GAMESCOM 2015: Graliśmy w "Cuphead", przepiękną platformówkę 2D

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/GAMESCOM+2015%3A+Grali%C5%9Bmy+w+%22Cuphead%22%2C+przepi%C4%99kn%C4%85+platform%C3%B3wk%C4%99+2D-112777
Właśnie pokonaliśmy przerośniętego ziemniaka, który pluł w nas kulkami ziemi i dżdżownicami. To jednak nie koniec, bo ziemia zatrzęsła się złowieszczo i przed nami ukazała się gargantuiczna marchew, której trzecie oko pruło w nas seriami pocisków. Gdy i marchew padła, a wybraliśmy na mapce kolejną planszę, tym razem z ogromnym ptakiem-zegarem, zrozumieliśmy, że nie ma co podchodzić do „Cuphead” bez pewnego konkretnego nastawienia. Albo dwóch ton substancji psychodelicznych.


Cuphead”, gra kanadyjskiego studia MDHR została zaprezentowana z grubsza już na E3 i czemu nietrudno się dziwić, wzbudziła ogromny entuzjazm. W testerskiej części konferencji Microsoftu, odczekawszy swoje, mieliśmy okazję pograć chwilę w szaloną produkcję braci Moldenhauer. Warto to powiedzieć od razu: „Cuphead” wygląda po prostu przepięknie. Myślicie, że np. „Rayman Legends” to produkcja, w której zaciera się różnica pomiędzy modelami czysto growymi a rodem z kreskówki? Nie widzieliście jeszcze „Cuphead”. Aż dziw bierze, że tak maleńkie studio stworzyło prawdopodobnie najpiękniejszą grę w klimacie retro, jaką widziałem w ciągu ostatnich lat. Cała grafika w „Cuphead” tworzona jest od zera na papierze i tylko kolorowanie w Photoshopie to w zasadzie jedyna różnica pomiędzy czasami dzisiejszymi, a latami 30. oraz Maksem Fleischerem, do którego animacji odwołują się twórcy.


Build, który ogrywaliśmy, był całkiem spory. Nasz Cuphead (oraz jego kumpel Mugman) chodzi po planszy i wybiera dany etap. Główna mapka wygląda jak zdarta z co poniektórych starych „Super Mario” czy gier na NES. Poszczególne misje zaś to w zasadzie walki z bossami. Z pozoru wydaje się to dość mikre pod kątem treści, ale możecie mi wierzyć, przejście bossa za pierwszym razem jest praktycznie niemożliwe.

Twardziele różnią się od siebie nie tylko wyglądem czy zestawem uderzeń, ale przede wszystkim poziomem trudności. O ile pokonanie wspomnianego na początku ziemniaka i marchewki to kwestia kilku podejść, o tyle walka z dwoma żabami czy nawiedzonym pociągiem to już wyższa szkoła jazdy. Prawdziwym koszmarem jest zaś potyczka z marynarzem, który wyciska ośmiornicę (ta pluje różowymi kulkami) czy powietrzna walka z ptakiem strzelającym w nas wielkimi jajkami. Mimo szczerych chęci nie udało nam się pokonać większości bossów. Porządny poziom wymiatania w „Cuphead” to kwestia wielu prób oraz zapamiętywania poszczególnych stylów walki danego przeciwnika. Często też, jak w przypadku walki z wielkimi warzywami, że po pierwszym przeciwniku natychmiast pojawia się kolejny. A każda skucha to zaczynanie etapu od początku... 


W zasadzie już teraz można powiedzieć, że „Cuphead”, gdy już ukaże się w 2016 roku, będzie jedną z najważniejszych, jeśli nie najważniejszą produkcją niezależną. Animacja rodem z przedwojennych kreskówek wypala oczy idealną wręcz płynnością. Niezależnie od tego czy przyglądamy się grze, czy sami mocujemy się z wielką pszczołą albo duetem żab, czujemy się jak w środku wyjątkowo psychodelicznej kreskówki. Granica pomiędzy grą, a filmem animowanym zatarta jest w całości. Dodajmy do tego fenomenalne, obłąkane jazzowe pasaże, które przygrywają podczas walk, masakrycznie wymagającą rozgrywkę i mamy przepis na hit. Jeżeli tylko w Kanadę nie uderzy wielki meteor, studio MDHR zaserwuje nam w przyszłym roku prawdziwą petardę.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones