Śniegowska podsumowuje festiwal w Wenecji

Filmweb /
https://www.filmweb.pl/news/%C5%9Aniegowska+podsumowuje+festiwal+w+Wenecji-54465
66. Festiwal Filmowy w Wenecji dobiegł końca. Specjalnie dla nas Ula Śniegowska, członek weneckiego jury, opowiada o straconych szansach, spełnionych nadziejach i niespodziewanych zwycięzcach festiwalu. Miłej lektury.


Jest werdykt. Dla tych, którzy widzieli większość filmów konkursowych, nie podlegało wątpliwości, że główna nagroda, Złoty Lew 66. Festiwalu Filmowego w Wenecji, trafi w ręce Izraelczyka Samuela Maoza. "Lebanon" ("Liban") był zdecydowanie najmocniejszą wypowiedzią filmową głównego konkursu tegorocznego festiwalu.

Nagroda dla "Libanu" nie dziwi tym bardziej, że jest rezultatem prac jury na festiwalu tak rozpolitykowanym jak tegoroczna Wenecja, gdzie pokazano propagandowe dokumenty "South of the Border" Olivera Stone'a czy "L'oro do Cuba" Włocha Giuliano Montaldo, niemal gloryfikujące południowoamerykańskie reżimy polityczne. Na szczęście "Liban" to nie antywojenny pamflet, a uniwersalny, choć autobiograficzny pacyfistyczny apel. Kanwą do jego powstania były doświadczenia reżysera, który brał udział w pierwszej wojnie libańskiej, podobnie jak bohater i autor "Walca z Baszirem". I tu, jak w filmie Folmana, mimo dokumentalnego podłoża obraz jest raczej ekspresjonistyczny niż realistyczny. Skrajny subiektywizm wypowiedzi podkreślony jest punktem widzenia kamery: oglądamy świat oczami czołgisty, w czasie dwóch dni ataku. Świat przedstawiony ogranicza się więc do wnętrza pojazdu (po raz pierwszy widać nie tylko jak niewielka to przestrzeń – właściwie to niepojęte, że mieści się tam pięć osób na raz, ale jak nieprzyjemna – podłogę pokrywa brudna kałuża) i tego, co widać przez wizjer strzelnicy. Obraz świata poza czołgiem jest więc fragmentaryczny, wybiórczy, przedzielony krzyżem celownika, rozdarty hałasem przesuwanej wieżyczki i dostępny tylko jednemu patrzącemu, który staje dosłownie oko w oko z wrogiem.

Mam jednak wobec "Libanu" i innych filmów nurtu "retrospektywnego pacyfizmu" i wobec decyzji jury (pod przewodnictwem Anga Lee) jedno zasadnicze zastrzeżenie ideologiczne. Po raz kolejny w świetnie prosperującym ostatnio kinie izraelskim nasza empatia skierowana zostaje nie w stronę ofiar, a najeźdźcy: niegdyś żołnierza, a dziś reżysera, który wzbudza w nas litość wobec członków armii atakującej, a nie – jak można by oczekiwać (choćby po tytule) –  libańskich cywilów.

Druga nagroda, Srebrny Lew powędrował do znanej z prac wideo prezentowanych w galeriach całego świata Iranki Shirin Neshat. "Zanan Bedone Mardan" ("Women Without Men") to także film polityczny i podobnie jak "Liban" poruszający temat ogólny przez pryzmat przeżyć jednostki. Cztery kobiety w różnym wieku i o różnym statusie społecznym w czasie zamieszek 1953 roku znajdują schronienie przed opresyjnym światem mężczyzn w podmiejskim sadzie, kreowanym niemal na Eden, gdzie przez krótką chwilę mogą cieszyć się wolnością. Wizja poetycka góruje tu nad faktografią i prawdopodobieństwem, ale niestety artystka, która świetnie radziła sobie w pracach o otwartej formule (cykliczność opowieści, oniryzm narracji) rozczarowuje przy próbie stworzenia typowego liniowego opowiadania a kreacje aktorskie nie wytrzymują rozdarcia między oniryzmem a realnością sytuacji.

W moich przewidywaniach przedfestiwalowych pomyliłam się też co do Toma Forda. Wyrażałam wtedy wątpliwości co do umiejętności reżyserskich tego projektanta mody. Wprawdzie sukces filmu opiera się na przejmującej kreacji Colina Firtha, który odebrał główną nagrodę za najlepszą rolę męską, ale to wyróżnienie jest też zasługą reżysera. "A Single Man" to ekranizacja prozy Christophera Isherwooda z lat 60. Wcześniej jego opowiadania berlińskie stały się kanwą dla "Kabaretu" Boba Fosse’a. "A Single Man" mówi o bólu samotności, która doskwiera bohaterowi po śmierci partnera. Przekonująco odtwarzając realia środowiska uniwersyteckiego zachodniego wybrzeża Stanów Zjednoczonych w warstwie fabularnej przypomina niejedną love story, ale po raz pierwszy chyba w filmie fabularnym skierowanym do szerokiej publiczności historia miłosna dotyczy pary homoseksualnej.

Z Amerykanów niestety zawiódł kompletnie oczekiwany przeze mnie Todd Solondz. Choć otrzymał nagrodę za najlepszy scenariusz, w "Life during Wartime", moim zdaniem, nie zbliżył się do kunsztu scenopisarstwa ani głębi pesymizmu wymowy, które charakteryzowały "Happiness". Z tego dzieła w jego nowym filmie pozostały jedynie zamierzony schematyzm zachowań bohaterów i umowność sytuacji. "Life during Wartime" przypomina więc trochę podróbkę-sequel, który mógłby zrobić ktoś, nieudolnie podszywając się pod Solondza. Jak się okazuje, powroty nawet do własnych filmów bywają bolesne.

Ulubieniec publiczności Fatih Akin (wszystkie seanse wyprzedane) za komediowy obraz wielokulturowego Hamburga widzianego przez pryzmat upadającej restauracji w "Soul Kitchen" otrzymał nagrodę specjalną jury konkursu głównego. "Mr. Nobody" Jaco van Dormaela z kolei, który można określić jako połączenie "Przypadku" Kieślowskiego z "Ciekawym przypadkiem Benjamina Buttona" (chłopak w przyszłości ogląda dwie wersje swojego życia) i będący apoteozą życia w sztafażu science-fiction, został nagrodzony za scenografię. Bez wątpienia oba te filmy w najbliższym roku będzie można obejrzeć u nas na ekranach.

Jury sekcji Orizzonti, stawiającej sobie za cel odkrywanie nowych horyzontów sztuki filmowej, pod wodzą Haile Gerimy, etiopskiej legendy kina, złożone jeszcze między innymi z  Ramina Bahraniego i artystki Sam Taylor Wood i oceniające debiuty filmowe przyznało Lwa Przyszłości i nagrodę (dzieloną pomiędzy producenta i reżysera) w wysokości stu tysięcy dolarów filmowi "Engkwentro" Pepe Diokno z Filipin, mrocznej historii o dwóch zwalczających się gangach na przedmieściach Manili. Mam nadzieję, że film gangsterski nie będzie jednak dominującym trendem w najbliższych latach.

Wenecja to również dwadzieścia dwa składy jury równoległych. Przedstawiciele Międzynarodowego Stowarzyszenia Kin Studyjnych zwrócili uwagę na osadzoną w dzisiejszym Mediolanie historię mezaliansu "Io sono l’amore", wyreżyserowaną przez młodego Włocha Lucę Guadagnino, któremu udało się zdobyć do głównej roli nieocenioną Tildę Swinton.

Członkowie jury Europa Cinemas z kolei, wybierający spośród filmów europejskich sekcji Venice Days/Giornate degli Autori dzieło, które zasługuje na uwagę widowni europejskich kin, uhonorowali alegoryczną groteskę o władzy i zależnościach rodzinnych "Last Days of Emma Blank", jednego z najważniejszych, choć prawie nieznanych w Polsce twórców holenderskich, Aleksa van Warmerdama. Akcja filmu ogranicza się do kilku ostatnich dni życia apodyktycznej pani domu trzymającej wszystkich jego członków rodziny silną ręką (a właściwie mocnym słowem), do momentu kiedy ujawniona zostanie fikcja scalająca ten układ. Rodzina pokazana jest tu jako układ przypominający pionki na szachownicy, w której role są ściśle przypisane, ale też, jak się okazuje, przypadkowe. Relacje w tej małej społeczności są też metaforą stosunków społecznych Holandii, a może i w ogóle dzisiejszej Europy. Warmerdam to jeden z niewielu prawdziwych "autorów" filmowych, tworzących wbrew modom, zawsze w tym samym niepowtarzalnym stylu. Kontroluje scenariusz, główną rolę powierza żonie, producentem jest jego brat, a sam gra... psa.

Tegoroczny Festiwal w Wenecji był też wielką ucztą dla miłośników Disneyowskiej (a właściwie Pixarowskiej) animacji komputerowej. Uhonorowano bowiem Johna Lassetera i pozostałych reżyserów z jego stajni (Brada Birda od "Ratatuja", "Iniemamocnych", Andrew Stantona od "Gdzie jest Nemo" i "Wall-E'ego", Petera Doctera od "Potworów i spółki"), nagrodą za całokształt twórczości.

Tym bardziej dziwi mnie, że "Metropia", wspaniale wykonana (choć bez udziału wielkiego amerykańskiego studia) szwedzka pełnometrażowa animacja komputerowa nie otrzymała żadnej nagrody. Miejmy nadzieję, że nowa produkcja Lassetera "Odlot" pokazywana jako wydarzenie specjalne na europejskiej premierze nie przyćmiła wszystkim wrażliwości na europejskie dokonania w tej dziedzinie. Pod każdym niemal względem (oprócz techniki) "Metropia" faktycznie stoi na przeciwległym krańcu filmowego spektrum w stosunku do kolorowych i radosnych kreacji Pixara: jest czarną (dosłownie czarno-szarą) dystopijną wizją świata rodem z powieści Aldousa Huxleya. Wyszła zresztą spod ręki współpracownika Erika Gandiniego w "Gitmo", Tarika Saleha, bezkompromisowego krytyka globalizacji.

Na szczęście zarówno na dużych festiwalach, jak i w kinach nadal jest miejsce na oba typy sztuki filmowej i wkrótce będziemy mogli przekonać się o tym sami, bez wyjeżdżania w tym celu do kuszącej nie tylko filmowymi atrakcjami Wenecji.

Urszula Śniegowska


Urszula Śniegowska - Urodzona w Warszawie, anglistka, historyk sztuki, od 2000 roku prowadzi KINO.LAB w Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski. Zorganizowała w CSW wystawy Jana Lenicy, Jonasa Mekasa, Waleriana Borowczyka. Działa w Międzynarodowym Stowarzyszeniu Kin Studyjnych CICAE i należy do rady eksperckiej Sieci Kin Studyjnych Filmoteki Narodowej.




TUTAJ
znajdziecie listę zwycięzców tegorocznego festiwalu w Wenecji.



Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones