Era Nowe Horyzonty. Dzień 5

Filmweb / autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/Era+Nowe+Horyzonty.+Dzie%C5%84+5-53304
Kolejny dzień przyniósł rozczarowania. Zawiódł Francuz Alain Cavalier i Portugalczyk Pedro Costa.

"Ne change rien" Portugalczyka Pedro Costy nie był może najgorszym filmem festiwalu, ale wzniósł przed widownią najgrubszy mur. Francuska wokalistka i aktorka Jeanne Balibar, typ kobiety w długim szalu, z papierosem w jednej ręce i tomikiem Sartre'a w drugiej, przesiaduje w studiu nagraniowym i stara się wyśpiewać parę numerów. Piszę "stara się", bo zanim wejdzie na odpowiednie akordy, dostroi chrypę i ogólnie "zakuma czaczę", mija sporo czasu. Reszta zespołu, w tym pocieszny gitarzysta w typie Piotra Tymochowicza, cierpliwie czeka, aż artystka wzniesie się na wyżyny talentu. Ta zaś bez ustanku intonuje te same fragmenty piosenek, przechadza się po studiu nagraniowym, dzwoni do znajomych i odpoczywa na sofie.

Ekranowa nuda ma w tym przypadku szczególną wartość, pomaga zdemitologizować artystę i proces narodzin muzyki. Widać, że życia i pracy Balibar nie odmierzają regularne przebłyski geniuszu i napady twórczego szału. Z drugiej strony, skoro film odziera bohaterkę z pewnych wyobrażeń i popkulturowych klisz w rodzaju "natchnionej gruźliczki", to dlaczego jest tak gładko stylizowany na noirowy poemat. Wszystko tonie w mroku i papierosowym dymie, uduchowione oblicze piosenkarki wyłania się z cienia, w niedoświetlonych miejscach zarysowują się tajemnicze kształty. Owa stylistyka, zakładam, że wbrew intencjom twórcy, zatrzymuje Costę w połowie tej dekonstrukcji i na powrót wsadza Balibar w buty dotkniętej palcem bożym artystki.  

"Irène" Alaina Cavaliera to z kolei tren na tragicznie zmarłą przed blisko czterdziestoma laty żonę reżysera, Irène Tunc. Ekshibicjonistycznej opowieści o bólu serca słucha się z bólem tyłka. Jak to zazwyczaj bywa w przypadku podobnych "intymnych dzienników", jest ona zamknięta w formie komentarza, pachnącego modernistyczną prozą poetycką, ilustrowanego serią tautologicznych obrazów. Cavalier spowiada się ze swoich przeżyć, myśli i rytuałów, ubolewa nad trudami procesu twórczego. Jego świadectwo może przynieść spełnienie tylko masochistom. I nie chodzi nawet o nasiąkanie cudzym bólem po stracie bliskiej osoby, ale o namacalne doświadczenie bólu, wynikającego z niemożności opisania tej straty. (MW)

Dostanie się na pierwszy aktorski film znanego animatora Piotra Dumały graniczy z cudem. W kolejce trzeba ustawić się godzinę przed rozpoczęciem seansu, a i tak nie obejdzie się bez znajomości, brutalności, a czasami i fizycznej przemocy. Ci, którym jednak udało wbić się (w sensie dosłownym) na salę, będą więcej niż zadowoleni, głównie dlatego, że "Las", mimo zmiany formy, to Dumała jakiego znamy i lubimy.

Podobnie jak w przypadku wynalezionej przez siebie technologii płytek gipsowych, reżyser mozolnie odkrywa przed nami filmową rzeczywistość, kamera jest tu więc rodzajem rysiku, za pomocą, którego artysta nakreśla sensy i znaczenia. "Las" spokojnie mógłby być filmem animowanym, rzeczywistość jest tu podobnie umowna i naznaczona silnym autorskim piętnem. Akcja (choć to chyba nie najlepsze określenie) rozgrywa się w zasadzie w jednym pomieszczeniu. Syn (łudząco podobny do reżysera Mariusz Banaszewski) pomaga staremu, schorowanemu ojcu (Stanisław Brudny) w przygotowaniu się do ostatniej drogi. Proste codzienne czynności, strzępki rozmów, tworzące się porozumienie w obliczu nieuniknionego.

Dumała opowiada tę historię w konwencji prawie dokumentalnej, kamera Adama Sikory w długich ujęciach obserwuje mozół codzienności, rzeczywistość, która nie wymaga komentarza. Ten minimalizm nie mógł chyba w pełni usatysfakcjonować twórcy, stąd zapewne wprowadzenie sekwencji rozgrywającej się w tytułowym lesie. Ojciec oprowadza syna po gąszczu, jest przewodnikiem w nieprzejrzystym gąszczu znaczeń. Mimo wręcz nachalnej symboliki, oglądając te sceny, nie mamy poczucia pretensjonalności czy sztuczności. Dumała gładko przechodzi od dokumentalizmu do wręcz baśniowej konwencji, potrafi jak dobrej prozie (reżyser jest także pisarzem) odskoczyć od konkretu ku większej metaforze. Niebanalną rolę w stworzeniu odrealnionego klimatu (podobnie jak we wszystkich animacjach twórcy "Łagodnej") ma pulsująca muzyka Pawła Szymańskiego. Paradoksalnie jedynym zbędnym elementem tego filmu wydaje się... animowany prolog, sprawiający wrażenie, jak gdyby reżyser puszczał do nas oko: "halo, to ja". Zupełnie niepotrzebnie, gdyż "Las" szumi w bardzo autorskim rytmie.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones