Najlepsze filmy dekady, cz. V. Top 10 Eweliny Leszczyńskiej

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Najlepsze+filmy+dekady%2C+cz.+V.+Top+10+Eweliny+Leszczy%C5%84skiej-142266
Najlepsze filmy dekady, cz. V. Top 10 Eweliny Leszczyńskiej
Dla niektórych dekada w kinie zakończyła się przed rokiem. Szanujemy ich zdanie oraz rankingi najlepszych filmów. Dla nas – przywiązanych do nieco bardziej tradycyjnych metod pomiaru – dekada zakończyła się cztery miesiące temu. Mogliście już posłuchać redakcyjnego podcastu (znajdziecie go poniżej), w którym naszkicowaliśmy najważniejsze wątki, oraz przeczytać wybór ulubionych filmów dekady Michała Walkiewicza (znajdziecie go TUTAJ) oraz Jakuba Popieleckiego (TUTAJ). Podsumowaliśmy też, co działo się przez te dziesięć lat z gatunkiem horroru (TUTAJ). Teraz przyszedł czas na ranking Eweliny Leszczyńskiej.



TOP 10 FILMÓW DEKADY – WYBÓR EWELINY LESZCZYŃSKIEJ



Nie wiem, co było trudniejsze: wybór pierwszego czy dziesiątego miejsca. Oszczędzę Wam opisów bezsennych nocy spędzonych na selekcjonowaniu najlepszych z najlepszych i najulubieńszych z ulubionych oraz beznadziejnych prób wtłoczenia ich w ograniczoną liczbę miejsc rankingowych. Oto moja filmowa dycha na drugą dychę XXI wieku: 

"Szczęśliwy Lazzaro" to film niezwykły. Oglądając go, trudno oprzeć się wrażeniu, że mamy do czynienia z produkcją z minionej epoki, która za sprawą ingerencji Boga (lub innych sił nadprzyrodzonych) trafiła do naszego świata. Alegoryczna opowieść o żyjącym poza czasem młodzieńcu mogłaby być zaginionym dziełem Piera Paola Pasoliniego. Alice Rohrwacher, reżyserka i autorka scenariusza, wydaje się zresztą podążać tropami legendarnego twórcy – podobnie jak on w subtelny, poetycki sposób prowadzi narrację, a przy okazji, jakby od niechcenia, diagnozuje kolejne problemy współczesnego społeczeństwa. Jej film to także zaskakujące połączenie włoskiego neorealizmu z realizmem magicznym. Dzięki fantastycznym zdjęciom Hélène Louvart mamy okazję wybrać się w nostalgiczną podróż do lat 70. XX wieku.

9

Koń turyński

A Torinói ló
2h 30m

Francja

Niemcy

Szwajcaria

Węgry

Dwuipółgodzinne dzieło Béli Tarra raczej nie trafiłoby na listę kultowych filmów o końcu świata. A w każdym razie wzbudziłoby w takim zestawieniu kontrowersje. Apokalipsa w ujęciu węgierskiego mistrza nie ma w sobie bowiem nic z widowiska – chyba że takie uznamy wysmakowane czarno-białe zdjęcia autorstwa Freda Kelemena (każdy kadr nadawałby się do powieszenia w galerii). Powolna narracja skupia się na kontemplacji codziennych czynności dwojga bohaterów, ojca i córki, żyjących w skromnej chacie na odludziu. Dialogi z rzadka przerywają świst szalejącej na zewnątrz wichury, a przejmująca muzyka Mihályego Viga dopełnia klimatu zbliżającego się nieustannie końca. Zagłada to nie wstrząsające ziemią trąby jerychońskie, lecz odwrotność procesu stworzenia, powolne zanikanie kolejnych obiektów i zjawisk: wody, światła czy chęci do życia. Tym samym utrzymany w duchu nietzscheańskiego fatalizmu "Koń turyński" to jedna z najbardziej oryginalnych produkcji drugiej dekady XXI wieku.
 
8

Lobster

The Lobster
1h 58m

Francja

Grecja

Holandia

Irlandia

Wielka Brytania

Wybór między "Lobsterem" a "Faworytą" nie był łatwy. Zdecydowałam się umieścić w zestawieniu wcześniejszy film Yórgosa Lánthimosa ze względu na powinowactwo z jego wcześniejszymi dziełami widoczne choćby w sposobie prowadzenia aktorów. Anglojęzyczny debiut greckiego twórcy zaskakuje czarnym humorem i celnością obserwacji. Satyra na nowoczesne społeczeństwo, w którym każdy nieszczęśnik pod groźbą wykluczenia z gatunku homo sapiens musi znaleźć drugą połówkę, to jednak tylko przykrywka dla rozważań o czymś znacznie subtelniejszym niż miłość czy relacje międzyludzkie. Reżyser mówi, że komunikacja zubożona o warstwę emocjonalną okazuje się wybrakowana, zaś język sprowadzony wyłącznie do semiotyki i zbioru słownikowych definicji jest narzędziem tyleż nieefektywnym co niebezpiecznym. Zresztą, czy bycie człowiekiem w dystopijnym świecie przedstawionym przez  Lánthimosa rzeczywiście jest nobilitacją? A jeśli interesuje Was, jakim zwierzęciem chciałabym zostać, odpowiadam: rekinem. Bo mają dużo zębów i są zawsze uśmiechnięte.
 
7
W jednej z części "Dziewczyny z tatuażem" Stieg Larsson napisał, że niewiele jest w życiu problemów, których porządny młotek nie mógłby rozwiązać. Z tego samego założenia wychodzi Joe, bohater "Nigdy cię tu nie było". Cierpiący na zespół stresu pourazowego weteran i były agent do zadań specjalnych chętnie sięga po to narzędzie, by wskazanym osobom wybić coś z głowy. Sprawy komplikują się, gdy odbita przez niego zakładniczka zostaje ponownie uprowadzona, a wkrótce potem zaczynają ginąć jego bliscy. Choć opis ten wskazywałby raczej na b-klasowe widowisko, stojąca za kamerą Lynne Ramsay wyciąga z materiału wyjściowego znacznie więcej. Zręcznie zarządza porządkami temporalnymi i stopniowo odkrywając przed nami przeszłość protagonisty, tworzy portret człowieka złamanego i uzależnionego od przemocy. Z kolei awangardowe, elektroniczno-orkiestrowe kompozycje Jonny'ego Greenwooda współgrają z emocjami mężczyzny, odzwierciedlając jego pokiereszowaną psychikę. Dzięki temu film Lynne Ramsay jest zarazem brutalny i oniryczny, szokujący i przejmujący, gatunkowy i arthouse'owy. Nie ma żadnej przesady w tytułowaniu go "Taksówkarzem XXI wieku".
 
Rozliczenie postkolonialnej przeszłości to jedno z najtrudniejszych zadań współczesnego kina. Podejmując się tego wyzwania, Jennifer Kent osadziła akcję swojego drugiego filmu w gatunkowej konwencji westernu i kobiecego kina zemsty. Reżyserka skrupulatnie odwzorowuje realia XIX-wiecznej Tasmanii (będącej wówczas brytyjską kolonią karną), prezentując pełen przemocy i cynizmu świat, w którym nie ma miejsca na sentymenty, a jeśli nie zajmuje się w nim uprzywilejowanej pozycji, trzeba zapomnieć o poczuciu godności osobistej czy marzeniach o spokojnym rodzinnym życiu. Czyniąc bohaterami swojej opowieści dwoje wyrzutków – obdarzoną pięknym głosem więźniarkę i podporządkowanego zachodnim obyczajom aborygeńskiego chłopaka – reżyserka pozwala symbolicznie wyemancypować się najbardziej pokrzywdzonym.
 
Istotę filmu Denisa Villeneuve'a oddaje skomponowana przez Jóhanna Jóhannssona muzyka. Złowrogi pomruk i przywodzące na myśl wojenne wezwanie bębny towarzyszące czarnym sylwetkom agentów otaczającym dom w Arizonie są czytelnym sygnałem, że znaleźliśmy się w przedsionku piekła. W Meksyku, opanowanym przez bezwzględne kartele, których macki coraz śmielej sięgają w głąb USA, działania w ramach przyjętego porządku prawnego już dawno przestały mieć sens. W najlepszym razie można poruszać na granicy tego, co dozwolone, częściej jednak trzeba zapuścić się znacznie dalej. Reżyser nakręca spiralę brutalnej przemocy, mając w pamięci słowa Alfreda Hitchcocka o trzęsieniu ziemi i stopniowaniu napięcia. Jeśli w finale spodziewacie się hollywoodzkiego widowiska, możecie być rozczarowani – bo choć "Sicario" doskonale sprawdza się w ramach gatunku, bardziej interesujące są relacje między bohaterami zmuszonymi w imię wyższego celu zapomnieć o moralności i poświęcić spokój ducha. Osobiście zabieg ten uważam za genialne posunięcie – odmawiając nam katharsis, reżyser sprawia, że gęsta atmosfera nie rozpuszcza się wraz z opuszczeniem sali kinowej.

Debiut Emerald Fennell byłby doskonałą komedią, gdyby nie to, że opowiada o zupełnie nieśmiesznych sytuacjach. W mniej wprawnych rękach projekt ten mógłby zakończyć się katastrofą, ale reżyserka z aptekarską dokładnością wyważyła składniki: cukierkową estetykę i popowe hity przynależące do komedii romantycznej połączyła ze schematami fabularnymi spod znaku rape and revenge, a beztroskę rodzącej się między bohaterami miłości skontrastowała z ciężarem przeżytej przed laty traumy. W ten sposób bezkompromisowo rozlicza się z kulturą gwałtu, obnażając systemowe nierówności i podwójne standardy zakorzenione w naszym społeczeństwie tak głęboko, że stały się praktycznie niewidoczne. Wisienką na torcie jest występ Carey Mulligan, która po mistrzowsku portretuje złamaną, próbującą zostawić za sobą przeszłość bohaterkę. Wszystko to sprawia, że "Obiecująca. Młoda. Kobieta." zostaje w głowie długo po seansie. Właśnie takich filmów – inteligentnych, zabawnych i z pazurem – potrzebujemy.
 
3

Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii

The VVitch: A New-England Folktale
1h 30m

Brazylia

Kanada

USA

Wielka Brytania

Druga dekada XXI wieku to renesans kina grozy, nic więc dziwnego, że właśnie ten gatunek okupuje podium. Co ciekawe, wszystkie tytuły z miejsc 1–3 są produkcjami założonego w 2012 roku studia A24, które funkcjonuje dziś jako synonim ambitnego horroru. "Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii" to metafora kobiecej emancypacji zamknięta w losach wodzonej na pokuszenie purytańskiej rodziny. Podstawą tej kameralnej, opowiedzianej za pomocą oszczędnych środków wyrazu historii nie są, jak wskazywałby tytuł, ludowe podania, lecz solidne historyczne źródła – XVII-wieczne pamiętniki, listy czy akta sądowe. Reżyser Robert Eggers umiejętnie zagęszcza nastrój, budując grozę nie poprzez efekty specjalne i jump scare'y, lecz sugestie i niedopowiedzenia. Niemal do samego końca konsekwentnie uchyla się też od odpowiedzi na pytanie, czy bohaterowie są doświadczani przez surowego, acz sprawiedliwego Boga, czy też stali się zabawką w rękach sił nieczystych symbolizowanych przez kozła zwanego Czarnym Filipem.
 
Jak wiadomo, cienka jest granica między wiarą a szaleństwem. Rose Glass posuwa się jeszcze dalej, zadając pytanie, czym właściwie różni się opętanie przez siły nieczyste od zostania oblubienicą Pańską. Pisząc hagiografię świętej (?) Maud, reżyserka konsekwentnie realizuje swój plan, tworząc dzieło niezwykle sensualne i wysmakowane wizualnie. Choć punkt wyjścia może się wydawać obrazoburczy – przekonana o swej wyjątkowej relacji ze Stwórcą bohaterka przeżywa mimowolne orgazmy – "Saint Maud" bliżej do Ekstazy św. Teresy dłuta Berniniego czy obrazów barokowych mistrzów. Glass przywraca erotyzmowi wymiar duchowy, jednocześnie obnażając cierpienie i przemoc leżące u podstaw chrześcijaństwa. Podobnie jak kultowy "Egzorcysta" "Saint Maud" szokuje nie tyle brutalnością co nihilistyczną wizją bezradności człowieka wobec nieznanych mu sił. O ile jednak Friedkin opowiada o opętaniu przez demona, o tyle Glass sugeruje, że źródłem grozy równie dobrze może być to, co w powszechnej opinii powinno uchodzić za błogosławieństwo.

Taki debiut zdarza się raz na kilka dekad. Czerpiąc z dziedzictwa horroru satanistycznego, Ari Aster zrealizował film totalny: horror, który ogląda się z krawędzi fotela, obezwładniająco gęsty rodzinny dramat, studium obłędu. Powolne tempo i mistrzowskie stopniowanie napięcia podbijane przez niepokojące kompozycje autorstwa jazzmana Colina Stetsona sprawiają, że seans "Hereditary" zmienia się w katarktyczne przeżycie.
 

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones