Przede wszystkim film jest raczej nudny. Relacja Wicher-Mika jakoś mnie nie przekonuje, jest mocno naciągnięta a przy okazji mało realna. Film jest totalnie oderwany od rzeczywistości jeśli idzie o sprawy jeździeckie. Kompletnie nierealny tez w innych kwestiach - zanim dziewczyna zaczęła poić konia, policja już powinna być na tej stacji benzynowej (akcja toczy się współcześnie, więc informacje roznoszą się szybciej niż dźwięk) albo druga kiedy Węgier dopiero zabrał konia i nikomu nie przyszło na myśl pojechać za nim, zadzwonić albo poprosić o pomoc policję? Nie mówiąc o tym, że nie wiadomo czemu koń do rzeźni sprzedany został Węgrowi, tak jakby Niemcy nie mieli rzeźni - jakieś dziwne próby wybielania? W ogóle główna bohaterka kompletnie niesympatyczna, sama uroda (zresztą nie wybitna) nie zawsze wystarcza. Relacja z babcią też diametralnie się zmieniła w ciągu 5 minut, a i sam koń stał się nagle mega łagodny, wcale nie płochliwy i dał się dotykać i klepać każdemu. Opanowanie jazdy konnej na poziomie skoków godnych kadry - to lata treningu, a nie trzech tygodni. A jeśli idzie o ludzi, którzy mają specjalny talent do koni, to o wiele lepszy jest pod tym względem "Zaklinacz koni". Nein, nein, nein - ten film nie zasługuje na wysoką ocenę. Sam sympatyczny, ładny koń do tego wystarczy.