No jak, jak... Oświadczyny miałyby miejsce w szpitalu, gdzie Szymon leży po dotkliwym pobiciu przez miłujących bliźniego katolików-patriotów, amatorów piłki nożnej i innych sportów. W końcowej scenie zostałby wyciągnięty z pętli przez kochającą matkę, która oświadczyłaby, że "mimo wszystko" go kocha i że jednak lepiej, jeżeli syn przeżyje, niż gdyby miał umrzeć, bo co ludzie powiedzą.
To tak, przy założeniu optymistycznym, takim zamerykanizowanym. Gdyby miał być to film w pełni europejski, nie dowiedzielibyśmy się, czy Szymon zginie, czy nie, bo film by się skończył tuż przed.