Camerimage Dzień 6: Praktyczny przewodnik po ideach śmierci

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Camerimage+Dzie%C5%84+6%3A+Praktyczny+przewodnik+po+ideach+%C5%9Bmierci-47965
Czwartek minął w Teatrze Wielkim pod szlachetnymi hasłami "Bóg, Honor, Ojczyzna", "Rodzina, Naród, Ludzkość". Jednak w zaprezentowanych na festiwalu Plus Camerimage filmach, te szczytne idee są szatami, w które obleka się śmierć – śmierć bezsensowna, głupia, irracjonalna, okrutna, wyrachowana, brutalna i naiwna. Tak jak zło jest tą siłą fatalną, która do dobra prowadzi, tak ten kto czyni słusznie i sprawiedliwie zdaje się podążać prostą drogą do piekła.

Baśń tysiąca i jednej bomby

Na początek pokazany został duński obraz "Odejdź w pokoju Jamil". Ponieważ o filmie tym pisałem przy okazji Warszawskiego Festiwalu Filmowego, najlepiej zrobię kierując was do tamtej relacji (TUTAJ) i przejdę do drugiego filmu konkursowego "Sof Shavua B'Tel Aviv". Oba obrazy łączy ta sama idea – honor rodziny. O ile jednak "Odejdź w pokoju Jamil" rozgrywa się w Danii, o tyle obraz Drora Zahaviego przenosi nas do samego jądra ciemności – Izraela/Palestyny.

Głównym bohaterem jest Tarek, który dla odbudowania honoru rodziny decyduje się zostać zamachowcem samobójcą. Nie czyni tego dla idei. Choć Żydzi nie ułatwiali mu życia, wcale ich nie nienawidzi. Całą złość skoncentrował na sobie. Czuje się winny hańby, jakiej dopuścił się ojciec, który dla pasji syna gotów był uczynić wszystko. Widząc poświęcenie ojca, będąc świadkiem hańby i gryziony przez poczucie winy, Tarek dąży do autodestrukcji – samobójczy zamach bombowy jest w tym przypadku idealnym rozwiązaniem. Jednak niezbadane są ścieżki Pana i zanim Tarek opuści Ziemię, otworzą się przed nim bramy raju i przeżyje kilka chwil szczęścia.

"Sof Shavua B'Tel Aviv" to swoista baśń odzwierciedlająca potrzebę wytchnienia wymęczonego kraju. Tarek wkracza do Tel Awiwu w piątek. Większość akcji rozgrywa się w dzień szabatu, dzień święty. Ten czas staje się pretekstem do zawieszenie racjonalnych (i jakże śmiertelnie niebezpiecznych) praw logiki. Kiedy bomba, którą nosi na sobie Tarek nie eksploduje, zdaje się to być dzieło Miłosiernego Allaha, który ofiarowuje mu odrobinę ukojenia. I jak we śnie bądź baśni, Tarek odnajduje na swej drodze kilka szlachetnych i kilka mrocznych postaci. Ma okazję poznać przyjaźń, być może nawet miłość. Przez 24 godziny mimo namolnych telefonów od zirytowanych terrorystów i nagabywania ze strony ortodoksyjnych Żydów, ma szansę poznać bliżej siebie, swoją rodzinę i swoje ofiary. Kiedy jednak szabat minie, sen się skończy. Rzeczywistość ponownie osaczy Tareka, lecz za sprawą świętego dnia Pana, nie jest już tą samą osobą. Jego przemiana nadchodzi za późno, by móc zmienić bieg wydarzeń, ale nie zostanie niezauważona.

Można naprawdę wiele zarzucić filmowi Zahaviego. Naiwność fabuły, niezdarność scenariusza, fałsz. I w dużym stopniu jest to niestety prawda. Jednak dla mnie w filmie było niezaprzeczalne piękno i ciepło. Jak muśnięcie rozgrzanej skóry chłodnym powietrzem – niby nic wielkiego, a jednak pozostawia po sobie wspaniałe wrażenie. Tak, jest ono niezwykle ulotne. Pamięć o nim szybko zgaśnie, niemniej jednak póki trwa, póty niesie radość i wzruszenie. Czasem nie potrzeba nic więcej.

Warto umierać

"Der Baader Meinhof Komplex" jeszcze przed swoją premierą wywołał w Niemczech skandal. Później protesty towarzyszyły filmowi między innymi we Włoszech. Wszystko za sprawą tematu podejmowanego przez Uli Edela, który postanowił zrealizować swoistą biografię RAF, jednej z najbardziej krwawych organizacji terrorystycznych zachodniej Europy, która przez całe lata trzymała w szachu rząd niemiecki i nie tylko.

Film oskarżany jest o gloryfikowanie, a w każdym razie pokazywanie w pozytywnym świetle terrorystów walczących pod sztandarem RAF. Jest w tych oskarżeniach sporo racji. Tak zawsze jest, kiedy próbuje się zrozumieć jakieś zjawisko, pokazać świat z określonego punktu widzenia. Oskarżenia te są jednak z tych samych powodów całkowicie błędne. Edel wykorzystuje historię RAF, by zaśpiewać widzom pieśń żałobną o pokoleniu, które miało ideały i gotowe było za nie ginąć. Reżysera nie interesują racje, lecz sam fakt posiadania woli walki, ten niespożyty entuzjazm i siła, która kazała masom przeciwstawiać się rzeczom postrzeganym jako niesprawiedliwe i okrutne. "Der Baader Meinhof Komplex" jest wyrzutem stawianym współczesnej młodzieży, która pogrążona w samozadowoleniu rozpasanego konsumpcjonizmu zabić może jedynie dla nowego iPoda, ale nie dla umierającej Afryki.

W "Der Baader Meinhof Komplex" śledzimy losy grupy założycielskiej RAF i pierwszego pokolenia terrorystów. Jednak to nie oni z osobna, lecz jako grupa są bohaterami filmu. Widzimy masowe poruszenie studentów przełomu lat 60. i 70. W większość wygasło ono po krótkim czasie brutalnie stłumione (jak w Czechosłowacji) lub też wygaszone przez niewielkie ustępstwa władz (jak w Niemczech). Jednak dla niewielkiej grupy to było za mało. Ich do działania poruszała postrzegana niesprawiedliwość. Dopóki ona istniała, dopóty oni czuli się zobowiązani do walki. Jednak świat zawsze pozostaje niedoskonały i ci, którzy dadzą się zaślepić, porwać prądowi walki, stawiają się w sytuacji od razu skazanej na porażkę. Edel nie kryje swojego współczucia dla tych niespokojnych dusz, daje jasno do zrozumienia, że walka z niesprawiedliwością jest niezbędnym elementem rozwoju cywilizacji. Jednocześnie z pełną bezwzględnością dekonstruuje mit terroryzmu, ukazując go jako ślepą drogę, wyraz desperacji i de facto porażki. Nie mogąc się zatrzymać, nie potrafiąc jednak doprowadzić do zmian, terroryści są niczym zwierzęta postawione pod ścianą: próbują się wyrwać, uciec, lecz nie mają dokąd, więc kłapią zębami na ślepo, gryząc wszystko, co znajduje się wystarczająco blisko. Z tej sytuacji jest tylko jedno wyjście: śmierć.

Film został dobrze zagrany, nieźle sfilmowany i ma naprawdę ciekawy przewodni temat muzyczny. Edel jednak przesadził z jego długością. Reżyser spokojnie mógłby zmieścić się w czasie dwóch godzin. Nie pomógł też wyraźny podział na dwie części, gdyż Edel nie do końca wyważył proporcje. Film jest zdecydowanie lepszy w pierwszej części, pełnej energii, żywiołowości, idealizmu. Gorzej niestety wyszła reżyserowi część druga, gdzie dominuje poczucie osaczenia, izolacji, rozgoryczenia. Edel wiedział, co chce powiedzieć, ale nie bardzo wiedział jak. Przez to podobnie jak jego terroryści, chwyta się nieskutecznych i destrukcyjnych rozwiązań jak choćby dziwaczne monologi z offu..

Gargulce Ridleya Scotta

Na zakończenie czwartkowych projekcji pokazany został najnowszy film Ridleya Scotta "W sieci kłamstw". Stało się tak za sprawą montażysty obrazu Pietro Scalii, który jest laureatem nagrody specjalnej Plus Camerimage dla montażysty ze szczególną wrażliwością wizualną. Ponieważ film jest już obecny w normalnej dystrybucji i na naszym portalu znajdziecie jego recenzję, napisaną przez mojego redakcyjnego kolegę Łukasza Muszyńskiego (do przeczytania TUTAJ), ograniczę się zaledwie do kilku uwag ogólnych.

Kiedy Ridley Scott zaprezentował "Królestwo niebieskie", na świecie zapanowała konsternacja. Ostatnie jego filmy były powszechnie wychwalane, Scott został obwołany mistrzem kina. Tymczasem opowieść z czasów wypraw krzyżowych rozdęta do gigantycznych rozmiarów zawodziła na całej linii. Oczywiście jeden wypadek może zdarzyć się każdemu, lecz jak się już miało wkrótce okazać, była to jedynie głośna uwertura do tego, co nastąpiło później.

Wielu jednak nie chciało i wciąż nie chce tego zauważyć. Kiedy pojawił się "American Gangster" ludzie rzucili się na niego jak wędrowcy, którzy na środku pustyni odkrywają zabłocone bajoro i wysławiają jego wodę jako najwspanialszy dar od boga. Niestety przy "W sieci kłamstw" już coraz trudniej kryć się za iluzją wielkości. Scott wielkim reżyserem bywa, lecz wcale nie jest nim na stałe. Miał już w swojej karierze okresy słabsze, by przypomnieć tylko "Osaczoną" i "Czarny deszcz". I teraz właśnie znów wpadł w ten sam trend: pozbawionych proporcji, rozdętych ponad miarę obrazów, w których istotna staje się forma a nie treść. Scott buduje przeolbrzymie filmowe katedry, przyozdabia je kolejnymi gargulcami, witrażami, reliefami. Bawi się obrazem, światłem, muzyką, montażem, a że jest dobry w te klocki, to też jego obrazy zawsze są dopieszczone do ostatniego kadru. Problem jednak w tym, że nie kryje się za nimi żadna treść.

"W sieci kłamstw" jest historią walki Amerykanów z islamskimi terrorystami. Intryga jest tutaj mocno pokręcona. Jest to jednak tylko poza. Osoby, które widziały takie seriale jak "21" czy "Uśpiona komórka" wynudzą się straszliwie, ponieważ i pomysły i rozwiązania narracyjne są mocno wtórne w porównaniu z tym, co widzieli na małym ekranie. Niestety kiedy fabuła jest tylko pretekstem do zabaw formalnych, taki rezultat jest do przewidzenia. Jestem przekonany, że wielu fanom Scotta to odpowiada. Ja jednak wolę się uzbroić w cierpliwość i przeczekać tę fazę. Wierzę, że Scott raz jeszcze wyrwie się z błędnego koła samozachwytu i zaskoczy nas ponownie wielkim filmem.

Piątek jest ostatnim dniem projekcji konkursowych. W Teatrze Wielkim zobaczymy m.in. "Gomorrę" i "Księżnę" – filmy znajdujące się na dwóch krańcach operatorskiego kontinuum.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones