Piotr Czerkawski

Wariacje Kunderowskie – żegnamy autora "Żartu"

Hotspot
/fwm/article/Wariacje+Kunderowskie+%E2%80%93+%C5%BCegnamy+autora+%22%C5%BBartu%22+FILMWEB-151467 Getty Images © Eamonn M. McCormack
Filmweb A. Gortych Spółka komandytowa
https://www.filmweb.pl/fwm/article/Z+najg%C5%82%C4%99bszego+offu-127440
HOTSPOT

Z najgłębszego offu

Podziel się

Być może przykład Gerwig bardziej ośmieli kobiety do opowiadania w kinie swoich historii.

"Lady Bird" jest znakomitym debiutem. Zbiera to, co najlepsze w dotychczasowych doświadczeniach filmowych Gerwig – tradycji amerykańskiego kina niezależnego, mumblecore'u czy zapatrzonej we Francuzów kinofilii – tworząc z nich nową, bardzo przystępną i angażującą emocje widzów jakość. (...) Po sukcesie "Lady Bird" Gerwig może nakręcić wszystko. Staje się głosem swojego pokolenia nie tylko jako aktorka, ale pełnoprawna autorka filmowa.

***

W liczącej dziewięćdziesiąt lat historii Oscarów Greta Gerwig była zaledwie piątą kobietą nominowaną do Nagrody Akademii za reżyserię. Wcześniej tego zaszczytu dostąpiły tylko Lina Wertmüller, Jane Campion, Sofia Coppola i Kathryn Bigelow. W niedzielę czwartego marca Gerwig nie udało się dołączyć do tej ostatniej, przegrała z Guillermo del Toro. Można się spierać, czy słusznie; ja osobiście wyżej cenię "Lady Bird" niż "Kształt wody". Jednak jakkolwiek byśmy cenili twórczość autora "Kręgosłupa diabła", zrozumiały jest żal, że szklany sufit dla kobiet w branży znów nie został przebity. Jednocześnie już sama nominacja jest wielkim sukcesem debiutującej reżyserki. Otwiera jej drogę do hollywoodzkiej elity, gdzie Gerwig trafia bardzo okrężną drogą – z najgłębszego offu amerykańskiego kina.

Między Rohmerem a Big Brotherem

Gerwig pojawia się po raz pierwszy na ekranie w filmach z nurtu określanego jako mumblecore. Wyłania się on w połowie poprzedniej dekady i opowiada o pokoleniu wkraczającym w dorosłość między zamachem na World Trade Center a wielkim kryzysem 2007-2008 roku; epoce definiowanej przez ekspansję internetu kształtowanie się mediów społecznościowych i charakterystycznej dla nich kultury sieciowego narcyzmu. Technologiczne przemiany sprawiają też, że tworzenie i dystrybucja filmowych obrazów stają się łatwiejsze niż kiedykolwiek.

Autorzy nurtu – Andrew Bujalski, bracia Duplassowie, Joe Swanberg – korzystają z tej rewolucji. Biorą do ręki niedrogie, na ogół cyfrowe kamery (tylko Bujalski pozostaje wierny taśmie) i kręcą śmiesznie tanie, czasem po prostu bezbudżetowe filmy. Zamiast zawodowych aktorów obsadzają w nich znajomych, scenografii nie budują w studiu, kręcą w mieszkaniach przyjaciół. Filmy często nie mają scenariusza, sceny i dialogi są improwizowane na planie. Dramaturgia jest luźna, narracja zatrzymuje się na nieistotnym szczególe lub opuszcza kluczowe momenty, zakończenie rzadko zamyka wszystkie wątki, odmawia postawienia kropki nad i.

Twórcy mumblecore opowiadają o dobrze wykształconych, w zasadzie wyłącznie białych absolwentach college'ów z dużych miast, dryfujących przez dorosłe życie, niezdolnych jasno określić, czego by tak naprawdę w nim chcieli.
Jakub Majmurek
Twórcy mumblecore opowiadają o sobie i podobnych do siebie ludziach. Dobrze wykształconych, w zasadzie wyłącznie białych absolwentach college'ów z dużych miast, dryfujących przez dorosłe życie, niezdolnych jasno określić, czego by tak naprawdę w nim chcieli. Filmy Duplassów i Swanberga przedstawiają bohaterów o poplątanym życiu erotycznym i uczuciowym, ich nieudane romanse, zawiedzione miłości, skazane na klęskę trójkąty, konflikt między pragnieniem bliskości i autonomii. Dokumentują rodzącą się kulturę autoregresji i komunikacji umożliwianej przez nowe media: czaty, blogi, Facebooka, YouTubea. 

Kręcone tanią cyfrową kamerą filmy, w których młodzi ludzi wcielają się w samych siebie, odgrywając mniej lub bardziej autobiograficzne sytuacje, wiele zawdzięczały kulturze reality TV czy wideoblogów. Jednocześnie pozostawały bardzo głęboko zakorzenione w filmowej tradycji. Krytycy wskazywali na inspirację francuską Nową Falą – zwłaszcza obrazami Rohmera, także chętnie przedstawiającego kręte drogi edukacji sentymentalnej młodych bohaterów. Dla twórców nurtu równie ważne co francuskie inspiracje były tradycje amerykańskiego kina niezależnego – od Johna Cassavetesa przez kino Jima Jarmuscha z lat 80. po dzieła Richarda Linklatera z początku następnej dekady, na czele ze słynnym "Slackerem", obrazem dnia z życia niezdolnych wejść w dorosłość młodych ludzi ze stolicy Teksasu, Austin.

Duża część produkcji spod znaku mumblecore miała trudności z dotarciem do widzów w kinach. Zobaczyć można je było przede wszystkim na festiwalach kina niezależnego, na czele z South by Southwest w Austin – miejscu, gdzie w 2005 roku po raz pierwszy użyta miała zostać nazwa nurtu. Te trudności nie zniechęcały jednak twórców. W 2011 roku miałem okazję prowadzić spotkanie z Joe Swanbergiem na American Film Festival we Wrocławiu. Reżyser miał wtedy 30 lat i blisko 10 pełnych metraży na koncie. Jak mówił, kręci film za filmem, finansując produkcję z kart kredytowych i darmowej pracy znajomych. Czasem jakąś produkcję udaje się sprzedać dystrybutorom lub telewizji, co pozwala spłacić długi, zapłacić ekipie i zacząć cały cykl od nowa.

Niszowy nurt zaczął jednak w końcu przenikać do mainstreamu. Z doświadczeń mumblecore'u wyrastają choćby "Dziewczyny" Leny Dunham. Rewolucja serialowa wchłania kolejnych twórców nurtu – Duplassowie tworzą dla HBO serial "Bliskość", Swanberg dla Netflixa – "Easy". Estetyka tych produkcji jest bardziej uładzona, budżety nieporównanie większe, widać w nich jednak kontynuację autorskiego pomysłu na kino tworzone kiedyś z grupą przyjaciół.

Od Swanberga do Greenberga

Gerwig debiutuje w kinie jako aktorka u Swanberga w 2006 roku. Kręci z nim krótki film, odcinek serialu i jeden pełny metraż – "LOL", opowieść o tym, jak nowe technologie wpływają na relacje intymne trzech młodych mężczyzn. Gerwig zwraca się ku aktorstwu po tym, jak jej kolejne aplikacje na studia dramatopisarskie są odrzucane. Ciągle bardziej niż film interesuje ją wtedy pisanie dla teatru, choć po obejrzeniu "Beau Travail" Claire Denis coraz bardziej interesuje się kinem. 

"Hannah wchodzi po schodach"

Swanberga Greta GerwigGerwig poznaje przypadkiem, jest znajomym jej chłopaka z college'u. Razem kręcą jeszcze dwa pełne metraże – "Hannah wchodzi po schodach" (2007) oraz "Noce i weekendy" (2008). W obu Gerwig podpisana jest jako współscenarzystka, w tym drugim także jako współreżyserka. Jak przyznaje, to właśnie praca nad improwizowanymi, tworzonymi na planie przez aktorów filmami Swanberga nauczyła ją pisania scenariuszy i konstruowania filmowych postaci.

Gra w niskobudżetowych produkcjach nie pozwala Gerwig utrzymać się z pracy w zawodzie. Aktorka mieszka w mieszkaniach dzielonym z pięcioma współlokatorami, śpi na dmuchanym materacu, dorabia sobie w szeregu różnych, dziwnych prac. Przełom przychodzi w roku 2010, gdy Noah Baumbach obsadza ją w roli Florence Marr w swoim "Greenbergu". Baumbach jest o pokolenie starszy od twórców mumblecoreu. W 2010 roku ma już za sobą sukcesy jako współscenarzysta filmów Wesa Andersona ("Podwodne życie ze Stevem Zissou") i twórca własnych, autorskich projektów, takich jak "Walka żywiołów". Jak sam mówi, sięgnął po Gerwig, by aktorka wniosła do produkcji energię nowego pokolenia amerykańskiego kina niezależnego.

"Greenberg"

Aktorka trafia na w pełni profesjonalny plan, gdzie jej partnerem jest Ben Stiller. Nie zmienia to jednak zasadniczo jej aktorskiej metody. Ciągle bardziej jest, niż gra. Jej filmowa kreacja wydaje się naturalna, niewymuszona, jakby po prostu była sobą na ekranie. Krytyka jest zachwycona. Gerwig zostaje obwołana aktorskim głosem młodego, urodzonego na początku lat 80. pokolenia. Sypią się kolejne propozycje. Gra u Whita Stillmana, Woodyego Allena, w bardziej komercyjnych projektach jak "Sex Story" Ivana Reitmana z Ashtonem Kutcherem i Natalie Portman

Szukając swojego głosu

Jednocześnie aktorstwo jej nie wystarcza. Chce pisać dla filmu. Okazję do tego daje współpraca z Baumbachem nad kolejnym projektem, "Frances Ha". Zaczyna się on od wymiany maili, z korespondencji stopniowo rodzi się scenariusz. Baumbach go wyreżyseruje, Gerwig zagra główną rolę. 

W wywiadach Gerwig wspomina moment, gdy jako 26-latka obejrzała utrzymany w estetyce mumblecore film młodej reżyserki – wtedy po raz pierwszy pomyślała, że także ona, jako kobieta, może reżyserować.
Jakub Majmurek
Film jest hołdem dla francuskiej Nowej Fali i kinofilii. Czarnobiały obraz, choć nakręcony kamerą cyfrową, przypomina filmy kręcone na taśmie 16 mm z lat 60. Bez wątpienia opowiada jednak o współczesnym pokoleniu – tytułowa bohaterka mogłaby odnaleźć się w którymś z filmów Duplassów czy Swanberga. Aspirująca tancerka szuka swojego miejsca w życiu, nie może rozpocząć dorosłości. Centralnym motywem filmu jest bliska, intymna, może przyjacielska, może nie tylko, relacja Frances z inną kobietą – Sophie. Tak jak u autorów Nowej Fali najwięcej pokazuje się tu w drobnych sugestiach, aluzjach, scenach, w których pozornie nic się nie dzieje.

W trakcie prac nad filmem Gerwig i Baumbach zostają parą, co być może wpływa na odbiór wkładu tej pierwszej w końcowy efekt ich wspólnego filmu. Prasa pisze o aktorce, jako o "muzie" reżysera, która wyzwoliła jego talent, pomijając jej wkład jako współautorki dzieła. 

Gerwig kontynuuje współpracę z Baumbachem przy "Mistress America". Myśli jednak o samodzielnym, reżyserskim debiucie. Na planach, gdzie gra, spędza dużo czasu z operatorami, przygląda się ich pracy, uczy się, jak budować wizualną warstwę filmu. W wywiadach wspomina moment, gdy jako 26-latka obejrzała utrzymany w estetyce mumblecore film młodej reżyserki – wtedy po raz pierwszy pomyślała, że także ona, jako kobieta, może reżyserować. Zebranie się do tego zajmuje jej jednak prawie dekadę.

Prequel własnej młodości

Warto jednak było poczekać. "Lady Bird" jest znakomitym debiutem. Zbiera to, co najlepsze w dotychczasowych doświadczeniach filmowych Gerwig – tradycji amerykańskiego kina niezależnego, mumblecoreu czy zapatrzonej we Francuzów kinofilii – tworząc z nich nową, bardzo przystępną i angażującą emocje widzów jakość. Gerwig świetnie prowadzi młodych aktorów – role były przez nich współtworzone na planie. Najlepiej sprawdza się w różnego rodzaju półcieniach i subtelnościach w portretowaniu relacji rodzinnych, podziałów klasowych, polityk seksualnych w Ameryce początku wieku. 

Po sukcesie "Lady Bird" Gerwig może nakręcić wszystko. Staje się głosem swojego pokolenia nie tylko jako aktorka, ale pełnoprawna autorka filmowa. Jej reżyserski debiut można przy tym potraktować jako prequel wszystkich filmów, w jakich grała na początku kariery. Ich bohaterki – tak jak Lady Bird – pewnie też trafiły do Nowego Jorku czy Chicago z takich miejsc jak Sacramento. Gerwig dopełnia w ten sposób pokoleniową filmową narrację o ludziach urodzonych na początku lat 80. 

Jej film powstaje w momencie, gdy możemy się już spodziewać opowieści o problemach kolejnego pokolenia – wchodzącego w dorosłość w czasach wielkiego kryzysu i bardzo głębokich politycznych podziałów w Stanach. Ukształtowanego przez prezydenturę Obamy, ruch Black Lives Matter, nową politykę na kampusach i wzrost alter-prawicy. Ono zaproponuje inną estetykę i inną historię. I być może przykład Gerwig bardziej ośmieli wywodzące się z niego kobiety do opowiadania w kinie swoich historii. 
6