby nie miał beznadziejnego scenarzysty.

Najlepiej omówić to na przykładzie poszczególnych scen. Do domu Mildred wpada jej wściekły były mąż, któremu nie podobają się poświęcone sprawie jego zmarłej córki billboardy, o których mówi całe miasto. Żąda ich usunięcia, ale Mildred odmawia, w konsekwencji czego dochodzi do jeszcze większej kłótni, która kończy się wybuchem gniewu Charliego. Ojciec przewraca stół i przygważdża swoją byłą żonę do ściany (swoją drogą, razi mnie kompletne niewykorzystanie wątku rozpadu rodziny i ich relacji po śmierci Angeli), Robbie w obronie matki dopada do niego i przykłada mu nóż do szyi, a do domu wchodzi 19-letnia kochanka ojca, która przeprasza, że przeszkadza i pyta się, czy może skorzystać z toalety. Napięcie błyskawicznie ulatuje przez okno i Charlie pomaga jeszcze postawić stół na nogi, po czym wychodzi jak gdyby nic się nie stało. Czułem się, jakby ktoś napluł mi w twarz.

Później Angela kłóci się z matką, bo ta nie chce pożyczyć jej samochodu na imprezę. Najpierw nazywa ją p*zdą (wyjątkowo oryginalny sposób na pokazanie, że nie miała z nią najlepszych relacji), a potem wyciąga jakieś sprawy o domniemanej jeździe po pijaku sprzed dziesięciu lat. Jej brat mówi jej, żeby się uspokoiła, a gdy ta odpowiada mu, że mógłby choć raz stanąć po jej stronie, on wypala, że będzie, ale jeśli przestanie być taką... p*zdą. Matka mówi, że w tym domu nie będzie już żadnych p*zd, na co syn, który dotychczas starał się załagodzić sytuację, pyta się: "A co, wyprowadzasz się?". To się wydarzyło naprawdę.

Szybko dodaje, że to był żart (matce było pewnie wyjątkowo do śmiechu), co oczywiście w następnej scenie nie przeszkadza mu nazwać matki starą p*zdą (oni tam w ogóle znają jakąś inną obelgę?). Aż mi się przypomniał ten list do Adepta (tego łysego od podrywania), że jakiś gość w żartach nazwał dziewczynę szmatą i teraz nie wie, co zrobić, bo się obraziła. Mógłby obejrzeć ten film, bo matka odpowiada, że wcale nie jest stara.

Spotkałem się już z opiniami, że nie można się skupiać na takich gagach, bo nie są one najważniejsze i nie powinno się pisać o humorze w dramacie, ale to czcze gadanie, bo one naprawdę dominują ten film i go zwyczajnie rujnują. Nie pozwalają mu stworzyć żadnego klimatu, bo trudno wczuć się w dramatyczne wątki i poważne, przejmujące wyznania bohaterów, gdy są one przeplatane tak żenującymi wstawkami i nieraz wręcz nimi przerywane. Część z nich jest zresztą strasznie powtarzalna - za każdym razem, gdy na ekranie pojawia się karzeł, ktoś naśmiewa się z jego wzrostu, a w każdej scenie z Penelope Mildred wspomina o jej pracy w zoo i zwierzęcych odchodach. Połowa postaci (matka Dixona, Pamela, Penelope, Welby, James, w sumie nawet sam Dixon) nie pełni zresztą właściwie żadnej roli poza tym, że w taki wyjątkowo cringe'owy sposób stara się rozśmieszyć widza. Wszyscy mają nawet ten sam głupkowaty, wannabe coenowski sposób mówienia (który w "Fargo" miał prawo bytu, ale tu już nie bardzo), odbierający powagę całej sytuacji. Humor w tym filmie jest tak wymuszony, że nawet gdy jest trafiony (a rzadko się to zdarza, bo przeważnie jest rynsztokowy), to jest podany w takiej formie, że zwyczajnie odpychający. Gdyby ten kretyn, który stał za kamerą (i jednocześnie napisał scenariusz), nie miał syndromu niespełnionego komika, z którego żartów nikt się w szkole nie śmiał, byłby to znacznie lepszy film.

Szkoda też, że pełno w nim kliszy, bo to sam w sobie dość oryginalny obraz, mimo że wyprowadzony z raczej mało unikalnych fundamentów (skrzywdzona przez władze i pogrążona w żałobie matka wypowiada im wojnę, motyw stary jak świat). Gdy ktoś podpala billboardy, a Mildred obwinia o to policję, z góry wiadomo, że policja nie ma z tym nic wspólnego, zwłaszcza gdy akcja przenosi się do domu Dixona, a reżyser sugeruje widzowi, że to on za wszystkim stoi, zwłaszcza że to z tego powodu stracił nad sobą kontrolę i wyleciał z pracy. Jasne jest też, że wściekła Mildred zrobi coś głupiego, czego będzie potem żałować, a gdy zdecyduje się podpalić posterunek, to że ktoś w środku nocy będzie akurat wewnątrz niego. W scenie retrospekcji z dnia zabójstwa nie mogło też oczywiście zabraknąć nieśmiertelnego "mam nadzieję, że zostanę zgwałcona" ze strony córki, która kilka godzin później faktycznie została zgwałcona, i nie mniej klasycznego "ja też mam taką nadzieję" ze strony matki, która oczywiście będzie miała potem wyrzuty sumienia.

Słabość scenariusza widać też po tym, jak ten film się kończy, bo widać, że reżyser nie miał zielonego pojęcia, jak on się powinien skończyć. Tak jakby nie miał na niego żadnego pomysłu i poszczególne sceny dopisywał na bieżąco na kolanie w czasie dni zdjęciowych. W konsekwencji fabuła w pewnym momencie zaczyna kręcić się w kółko i urywa się w połowie, w środku jednego z najbardziej interesujących wątków. Miałem wprawdzie nadzieję, że Mildred nie dowie się, kto zabił jej córkę (i nie dowiedziała się), ale urwanie filmu w takim momencie mówi samo za siebie. Z drugiej strony, tak nagłe zakończenie to też jakiś plus, bo udowadnia, że to wciągający film i ogląda się go szybko. Cały czas coś się dzieje i, co ważne, nie zawsze jest to związane z szybkością akcji. Dwie godziny w kinie mijają naprawdę gładko i różnicę widać chociażby w porównaniu rozwleczonego i usypiającego nowego "Łowcy androidów", w którym opuściłem chyba ze dwadzieścia minut, bo autentycznie zasnąłem. O osiemnastej. W piątek.

W "Billboardach" nie brakuje też niestety debilnych i nielogicznych rozwiązań, które ja odbieram jako niekonsekwencję fabularną i bezczelne chodzenie na skróty. Mildred podpala posterunek, jest obecna na miejscu zdarzenia i jest jedną z dwóch osób w całym mieście, która ma motyw do takiego przestępstwa, ale włos jej z głowy nie spada, bo policja daje wiarę zeznaniom podkochującego się w niej karła, że oni tylko sobie tamtędy przechodzili. Ten karzeł potem w restauracji wydziera się na cały głos, że Mildred podpaliła komendę, ale nikt z tym nic nie robi, mimo że cała miejscowość sprzeciwia się jej akcji z billboardami, a samobójstwo komendanta jest powszechnie wiązane właśnie z nią. Później Mildred kopie w podbrzusze dwoje nastolatków tuż przed wejściem do szkoły (syn cierpi na walce matki o sprawiedliwość, jakie to oryginalne) i znowu nic się nie dzieje. Szczytem wszystkiego było jednak to, co się stało z Dixonem, który zdewastował budynek agencji reklamowej, pobił dwie osoby, z czego jedną skatował i wyrzucił przez okno z pierwszego piętra (później mu oczywiście wybaczyła), a jedyną konsekwencją, jaką poniósł, było zwolnienie z pracy. Żadnego aresztu, żadnych wyjaśnień ani sprawy w sądzie, mimo że nowy pieprzony komendant policji stał trzy metry dalej i wszystko widział.

Nie rozumiem też wizyty gwałciciela w sklepie, w którym pracuje Mildred. Po co on tam w ogóle przyszedł? Dlaczego chciał ją nastraszyć? Jaki miał w tym interes, skoro okazało się, że to nie on zabił Angelę? (widziałem już teorie, że ją zabił i sprawę zatuszowało wojsko, ale sobie darujcie) Jeśli reżyser chciał pokazać, że mieszkańcy Ebbing sprzeciwiają się działaniom Mildred, po jaką cholerę zrobił to za pośrednictwem przyjezdnego z drugiej strony kraju? Jeśli ten człowiek zrobił to wyłącznie dla chorej przyjemności, po co zapychać film takimi scenami, skoro nie jest to żadna z istotnych postaci? Nie sposób odnieść wrażenia, że ta scena odbyła się tylko po to, żeby potem, gdy Belko pojawia się na ekranie po raz kolejny, widz mógł pomyśleć "o, to ten facet". Bezsens.

McDormand pewnie dostanie za tę rolę Oscara (takie mam przeczucie, nie wiem, jak prognozują pozostałe nagrody, choć wiem, że dostała Złotego Globa), ale mimo że zagrała naprawdę bardzo dobrze, ta rola to naprawdę nic specjalnego. Ot, zwykła naburmuszona, cyniczna kobieta, której główną siłą są złośliwe i wyrachowane dialogi, jedyne, do czego reżyser/scenarzysta ma talent (co widać zwłaszcza w scenie z księdzem) i która wypada nieprzekonująco, gdy już musi pokazać przeciwstawne emocje. Już większe wrażenie zrobił na mnie Rockwell, który zaczyna z niskiego pułapu i rozkręca się z każdą kolejną sceną, choć jego postać jest prowadzona w niesatysfakcjonujący sposób, bo to klasyczny do bólu przypadek nawrócenia czarnego charakteru. Nie dość, że do jego przemiany dochodzi dosłownie w mgnieniu oka pod wpływem zwykłego listu od byłego pracodawcy, to jeszcze pierwsze, o czym myśli, gdy już zdaje sobie sprawę z tego, że jest uwięziony na piętrze płonącego budynku, to żeby uratować akta sprawy córki Mildred. Jakbym chciał obejrzeć baśń, to bym sobie otworzył jakąś książkę Andersena. Taką z obrazkami.

Żałuję zresztą, że Dixon nie umarł, bo Mildred miałaby wtedy na sumieniu życie człowieka i jej postać można byłoby poprowadzić w zupełnie inny sposób. Brakuje mi też jakiegoś wstępu, ale to już pomniejsza uwaga. Mildred już w pierwszej scenie wpada na pomysł z wynajęciem billboardów (później się okazuje, że przejeżdża obok nich dosłownie codziennie i wpadła na to dopiero po siedmiu miesiącach), w drugiej je wynajmuje. Nie jestem zwolennikiem powolnego wprowadzania akcji, ale to przesada w drugą stronę.

To jest zresztą opowieść tak naprawdę o niczym. Natknąłem się tu na opinię, że opowiada o przemocy, o tym, że nikt nie jest z natury zły i przekonuje, że posługiwanie się siłą to droga donikąd, ale daruję sobie komentarz na temat unikalności takiego przesłania. Czytałem też, że to film o tym, że ludzie robią sobie nawzajem paskudne rzeczy i nie ponoszą za to konsekwencji, ale można to było pokazać na wiele bardziej autentycznych sposobów - za pośrednictwem bezsilności, a nie bezczynności. To po prostu kolejny pusty film o silnej kobiecie, jednostce walczącej samotnie z niesprawiedliwością, w dodatku przy zerowym wsparciu otoczenia. Założenia były interesujące, ale reżyser nie udźwignął ich ciężaru. Wątek zemsty na szeryfie okazuje się kompletnie nietrafiony, a od czasu jego zaskakującej śmierci fabuła nie ma pojęcia, w którą stronę ma się podziać. Następuje jeden dobry zwrot akcji, gdy płoną billboardy (to jest zresztą chyba jedyna trudność, na którą Mildred napotyka się przez cały film, bo poza tym udaje się jej dosłownie wszystko - włącznie z odrestaurowaniem spalonych reklam; nawet śmierć Willoughby'ego nie daje się jej we znaki), ale potem scenariusz błądzi w miejscu, daje jedynie pozory nadania akcji tempa i zmierza do rozczarowującego finału.

Podsumowując, to był materiał na naprawdę dobry film, ale został zrujnowany przez niekompetentnego reżysera, który nie ma wystarczających umiejętności w prowadzeniu historii i myślał chyba, że jest śmieszny. Nie jest.

6/10

ocenił(a) film na 8
Evangarden

* Pierwsza scena, ktora omawiasz nie byla nawet zbyt zabawna. Pokazuje klotnie tej rodziny i do czegomoga doproawdzic negatywne emocje. Myslisz, ze takie rzeczy sie nie zdarzaja, ze w rodzinie ktos kogos chce zlac, albo przystawia mu noz do gardla, a potem normalnie rozmawiaja :) Tylko to czesciej zdarza sie w rodzinach patologicznych, tutaj raczej jednorazowe zdarzenie pod wplywem silnego stresu. Ta mloda dziewczyna to przyznaje istny stereotyp - jak nowa mloda i ladna laska to musi byc glupia ;) Ale to tylko by pokazac, ze Charlie wybral sobie przeciwienstwo Mildred - dziewczyne, ktora za duzo nie mysli, nie wchodzi w ciezkie tematy - taka laske, przy ktorej mogl sie tylko rozerwac, zapomniec o cierpieniu.
* Jesli chodzi o klotnie Angeli z matka to mozna wytlumaczyc to w nastepujacy sposob: Angela robi cos co czesc nastolatkow stosuje na swoich rodzicach - manpipuluje do potegi. Probuje wypomniec matce jakies zdarzenie z przeszlosci, by pokazac jej, ze Mildred rowniez popelnila w przeszlosci podobne wykroczenie co Angela, ba nawet gorsze! Ma to namieszac w emocjach Mildred i w pedzic ja w wyrzuty sumienia, co ewentualnie zaaowocowalo by wydaniem nastolatce samochodu, albo przynajmniej mala zemsta za niewydanie kluczykow.
* ''Szczytem wszystkiego było jednak to, co się stało z Dixonem, który zdewastował budynek agencji reklamowej, pobił dwie osoby, z czego jedną skatował i wyrzucił przez okno z pierwszego piętra (później mu oczywiście wybaczyła), a jedyną konsekwencją, jaką poniósł, było zwolnienie z pracy. '' - Przyznaje to bylo glupie. Jakim cudem ten pobity chlopak - Robbie nic z tym nie zrobil, przeciez to zakrawalo o probe zabojstwa - mogl sobie smialo rozbic glowe przy upadku... Czemu tego nie zglosil?
* ''Nie rozumiem też wizyty gwałciciela w sklepie, w którym pracuje Mildred. Po co on tam w ogóle przyszedł? Dlaczego chciał ją nastraszyć? Jaki miał w tym interes, skoro okazało się, że to nie on zabił Angelę? (widziałem już teorie, że ją zabił i sprawę zatuszowało wojsko, ale sobie darujcie).'' - Obstawiam, ze przyszedl bo sam tez kiedys zgwalcil i to mu caly czas przypominalo
o tym, a w nim jako sprawcy mogla byc jakas obawa, ze go znajda (mala) i pojdzie do wiezienia. A teorie o tym, ze on zabil a sprawe zatuszowalo wojsko jest bez sensu. Jakby tak bylo to nieco by ten watek rozszerzyli i bardziej zasugerowali nam, ze tak bylo.
* A o czym byl film? 1 ) Przede wszystkim o ukazaniu, ze kazda, nawet najwieksza walka moze byc nieskuteczna : - Angela zginela i zadna walka jej nie odzyska, Mildred prawdopodbnie nigdy nie dowie sie kto byl sprawca. 2) Nienawisc rodzi nienawisc, a ta przyciaga negatywne sytuacje. Konflik matki z corka rodzi smierc. + Rozgoryczenie i wscieklosc nie przynosi skutkow jakie by chciala Mildred dodatkowo powoduje, ze czlowiek malo nie ginie w pozarze, plus dodatkowo obrywa sie niczemu winnemu karlowi (James) + Konflik glownej bohaterki z mezem, oddala ojca od syna ( nie moga sie regularnie widywac). 3) Czasem trudno stwierdzic co jest dobre a co zle: Czy postawa Mildred jest dobra? Czy cel uswieca srodki ? Czy warto maltretowac psychicznie umierajacego mezczyzne i jego rodzine by dopiac swego? Czy zmuszanie policjanta by lamal prawo i poddal badaniu testu krwi wszystkich meskich mieszkancow miasteczka jest o.k nawet gdy moglo by to narazic jego kariere i zniszczyc repetuacje ? Czy przemoc fizyczna w obronie swojej i syna godnosci byla uzasadniona (scena z kopaniem nastolatkow). Czy zdenerwowanie i tragedia
z przeszlosci usprawiedliwia ponizanie James? 4) Czesto ludzie z pozoru zli okazuja sie lepsi kiedy wreszcie spotka ich cos dobrego, kiedy ktos wreszcie okaze im troche uczuc - Dixon i list szeryfa.

Evangarden

Zgadzam się w 100% z twoją opinią i zarzutami. Naciągane 6/10 to wszystko, co mogę dać filmowi - za ogólny klimat i muzykę.

ocenił(a) film na 5
Evangarden

mam identyczne odczucia po filmie! Za dużo bezsensownych scen, do tego zakończenie jakby go nie było. Ja dałem naciągane 5, chociaż po pierwszych scenach myślałem że to będzie lepsza ocena

Evangarden

Evangarden, mimo że bardzo spodobał mi się film i oceniam go wyżej niż Ty, to uważam, że Twoja opinia jest rewelacyjnie napisana i czytanie jej było czystą przyjemnością, poza tym masz słuszność w bardzo wielu punktach.

ocenił(a) film na 8
Fatal1ty

Zgadzam się w 100%

Evangarden

Tak apropo BR2049 - przysypianie na nim w piątek po całotygodniowej pracy nie jest niczym niezwykłym :), obejrzenie go na świeżo dało mi natomiast duże wrażenia. Natomiast co do Billboardów ja fenomenu tego filmu też za bardzo nie rozumiem.
Sądzę że niektórzy - tu będę złośliwy cenią sobie głupkowaty humor ala nasz Botoks, ale już opinie krytyków no troszkę dziwią.
Co do Billboardów - reżyser pewnie wzorował się na filmach Coenów, których bardzo lubię, jednak tutaj mamy humor mniej inteligentny - tak jak napisałeś bardziej rynsztokowy. Porównując do innych filmów ten rodzaj ekspresji przyrównał bym bardziej to kogoś innego - mianowicie do Tarantino i do jego Killbila lub Django których też za bardzo nie trawię choć są logiczniejsze od omawianego filmu, natomiast w Nienawistnej 8 już wszystko mi pasuje :) i humor jak i historia ze 100 razy przebija tą w billbordach. Skromniejszy film z roku 2017 ale o podobnej atmosferze i moim zdaniem lepiej ukazujący dramat jednostek to kompletnie olany Wind River.

ocenił(a) film na 8
Evangarden

Sztuka ma to do siebie, że posiada komfort nie-dosłowności. Warto czasem zadać sobie pytanie dlaczego twórca zrobił coś tak a nie inaczej. W sztuce nie chodzi o logikę a o przekaz. Jeśli odbierając dzieło sztuki (dowolnej formy) mamy wrażenie braku logiki, najczęściej jest to sygnał, że nie łapiemy przekazu (żeby było zabawniej, jeśli dzieło wydaje nam się logiczne, nie ma żadnej gwarancji, że wyłapaliśmy o co chodziło autorowi). I nie ma w tym niczego złego. Na tym polega piękno sztuki, że każdy może odebrać dowolne dzieło na swój sposób. Nawet jeśli odbiór ten nie jest zgodny z intencjami autora.
"Trzy billboardy" to nie film dokumentalny, paradokumentalny, kryminał czy inny oparty na logicznym ciągu zdarzeń. Cokolwiek tutaj widzimy jest tylko sposobem na wywołanie określonej emocji lub na przekazanie jakiejś treści. Jakiej? A to już zależy od konkretnego widza. Ten film jest tak złożony, że każdy może dojrzeć coś innego. Chyba największą siłą tego filmu jest wiele znaków zapytania, na które nie znajdujemy odpowiedzi, ale nie potrafimy przestać się nad nimi zastanawiać. Zaczynamy wtedy dostrzegać jak wiele w tym filmie jest prawdy obecnej wokół każdego z nas, a której na co dzień nie widzimy.
Niewątpliwie w naszym wypadku odbiór utrudnia również inny kod kulturowy. Amerykanom łatwiej wyjaśnić wiele wątków. Nie bez kozery w tytule filmu jest podkreślone miejsce akcji.

rombra

Ten film jest za prosty na wieloznaczność, posiada proste wymiany zdań, jednoznaczną psychologie postaci. Moim zdaniem nie ma tu miejsca na różne interpretacje. Interpretacja może być jedna przemoc pod jakąkolwiek formą rodzi przemoc i nie zawsze da się dojść sprawiedliwości. Założenie może i fajne ale jednak proste i podane w dość łopatologiczny sposób. Brak w tym filmie jakiś takich subtelności, ukazania wnętrza bohaterów, te wszystkie sceny na które składa się film są zbyt krótkie i potraktowane zbytnio "po łebkach"

rombra

A tak poza tym wydaję mi się że przedewszystkim i tak chodzi o czarny humor, który przyznaję moimentami jest świetny, choć słabszy od tego w Fargo, jeśli już porównywać

ocenił(a) film na 6
Evangarden

Zgadzam się co do joty.

Evangarden

"jedyną konsekwencją, jaką poniósł, było zwolnienie z pracy. Żadnego aresztu, żadnych wyjaśnień ani sprawy w sądzie, mimo że nowy pieprzony komendant policji stał trzy metry dalej i wszystko widział"

Ponieważ to jest w Stanach normalne, to że w ogóle został zwolniony to więcej niż zwykle się dzieje. Normalnie dostałby tydzien lub dwa zawieszenia w czynnościach.

Taser-less Seattle cop who shot pregnant mom gets 2-day suspension

An off-duty detective who was caught on camera pointing a gun at a local motorcyclist before identifying himself as law enforcement during a traffic stop in August could face 10 days of suspension as a penalty

Cop who killed Jordan Edwards was suspended for being aggressive

ocenił(a) film na 8
Evangarden

Moim zdaniem ten film był momentami śmieszny, nic nie było w nim na siłę. Mógłby trwać jeszcze dobrą godzinę dłużej, szkoda, że się tak skończył jak skończył. Dla mnie film był dużym zaskoczeniem, a obejrzałem tylko dlatego, że polecił mi go znajomy. Bardzo dobry film, polecam.

mercg

Wyobraź sobie, że skończył sie tak, jak prawdziwa historia, która była dla filmu inspiracją - zamordował ojciec.

ocenił(a) film na 8
jokerski

To ciekawe, szkoda w takim razie, że nie pokazali tego.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones