PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=775897}
6,6 11 586
ocen
6,6 10 1 11586
8,1 34
oceny krytyków
Wieża. Jasny dzień
powrót do forum filmu Wieża. Jasny dzień

Poruszanie się po filmie „Wieża. Jasny dzień” jest porównywalne do przechadzki po polu minowym. Mnogość podejmowanych przez Jagodę Szelc zagadnień, jak również otwarcie przez reżyserkę dzieła na wielorakie interpretacje skazują wchodzących w stworzony przez nią świat na porzucenie nadziei. Niby w wywiadach autorka zachęca widzów do podejmowania prób analitycznych, niemniej jednak łatwo w tym aspekcie przeholować i znaleźć się na mieliźnie. W tym przypadku skala trudności znamionuje kino naprawdę wysokiej próby.

Nie sposób oddzielić debiutu Jagody Szelc od obrazów Pawła Maślony i Piotra Domalewskiego. Mimo że odległe stylistycznie, produkcje młodych twórców charakteryzują się dojrzałym spojrzeniem na kino, jak również na funkcję, jaką kino powinno spełniać. O ile jednak „Atak paniki” należy traktować bardziej jako niezwykle widowiskowe ćwiczenie formalne, a „Cichą noc” trzeba umiejscowić wśród prac dotykających bolesnych ran „polskiej duszy”, o tyle „Wieża. Jasny dzień” stanowi wyjście poza dominujące w rodzimym kinie narracje. Wychylając się poza krąg „przeklętych problemów”, reżyserka stara się objąć szerszym spojrzeniem zmiany zachodzące w nowoczesnych społeczeństwach. Chociaż sytuuje akcję w rejonie Kotliny Kłodzkiej, to jej zamiarem jest przeprowadzenie „lekcji anatomii” współczesnej duszy z uwzględnieniem globalnych trendów. Porzuca czysto lokalną opowieść na rzecz uniwersalnego przesłania.

Umieszczona na początku filmu deklaracja - „W oparciu o przyszłe wydarzenia” - ma w sobie coś z prowokacyjności Michela Houellebecqa. To znakomicie skonstruowana manipulacja stawiająca widza w niezręcznej sytuacji. Jak bowiem dyskutować z tym, co stać się musi? Zaś z autorki zdejmuje to odium wyrachowanego profetyzmu. W takim kontekście narracja przestaje być wykwitem wyobraźni, a staje się niemalże kronikarską pocztówką z przyszłości. Ten gest nie zakłada oczywiście przymusu przyjęcia przez Szelc określonego sposobu przekazywania historii. Wskazuje raczej na fakt, iż dochodzenie przyczyn nadchodzącego rozkładu prowadzone jest przez osobę znającą finał tej opowieści. Gdy spoilery nie są straszne, łatwiej skupić się na pozornie błahych detalach, po czasie okazujących się kamykami wywołującymi lawinę. A jest to lawina niepozorna, łatwa do przeoczenia. Artystce udaje się bowiem stworzyć sytuację, w której wpatrywanie się wyprzedza widzenie. Brak jednoznacznej wykładni przedstawionych wydarzeń skazuje odbiorcę na poszukiwanie porozsypywanych po całym filmie symboli i odnalezienie w nich sensów, co sprawia, że katastrofa, jakiej doświadczają bohaterowie, jest najpierw podskórnie przeżywana, a dopiero później świadomie analizowana.

Zresztą w kontekście stosowania narzędzi analitycznych pojawia się pierwszorzędne zagadnienie dotyczące momentów, w których winny być one wykorzystywane. Intuicja podpowiada, że trzeba je stosować cały czas. Tymczasem Szelc wprowadza w przedstawianą rzeczywistość chochlika siejącego zamęt. Gdy Mula otrzyma od małej Niny karteczkę z wyznaniem miłości i przyklei ją sobie na piersi, to zaprzeczy tym samym próbom nazwania tego, co widoczne na obrazie. Bo skoro ona nie jest matką dziewczynki (mimo że dziecko tak uważa), to reżyserka daje jasny znak – czasami posiadana wiedza jest zbyt uboga, więc nie warto stawiać pochopnych wniosków. Przez znaczną część filmu prowadzi ona grę z widzem, polegającą na ustawicznym podrzucaniu różnego typu symboli. Czy biegający wszędzie pies jest tylko psem, czy już może pośrednikiem między światem żywych a światem umarłych? Autorka prowokuje do wznoszenia wieży znaczeń, mimo że ciągle z naturalistycznym zacięciem przygląda się bohaterom, podglądając ich nawet we wstydliwych momentach. Kamera usilnie wyszukuje drgań na twarzach aktorów, a przy tym rejestruje znaki świadczące o istnieniu innego porządku równoległego. Dopiero gdy następuje kluczowy zwrot w historii i wszystkie karty lądują na stole, staje się jasne, że wcześniejsze dywagacje były jak najbardziej uzasadnione, a poszukiwania wręcz wskazane.

Uzbrojeni w tę wiedzę możemy pokrótce prześledzić fabularny trzon filmu, skupiając się najpierw na naturalistycznie przedstawionych wydarzeniach, a dopiero później przechodząc do poszukiwania w nich metafizycznych pęknięć. Wielkimi krokami zbliża się uroczystość Pierwszej Komunii Świętej, dlatego też Mula (Anna Krotoska) i jej mąż Michał (Rafał Cieluch) zapraszają najbliższą rodzinę do świętowania razem z młodziutką Niną ważnego dla niej dnia. Przyjeżdża zatem rodzeństwo Muli – Kaja (Małgorzata Szczerbowska) oraz Andrzej ze swoją żoną. Przygotowania do ceremonii upływają w sielskiej atmosferze. Bohaterowie przechadzają się po górach i lasach, orzeźwienia poszukują w pobliskich małych akwenach wodnych, a wieczorami dyskutują do późnych godzin przy lampce wina. Osoba postronna mogłaby uznać, że tryby tej familijnej maszynerii są dobrze naoliwione.

Świat rodzinny podszyty jest jednak wieloma tajemnicami. Kaja z niewyjaśnionych przyczyn oddała siostrze nowo narodzoną Ninę i zniknęła na wiele lat. Matka kobiet cierpi na niewyjaśnioną chorobę i tylko momentami jest w pełni świadoma tego, co się wokół niej dzieje. Ojciec najprawdopodobniej zmarł w okresie ich wczesnego dzieciństwa, ale nie zapisał się dobrze w pamięci domowników, ponieważ nie pozostała po nim choćby jedna pamiątka, a i wspominany bywa sporadycznie. O pewnych sprawach się po prostu nie mówi. Bohaterowie starają się za wszelką cenę udowodnić pozostałym, że jest z nimi wszystko w porządku. Pojęcie smutku czy porażki nie istnieje, zgodnie z „filozofią” wyznawaną przez przedstawicieli współczesnej klasy średniej wychowanych na „Przyjaciołach”, z mózgami przesiąkniętymi różnego rodzaju przemowami coachów. Miejski styl życia związany z korporacyjną „kulturą” funkcjonowania jest realizacją marzeń wielu ludzi, więc afiszowanie się ze swoim szczęściem jest wręcz wskazane. Tymczasem na przykładzie Andrzeja, który pijany łamie sobie rękę w przypływie złości na szefa, reżyserka dobitnie pokazuje, jak gniew i frustracja są skrywane za fasadą samozadowolenia.

Szelc szydzi również z podszytej hipokryzją religijności bohaterów. Nie widać bowiem po rodzicach Niny, by byli oni jakoś szczególnie zainteresowani sprawami Kościoła, ale skoro tradycja nakazuje puścić dziecko do Pierwszej Komunii Świętej, to należy się temu podporządkować. Mula nawet tłumaczy dziewczynce, że to jej pomoże pójść do Nieba. Przedstawione przygotowania do szczególnego dnia polegają głównie na klepaniu na pamięć piosenek, także sugestia jest czytelna – skostniała religia z jej zasadami czy obrzędami zupełnie nie nadąża za współczesnością, oferując jedynie fałszywe poczucie stabilizacji.

Można kontynuować opisywanie kolejnych wydarzeń w podobnym duchu, ale wystarczy jedno reżyserskie cięcie, by dokonało się prawdziwe spustoszenie w myślach widzów. Gdy wydaje się, że rodzina nareszcie odzyskuje spokój, to nadchodzi prawdziwe trzęsienie ziemi – Kaja otruwa dorosłych, a rano wszyscy powstają i zaczynają maszerować w nieznanym kierunku. Ich zachowanie jest nienaturalne, więc nie wiadomo, co tak naprawdę się z nimi dzieje. Końcówka filmu jest doprawdy wstrząsająca i każe myśleć o „Wieży...” w zupełnie innych kategoriach. Budowana na bieżąco interpretacja musi runąć, bo dopiero przez pryzmat całego obrazu można zrozumieć wiele zaprezentowanych scen.

Skoro odczytywanie znaków nie wystarczy do okiełznania materii dzieła, to warto skupić się na symbolach w nim umieszczonych. Pamiętając o tym, że symbol odsyła do spraw „nienazywalnych” (bo dotyka najgłębszej istoty bytu) i bywa niejednoznaczny (bo posiada „nadwyżkę” znaczeniową), rozpocznijmy odkodowywanie filmu od pierwszego członu tytułu.

Symbol wieży kojarzony jest przede wszystkim z Biblią, gdzie został przedstawiony jako emanacja ludzkiej pychy. Budowana konstrukcja, której czubek miał sięgnąć nieba, jest traktowana jako bluźniercze postępowanie wymierzone przeciwko Bogu. Wprawdzie cel działań był słuszny, ale skoro pomysłodawcy tego przedsięwzięcia nie wzięli pod uwagę zamysłu Stwórcy, to musiała ich spotkać kara. W tarocie wieża zwiastuje właśnie nadchodzącą rewolucję. Karta przedstawia szczyt, w który uderza piorun wysłany prosto z nieba, zapala się ogień, a z okien lecą dwie postacie. Nie musi to być jednak oznaką tragedii, bo błyskawicę traktuje się jako przebłysk iluminacji, także to od ludzkiej psychiki zależy czy destrukcji ulegnie cała budowla, czy jednak stanowi to przyczynek do „przewartościowania wartości” i wydobycia świadomości ze skostniałych dogmatów, zza grubych murów. Warto jeszcze wspomnieć o symbolu stanowiącym kontrast dla wieży – drzewie. Począwszy od rajskiego drzewa życia oraz drzewa poznania dobra i zła, poprzez nordycki Yggdrasil, a kończąc na słowiańskich dębach – te pomniki przyrody od zawsze były traktowane z czcią jako źródła magii. Wyglądają podobnie do wież, bo mają „fundamenty” ugruntowane w ziemi oraz zakończenia przypominające koronę, lecz różni je pochodzenie. Dzieło ludzkich rąk jest zaledwie namiastką potęgi rośliny często traktowanej przez starożytnych jako axis mundi, centrum świata.

Dopiero przez pryzmat tego kontekstu należy spojrzeć na relację sióstr, zdecydowanie najważniejszy wątek dla wymowy całego filmu. Mulę charakteryzuje wspomniana karta wieża, zwłaszcza że często przedstawiana jest w okolicznościach związanych z czynnością zamykania. Gdy po raz pierwszy pojawia się na ekranie, to rozwija metalowy drut wokół rośliny. Kontroluje swoją córkę, zazwyczaj bawiącą się na trampolinie odgrodzonej siatką. Ma wręcz obsesyjną potrzebę zamykania okien w domu. Na każdym kroku Mula jest przedstawiana jako stróż nadzorujący każdy krok mieszkańców. Nie ujawnia przy tym swoich poglądów – robi wszystko, co konieczne, by życie toczyło się spokojnie, zgodnie z zasadami, „tak, jak należy”.

Kaja jest przeciwieństwem siostry. Rozedrgana i często nieobecna, zaledwie przygląda się płynącym wydarzeniom. Po częstokroć zagłębia się w myślach, dryfując w niezbadane rejony wyobraźni. Nie potrafi w pełni zaangażować się w relacje z innymi ludźmi, cały czas utrzymując bezpieczny dystans. To natura jest jej bliższa, co Szelc na każdym kroku podkreśla odpowiednim kadrowaniem. Bohaterka potrafi nawiązać kontakt i zespolić się z każdym pierwiastkiem planety. Czuje ziemię, gdy przechadza się po górach; „porywa” ją wiatr, gdy stoi na skałce; wpatruje się w trzaskający w kominku ogień; wsłuchuje się w plusk wody i w odgłosy przepływających ryb – w ten sposób synchronizuje bicie serca z pulsem przyrody.

Wprawdzie siostry starają się utrzymać dobre relacje, niemniej jednak dzieli je zbyt wiele, by mogły nawiązać silniejszą więź. Reżyserka zgrabnie to ujęła w scenie spaceru po łąkowej dróżce zoranej przez samochody. Ślady opon stworzyły dwa równoległe pasy, po których przechadzają się kobiety. Ścieżki nigdy się nie skrzyżują, a bohaterki nie zaakceptują postawy drugiej strony. Mula nie może również pogodzić się z tym, jak bardzo siostra jest faworyzowana przez matkę. Rzeczywiście, wystarczy krótka rozmowa między Kają a rodzicielką, by nestorka rodu wróciła do zdrowia, wprawiając w osłupienie resztę rodziny. W dodatku młodsza z sióstr pragnie naprawić relację z oddaną wiele lat wcześniej córką, dlatego też szuka sposobności do rozmowy sam na sam z dziewczynką. Mula jest tym faktem zdruzgotana, ponieważ obawia się, że straci kontrolę nad duszą przysposobionej córki.

Toczącej się batalii nie należy postrzegać li tylko przez pryzmat rodzinnej dramy. Trzeba pamiętać, że z racji wieku to przed Niną rozpościerają się najszersze perspektywy, dlatego też władza nad nią daje możliwość „napisania” przyszłości. Polem bitwy jest jej serce, zaś naprzeciw siebie stają tendencje petryfikujące zastany układ sił oraz rewolucyjna chęć powrotu do stanu naturalnego. W sensie symbolicznym postawa Muli jest efemerydą dążeń oświeceniowych i tradycjonalistycznego zwrotu w sprawach światopoglądowych, zaś Kaja (aż chciałoby się napisać Gaja) to żywioł. Zapewne zduszony w procesie wychowania, wytresowany do postępowania w odpowiedni sposób, a mimo to i tak na tyle potężny, że jest w stanie rozbijać struktury społeczne. Przypomnijmy sobie opowieść matki o narodzinach córek. Według niej poród Muli był niezwykle wyczerpujący, natomiast Kaja nie wydusiła z siebie nawet jednego odgłosu po wyjściu z łona. Jeżeli traktować krzyk prymarny jako oznakę szybkiego dostosowywania się do nowych warunków życia, w tym naukę oddychania, to młodsza z sióstr nie miała żadnego problemu z „aklimatyzacją”, jak gdyby od razu udało jej się nawiązać łączność ze światem zewnętrznym.

Tylko na początku filmu, gdy widz zostaje wprowadzany do przedstawianej rzeczywistości, szala zwycięstwa przechylona jest na stronę starszej siostry. W końcu w jej domu odbywają się uroczystości i to ona odpowiada za obowiązujący regulamin, któremu winna podporządkować się Kaja. Z biegiem czasu okazuje się jednak, że zamieszkały przez rodzinę świat jest przesiąknięty pustką. Panujące zasady są tylko umowne i w niczym niezakorzenione. W pojawiających się motywach biblijnych nie ma już mocy kreacyjnej, nie odsyłają do innej rzeczywistości. Przypowieść o synu marnotrawnym pojawia się w kontekście odnalezienia psa; narodziny Muli są przez jej męża traktowane jako „szansa na uratowanie ludzkości”; woda często służy oczyszczeniu ciał, ale bohaterów wciąż męczy pragnienie; wino często pojawia się na stole podczas spożywania posiłków; nawet relację sióstr można przyrównać do historii Kaina i Abla. Wspomniane zwroty i symbole działają na zasadzie wyświechtanych archaizmów, które nie niosą już za sobą żadnych znaczeń.

To nie znaczy jednak, że przedstawiony świat jest tylko materialny. Wykorzystywana przez reżyserkę estetyka post-horroru cały czas wprowadza niepokój poznawczy. Szczególnie istotne wydają się podobieństwa „Wieży...” do filmu „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” Roberta Eggersa, zwłaszcza w sposobie budowania klimatu. W obydwu produkcjach rzeczywistość ludzka przedstawiana jest mechanicznie – każdy bohater ma swoje miejsce, swoje cele do zrealizowania i nie ma mowy o wolnej woli czy samorealizacji. Jednocześnie otaczająca roślinność niesie ze sobą pokłady grozy. Natura to nieposkromiona dusza Ziemi, po której przechadzają się odwieczne siły.

Sporym nadużyciem byłoby poszukiwanie w postępowaniu Kai pogańskich pierwiastków, aczkolwiek jej więź z naturą wykracza poza dominujący chrześcijański paradygmat. Dokonany przez nią zwrot w myśleniu został dobrze scharakteryzowany w „Medytacjach o 22 arkanach tarota”. „Oto istota misji hermetyzmu, a jest nią działająca w głębi naszej duszy pamięć o pierwotnej i odwiecznej misji ludzkości, a więc od jej zarania pamięć o uprawie i ochronie ogrodu. W ogrodzie tym rosną „drzewa”, które trzeba uprawiać i strzec. Metody pracy to drogi zjednoczenia między ziemią i niebem, tęcza pokoju łącząca to, co na dole, z tym, co w górze”¹. Wspomniany hermetyzm to koncepcja pochodząca od Hermesa Trismegistosa, synkretycznego bóstwa powstałego na styku religii egipskiej, żydowskiej, kabały i gnozy. Wspomniany ogród to naturalnie starotestamentowy raj, który w tym kontekście jest traktowany jako cała Ziemia. Według autora książki, nawiązującego również do chrześcijaństwa Valentina Tomberga, formuła „uprawy i strzeżenia” określa pierwotną i odwieczną misję ludzkości, ponieważ zajmowanie się „ogrodem” pomaga w zachowaniu równowagi między duchem a naturą. I taka właśnie jest Kaja, z duszą gotową do kontaktu z przyrodą i ciałem, wobec którego nie czuje wstydu. Przypomnijmy sobie, jak leżała naga w ogrodzie, odsłaniając owłosioną pachę i pochłaniając słoneczne promienie. Mula zareagowała histerycznie (bo dzieci podglądały), podczas gdy tak naprawdę nie działo się nic złego. Tabu zwyciężyło, ale spontaniczność młodszej siostry na pewno nie została zduszona.

Wróćmy jeszcze na moment do Arkanu wieży. Wspomniany Tomberg widzi w nim ostrzeżenie przed „specjalizacją”, pojmowaną jako zastąpienie życia wertykalnego życiem horyzontalnym. W dużym skrócie – chodzi o odwrócenie się od dzieła stworzenia i sfabrykowanie prywatnego, silnie zsubiektywizowanego świata. Piorun jest zatem konfrontacją z boską rzeczywistością, manifestującą się na przykład działaniem czyśćca po śmierci. „Wieża. Jasny dzień” to opowieść o przejściu z zupełnie inny wymiar. Otruciem domowników przez Kaję prowadzi do punktu krytycznego i przesilenia, na mocy którego dochodzi do zredukowania człowieka do jego subiektywności i zderzenia z rzeczywistością duchową. „Czyściec jest to więc stan duszy, która widzi działania, opinie i aspiracje swego przeszłego życia w prawdziwym dniu transsubiektywnej świadomości. Nikt tej duszy nie osądza; to ona sama osądza siebie w świetle całkowicie przebudzonej świadomości.”²

Święty Jan od Krzyża w „Nocy ciemnej” (znakomicie rymuje się z tytułem filmu, prawda?) w taki sposób opisywał wędrówkę duszy po czyśćcu: „Ta ciemna noc jest to wpływ Boga na duszę, oczyszczający ją z niewiedzy i niedoskonałości habitualnych, naturalnych i duchowych. […] Tak i owo boskie światło kontemplacji, skoro przenika do duszy, nie będącej jeszcze dostatecznie oświeconą, sprawia w niej ciemności duchowe. Nie tylko bowiem przekracza miarę jej pojemności, lecz również zaciemnia i pozbawia ją możności posługiwania się naturalną inteligencją. [..] To udręczenie duszy z powodu jej nieczystości jest bardzo wielkie, gdy ją to światło boże zalewa. Ta jasna światłość przenika ją bowiem w tym celu, by usunąć wszystkie jej nieczystości.”³ A teraz przypomnijmy sobie ostatnie sekundy filmu, gdy bohaterowie w milczeniu, otoczeni mrokiem, przemierzają łąkę. Oni są właśnie w tym momencie transformacji, gdy doświadczają ciemności, lecz kroczą w stronę światła wewnętrznego. Maszerują w stronę jasnego dnia.

Gdy spojrzymy przez pryzmat przeprowadzonego wywodu na film Jagody Szelc, to „Wieża. Jasny dzień” jawi się jako propozycja rozpoczęcia własnej wędrówki duchowej. To zachęta do doświadczenia kryzysu intelektualnego i odrzucenia wysłużonych narzędzi, aby jednoznaczne odpowiedzi zostały zastąpione przez stany świadomości – zanurzone w nurcie życia, uwikłane w metafizyczne sieci, pozbawione dehumanizującego pierwiastka naukowego. Naturalnie przedstawiona interpretacja nie rości sobie praw do bycia „tą jedyną”. Jest to zaledwie wyznaczenie linii startu. Dopiero od niej rozpoczyna się prawdziwy marsz ku poznaniu.



Przypisy:
¹ V. Tomberg, Medytacje o 22 arkanach tarota, przeł. Agna Onysymow, Warszawa 2013, Wydawnictwo Aletheia, s. 499
² Tamże, s. 504
³ Św. Jan od Krzyża, Noc ciemna, [za:] V. Tomberg, Medytacje o 22 arkanach tarota, przeł. Agna Onysymow, Warszawa 2013, Wydawnictwo Aletheia, s. 504-505

http://pelnasala.pl/wieza-jasny-dzien/

ocenił(a) film na 9
Arvanity

"Szelc szydzi również z podszytej hipokryzją religijności bohaterów."
Nie zgadzam się.

ocenił(a) film na 7
Thighpaulsandra

Być może nie szydzi, ale z pewnością krytykuje tę postawę.

ocenił(a) film na 9
szw4nkier

myślę, że bardziej nawołuje do porzucenia powierzchowności tej postawy. scena z tańczącym obrazem, gdzie Mula widzi drgające fragmenty, nie łapiąc nawet połowy...
musimy zmienić perspektywę spojrzenia...

ocenił(a) film na 8
Arvanity

Właśnie zastanawiało mnie jak ten film odczytują mężczyźni, bo mam głębokie poczucie, że ten film jest przede wszystkim skierowany do kobiet i mówi o kobiecości. Po części pokrywa się to z powrotem do natury i romantyzmem, gdyż i jedno i drugie jest kojarzone z pierwiastkiem żeńskim.
W każdym razie mam wrażenie, że jest to opowieść o rodzie wiedźm (jest to w filmie traktowane jednocześnie metaforycznie i dosłownie), w którym jedna z nich - Mula - wyrzekła się swoich zdolności, aby przynależeć do kultury i cywilizacji (tutaj się trochę Biegnąca z wilkami kłania). Kaja pojawia się, aby przypomnieć Muli, jak i każdej kobiecie, o jej dziedzictwie. Jej zdolnościom wynikającym z większego biologizmu ciała (miesiączka, ciąża, menopauza). Oczywiście pojawia się również szerszy kontekst przypomnienia i nauczenia się na nowo życia we wspólnocie. Tutaj znamienny jest lęk Muli i jej nieufność w stosunku do najbliższych (ogólna pogadanka o tym tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=MQ6Uz6UL5JY )
Twoja analiza, to wyczerpujące i interesujące dopełnienie głównego motywu filmu.

ocenił(a) film na 9
nynavee

brawo! dokładnie tak to widzę. tak wygląda jedna z ważniejszych interpretacji tego filmu.

nynavee

Jestem kobietą,ale ten film kompletnie do mnie nie trafił.

ocenił(a) film na 8
u_gorska

No wiesz, na świecie jest ponad 3 i pół miliarda kobiet, w Polsce 19 milionów, trudno jakby jeden film trafił dosłownie do każdej kobiety i był przez nią zrozumiany. To, że film skierowany jest do kobiet, nie znaczy od razu, że 100% kobiet będzie się z nim identyfikowało;)

nynavee

Co prawda, to prawda, ale to była moja odpowiedź na opinię kogoś powyżej, że ten film bardziej trafia do kobiet :)

ocenił(a) film na 6
Arvanity

>Otruciem domowników przez Kaję prowadzi do punktu krytycznego

Jesteś pewien, że to Kaja otruła tych ludzi? Mam wrażenie, że w zakończeniu wszyscy ludzie idący zboczem góry są "otruci", co sugerowałoby jakąś większą akcję.

ocenił(a) film na 7
zyjacynaziemi

Nie jestem pewien, więc później jest fragment o tym, że nie wiadomo, co się z nimi dzieje

ocenił(a) film na 6
zyjacynaziemi

stawiam na alkohol. przestroga przed piciem w czasie komunii.
podejrzany jest też ksiądz, który coś tam mamrocze bez składu podczas mszy. ale gdyby zatruł opłatki to dzieciaki też by się potruły

ocenił(a) film na 9
dzesio

haha.
a tak na poważnie: to nie jest otrucie. to lek na przebudzenie. ludzie muszą w końcu złamać tą barierę, jaką stworzyli sobie sami powierzchownością i brakiem dbałości.
gips Andrzeja - to moim zdaniem klucz. gips - symbol oszustwa, w dobrej wierze, ale oszustwa. po przebudzeniu pierwsze co robi, to tnie go i sprawdza, że jest zdrowy.
zauważcie, też, że gdy śpią dzieje się coś nieodwracalnego, złego, co jednoczy ludzi, ale ksiądz chowa się przed wszystkimi.

ocenił(a) film na 7
Arvanity

Sporo ciekawych i interesujących interpretacji w twoim tekście, ale niektóre fragmenty to czysta grafomania. Chociażby fragment "Sporym nadużyciem byłoby poszukiwanie w postępowaniu Kai pogańskich pierwiastków, aczkolwiek jej więź z naturą wykracza poza dominujący chrześcijański paradygmat".

ocenił(a) film na 7
Kazikowy

Nie widzę w tym zdaniu niczego złego.

ocenił(a) film na 9
Arvanity

ja też. małe nawiązanie do tego wykraczania: umarł Dalaj Lama, ale Chińczycy nie zgadzają się na to, żeby lamowie mogli dokonać swojego dzieła związanego z tą linią tulku.
upada jeden z filarów protekcji nad światem. potem kolejne. a nam przepływa to między palcami. nie skupiamy się na swojej wierze, a oddajemy się swojej religii. Nina to przeczuwa, nie umie się zdecydować...
chrześcijaństwo traci przez to, że zostało zinstytucjonalizowane. w efekcie staliśmy się powierzchowni i nie rozumiemy tego, co ma dla nas dać, co mamy z nim zrobić.

Arvanity

Odnoszę wrażenie, że mało uważnie obejrzałeś ten film... A to co zobaczyłeś odbiega od jego treści tak daleko że aż trudno uwierzyć. Ot choćby mała Nina dała Muli nie karteczkę ale wkładkę higieniczną

slan1975

...(jak dla faceta to to samo co podpaska).. Mało ważne? Może. A może więcej w tymże właśnie symboliki niż w Twoich innych naciąganych interpretacjach. Przygotowania do komunii wg Ciebie "upływały w sielskiej atmosferze.." ??? Jak nic oglądałeś inny film. Wulgaryzmy, napięcie między bohaterami, ciągle wisząca w powietrzu nerwowa atmosfera to wg Ciebie sielanka? Tylko dlatego że przeszli się po górach i byli nad wodą!? Tuż przed komunią Michał przecież miał już wyrzucić z domu Kaję! Przegapiłeś? No proszę! Coś Ci umknęło jak nic.
Kaja lgnęła do siostry - owszem, za to z drugiej strony nie było wzajemności. Symbol drogi. No nie :-).. jakiej drogi się spodziewałeś? Że splątanymi koleinami. Podobnie pies - żaden pośrednik. Średnio rozgarnięty zwierzak, który się gubił i szwędał po okolicy mając właścicieli i wszystko gdzieś. Hipokryzja związana z fałszywą religijnością? Nie sądzę. Za mało danych. Po prostu rzeczywistość. Naturalistycznie pokazane przygotowania i świętowanie I-ej komuni. I tyle. Kolejna Twoja nadinterpretacja. Szukanie ukrytych symboli itd :-) Matka z niezrozumiałych przyczyn odzyskująca kontakt? Nic podobnego. Przecież w trakcie rozmowy sióstr wychodzi na jaw, że Mula nie dawała jej leków a Kaja podając mamie jakieś krople postąpiła nie na rękę jej opiekunom. Przytłaczająca ilość Twojego wymuszonego doszukiwania się drugiego lub trzeciego dna aż poraża. W końcu rzekome otrucie domowników ja zobaczyłem inaczej. Kaja podała im coś co ich powaliło - padli a po odzyskaniu przytomności nadal znajdowali się jakby pod wpływem tego odurzenia. Co prawda rano pozbierali i ubrali się, Mula umyła rozbitą głowę jednak wszyscy zrobili to niedbale, zjedli śniadanie i o dziwo byli dla siebie znacznie milsi. Znajdowali się jakby w transie. Wspólnie ruszyli... gdzieś... nie wiadomo po co i nie wiadomo dokąd?

slan1975

Slan1975 Dzięki stary, bo już myślałem, że zwariowałem i stępiałem... Zgadzam się z Tobą w 100%, ja też nie widzę w tym filmie nic nadzwyczajnego, zwykła nudna historia, gdzie może jest kilka nic nie wnoszących symboli jak duchy na drzewie, ale myślę, że sami autorzy tego filmu nie spodziewali się tylu nowych symboli i znaczeń. A wyżej wymienione recenzje uważam za przeintelektualizowane nadinterpretacje rodem z wydziału polonistyki czy kulturoznawstwa. Będąc na studiach, miałem zajęcia ogólno-uniwersyteckie na tych wydziałach (musiałem co chwila wychodzić niby do toalety, aby się przewietrzyć od nadmiaru "kręgu wędrowca" i innych bzdur) Dużo formy, zero treści. Na tej zasadzie można opisywać każdą rzecz i każde zdarzenie, wyciągać z nich zagadnienia, których nie ma. Przypomina mi to sytuację, którą opisał Marek Hłasko w "Pięknych Dwudziestoletnich", gdzie recenzował przedstawienie teatru Bim-bom, gdzie pisze, że przekłuty balon (według twórców) miał nam kojarzyć się z utraconymi marzeniami o wolności, a Marek Hłasko zwraca słusznie uwagę, że pęknięta guma kojarzy nam się raczej z kłopotem i wydatkiem na lekarza. :)
Informacja dla pozostałych, nie odpisuję innym niż Slan1975, nie zamierzam wchodzić w dyskusję i polemiki; zostańmy każdy przy swojej racji.

Arvanity

Odnoszę wrażenie, że mało uważnie obejrzałeś ten film... A to co zobaczyłeś odbiega od jego treści tak daleko że aż trudno uwierzyć. Ot choćby mała Nina dała Muli nie karteczkę ale wkładkę higieniczną

Arvanity

Odnoszę wrażenie, że mało uważnie obejrzałeś ten film... A to co zobaczyłeś odbiega od jego treści tak daleko że aż trudno uwierzyć. Ot choćby mała Nina dała Muli nie karteczkę ale wkładkę higieniczną

Arvanity

Ta recenzja jest lepsza niż film.

ocenił(a) film na 7
u_gorska

Swoją analizą tylko żeruję na filmie Szelc. Gdyby nie podrzucane przez nią tropy, to i tekstu by nie było. Niemniej dziękuję za miłe słowo.

ocenił(a) film na 4
Arvanity

Oto za co kocham Filmweb – zawsze się znajdzie jakiś zapaleniec, który wyłoży zagubionym, co „autor miał na myśli i chciał przez to powiedzieć”. Albo chociaż jakiś link podeśle. Ciągle żeruję na pracy innych, to teraz sama wtrącę swoje trzy grosze. Trochę poniewczasie, ale może komuś się przyda. Bo z pewnością dzieło Szelc nie jest „zwykłą nudną historią”, ani też nie wystarczy go „czuć”, ewidentnie bowiem reżyserka tak je najeżyła symboliką, żeby nikt nie zdołał przejść obok niego obojętnie, nie zastanowiwszy się, o co chodzi.

!!!SPOJLERY!!!

WIEŻA to zarazem tytuł filmu i punkt wyjścia dla zrozumienia lwiej części fabuły. Nie trzeba tu sięgać do Biblii czy tarota – wieża jest symbolem zarówno ochrony, jak i zamknięcia przed światem zewnętrznym. Jej pierwotna funkcja elementu fortyfikacji, ostatniej linii obrony dla oblężonych przed wrogimi siłami, przeniesiona jest do obrazu w swej ambiwalentnej postaci – chroniąc, ogranicza, zapewniając bezpieczeństwo – odcina od świata. To właśnie na opozycji kultura-natura, zniewolenie (normą) – wyzwolenie zasadza się kontrast między dwiema głównymi bohaterkami: Mulą i Kają. Szukając na upartego tropów biblijnych można odwołać się tutaj do nowotestamentowych sióstr – zapobiegliwej Marty i zasłuchanej w słowa Jezusa Marii.
Mula to Marta, która „troszczy i niepokoi się o wiele”. Nie tyle pragnie sprawować nad wszystkim kontrolę, o co oskarża ją twórca wątku, co dba o bezpieczeństwo i dobrobyt bliskich. Gest ogradzania rośliny siatką, który otwiera jedną z pierwszych scen filmu, to właśnie otaczanie jej ochronnym murem przed niebezpieczeństwami świata zewnętrznego. To dlatego otwarte na oścież okna budzą niepokój bohaterki (czyżby ktoś niepowołany wszedł do środka?). To dlatego ona, nie rodzeństwo, opiekuje się chorą matką. To dlatego zamartwia się, że brat przez swoją niefrasobliwość może stracić pracę. To dlatego – jak powiada Andrzej – jest ciągle „spięta”. Pastuch, na którym biega pies czy krótka mowa wyznaczająca Kai zasady, jakich ma przestrzegać – to wszystko mury, które buduje Mula, by ochronić to, co jest dla niej cenne. Nie ma w niej apodyktyczności, jest tylko obawa. Poruszająca jest przecież scena, gdy mówi swej córce, że może odejść z Kają, choć wiemy, ile taka deklaracja musi ją kosztować. Ale Mula jeszcze nie wie, że nie o to chodzi…

Kaja to uosobienie natury, wolności od konwenansów, których nie rozumie i nie umie przestrzegać (charakterystyczne, że przedstawiona przez Mulę znajomym od razu recytuje całą litanię, której nauczyła jej siostra – nie ma wyczucia, że jest tych słów za dużo, że brzmią nienaturalnie). Nie widzi nic złego w spuszczeniu psa ze smyczy czy leżeniu nago na słońcu. Łamie nieświadomie wszelkie przyjęte reguły, choćby oddalając się biegiem w środku rozmowy. Jednocześnie jej nieprzystosowanie jest – czujemy to – bardziej prawdziwe, szczere niż sztywne formy (mury wieży), w których obracają się inni. Tylko ona żyje naprawdę, pełnią życia, inni pogrążeni są w letargu. Kaja jest więc „nie z tego świata”, jednym z tych prostaczków, którym dane jest królestwo niebieskie, a może kimś więcej? Zauważmy, że jej narodzinom towarzyszą zjawiska nadprzyrodzone, jakie zwykle zwiastują przyjście na świat bóstwa czy guru.

Wątek religii jest zresztą mocno eksploatowany w filmie. Puste formy religijnych obrzędów, kolejnych murów wznoszonych przez społeczeństwo, przeciwstawione są żywej wierze. Zwraca uwagę, że ksiądz w miarę jak zbliżamy się do końca filmu, a zarazem do końca świata, wychodzi ze swej roli dobrotliwego duszpasterza. Wielokroć powtarzane, znane na pamięć formułki czy ryty zawodzą go, staje się zagubiony i agresywny. Taniec z obrazem Matki Boskiej, jako żywo przywodzący na myśl obrzędy ludów pierwotnych, w swym pogańskim charakterze silniej jeszcze podkreśla ów kontrast. Podobną wymowę ma przesłonięty foliami ołtarz: rytuały przysłaniają Boga, gubią go, a jednocześnie symbolizują prowizoryczność tego rozwiązania, rodząc nadzieję, że przyjdzie dzień, gdy staną się niepotrzebne i spod ich zasłony ukaże się prawdziwy Stwórca.

Pod wpływem Kai Nina wychodzi poza tak pojmowaną religijność, gdzie pierwsza komunia sprowadza się do odśpiewania kilku pieśni, ślicznej sukienki i worka prezentów. Zaczyna stawiać pytania, na które przybrana matka nie umie odpowiedzieć, bo dotykają one kwestii, których nie sposób zbyć prostą formułką. Nina, jak i Kaja, zaczyna widzieć, gdzie coś naprawdę JEST, a gdzie jest jedynie pustka (scena odgłosów dochodzących z pieca).

Tylko dzieci w swej naturalnej, nieskażonej jeszcze niewinności i sama Kaja mogą spokojnie położyć się w dzień komunii do łóżek i równie spokojnie i naturalnie obudzić się następnego dnia. Inni – dorośli – muszą wpierw przejść ryt oczyszczający, po którym budzą się z letargu do nowego życia, już nie ograniczeni murem społecznych norm. Andrzej symbolicznie rozcina ograniczający ruchy jego ręki gips, jego żona pożera czereśnie nie jak kulturalny człowiek lecz zwierzę. Pozbawieni sztywnego gorsetu kultury, bez którego nie umieją być sobą, bo zdążyli zapomnieć, co to znaczy, snują się półprzytomnie czekając na paruzję, która wieńczy film, a którą poprzedzają niezwykłe zjawiska (jak to przed końcem świata). Nastaje JASNY DZIEŃ.

Przyznam szczerze, że takie filmy działają mi na nerwy.

ocenił(a) film na 8
mucha_nie_siada

mucha_nie_siada Dziękuję Ci za Twoją recenzję. Pokrywa się z moimi przemyśleniami. Pytanie tylko, skoro tak trafnie wedug mnie oceniłaś ten film, czemu dałaś mu tak niską notę?

ocenił(a) film na 4
mindmarbles

mindmarbles, dziękuję Ci za podziękowania:) Napisałam powyższy wywód głównie po to, aby udowodnić samej sobie, że nie dlatego film mi się nie spodobał, więcej nawet - rozeźlił, że go nie rozumiem. Przeciwnie - jak się uprę, to napiszę rozprawkę na nieśmiertelny temat "co autor chciał przez to powiedzieć?". Tym bardziej więc cieszy mnie, że mój tekst trafił do przekonania osobie, która "Wieżę" ocenia wysoko.

Szczerze powiedziawszy, ja po prostu organicznie nie znoszę tego rodzaju symbolicznie przeładowanych filmów, które wymagają od widza przedzierania się przez nawarstwione metafory, dając złudną zwykle nadzieję, że kryje się pod nimi jakaś niesamowita głębia. Najczęściej są po prostu banalne - jak wiersze nastoletnich poetów. Mam przy tym wrażenie, że takie dzieła to polska specjalność. W moim odczuciu polskie kino dzieli się na trzy nurty - słabych komedii, kina "społecznie zaangażowanego", które przeciąga strunę do oporu, w obawie, że widz przekazu mniej łopatologicznego nie zrozumie (lwia część filmów Smarzowskiego, by sięgnąć po przykład pierwszy z brzegu) oraz kino ambitne, które wierzy, że prawdziwie dobry film ma przynajmniej trzy dna, do odkrycia dla wytrwałych... I pojąć nie mogę, czemu Rumuni potrafią robić mądre, kameralne, a przy tym mocne obrazy, a Polacy nie? Ach, zazdroszczę Rumunom wściekle:)

Krótko mówiąc, nie pamiętam już, czemu dałam "Wieży" aż 4. Chyba w uznaniu dla świetnego ucha, jakie ma Szelc do dialogów. I naprawdę dobrej, jak na polskie standardy, gry aktorskiej.

ocenił(a) film na 8
mucha_nie_siada

Rozumiem, że szerokie interpretację tego filmu na forum do Ciebie nie przemawiają? Nie wydaję mi się, żeby ten symbolizm był prymitywny niczym nastoletnia poezja. Film dla mnie niesie niebanalą naukę, żeby zaufać swojemu instynktowi i naturze, a nie sztucznym tworom ludzkiego umysłu, takim jak religia. Pokrywa się to z moją filozofią na życie. "Wieża" ma też świetny klimat horroru i piękne zdjęcia. Odebrałam ją bardzo emocjonalnie.

A co do produkcji Rumunów, mogłabyś mi polecić jakieś filmy?

ocenił(a) film na 4
mindmarbles

Nie wiem, czy nazwałabym młodzieńczą poezję prymitywną - raczej nieświadomą swoich ograniczeń i wtórności. I na pewno nie określiłabym religii jako sztucznego tworu ludzkiego umysłu, postrzegam ją raczej jako naturalną ludzką potrzebę. Abstrahując, rzecz jasna, od kwestii istnienia czy nieistnienia Boga, którą pozostawiam osobistym rozstrzygnięciom. No, ale to nie miejsce na takie rozważania:)

Jeśli Ciebie "Wieża" emocjonalnie poruszyła i skłoniła do rozważań, to warta była nakręcenia. Na tej samej zasadzie ważny był "Pokot" Agnieszki Holland, którego nie byłam w stanie obejrzeć, tak mnie zezłościł na samym wstępie swoją grubo ciosaną łopatologią, ale który widać taki właśnie musiał być, aby ludźmi wstrząsnąć. I chwała mu za to.

Nie chodzi o to, że ja "Wieży" nie rozumiem (co próbowałam udowodnić), albo że nie przemawiają do mnie interpretacje innych użytkowników Filmwebu. Ja po prostu nie lubię filmów przeintelektualizowanych, które trzeba rozszyfrowywać, aby je pojąć, bo w większości wypadków przekaz ich jest dość banalny (zaufaj instynktowi i naturze? Ileż to razy było!). Jeśli odpowiesz, że wszystko już było, zgodzę się z Tobą, oczywiście, ale silenie się na nową formę oryginalności przesłaniu nie dodaje. Pewnie to kwestia osobistych upodobań - a o gustach się przecież nie rozmawia! - widać wolę filmy, w których pozornie nic się nie dzieje, nikt nic nie mówi i w ogóle nie wiadomo o co chodzi, ale jak już rzecz przetrawię, to trudno mi ją zapomnieć, tak silnie mnie uderza. Z kina rumuńskiego polecam więc gorąco "Wtorek po świętach", "Sieranevadę" i "Egzamin".

ocenił(a) film na 8
mucha_nie_siada

Dziękuję bardzo za rekomentację. Ostatnio zainteresowałam się bardziej egzotycznymi miejscami powstawania filmów, takimi jak Meksyk, Iran czy Tajlandia. Chętnie dodam Rumunię do tej listy, szczególnie dlatego, że mam dość stereotypowe podejście do jej mieszkańsców, którzy emigrują do Polski. Chciałabym po prostu lepiej poznać ten region, a podróże kształcą, nawet te filmowe :)

Ja bardzo lubię kino, które wyłamuję się schematą. Lubię slow cinema, filmy które zapuszczają korzenie i budują wrażenie na długo po obejrzeniu.

Podejrzewam, że spodoba Ci się turecki "Zimowy sen" Nuri Bilge Ceylan czy węgierski "Syn Szawła" László Nemes. Uprzedzam, że "Syn Szwała" jest bardzo ciężkim filmem. Oba są realistyczne. Bez zbędnego symbolizmu. Polecam!

Co do "Wieży" nie ma sensu chyba o tym dyskutować, bo do niczego nas to doprowadzi. Ja ten banał symbolizmu kupuję. NIe jest to nic wybitnego, ale być nie musi + to debiut Szelc, więc na to też trzeba brać poprawkę. Tyle.

Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 4
mindmarbles

Ach, te egzotyczne klimaty! Zakochałam się w nich. "Lubię slow cinema, filmy które zapuszczają korzenie i budują wrażenie na długo po obejrzeniu" - podpisuję się pod tą zgrabną frazą obiema rękami. "Syna Szawła" wprawdzie nie obejrzę, bo już sama myśl o jego obejrzeniu mnie boli, ale "Zimowy sen" widziałam - jest rewelacyjny. Moi Rumuni powinni Ci więc przypaść do gustu:) Pozdrawiam!

ocenił(a) film na 8
Arvanity

lars von trier, ostatnia scena z Antychrysta, melancholia...natura może niekontrolowana ale uwalnia

ocenił(a) film na 10
Arvanity

Świetna analiza, sprawia że mam ochotę jeszcze raz film obejrzeć i zobaczyć to wszystko co przegapiłam za pierwszym razem.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones