RANKING: Oceniamy wszystkie filmy o X-Men

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/RANKING%3A+Oceniamy+wszystkie+filmy+o+X-Men-139005
RANKING: Oceniamy wszystkie filmy o X-Men
Mutant mutantowi mutantem. Zwłaszcza w świecie "X-Men", gdzie wykluczeni, osądzani i wyrzuceni poza społeczny nawias tworzą jedną z najciekawszych, superbohaterskich drużyn. Z okazji zbliżającej się premiery "Nowych mutantów", mamy dla Was ranking wszystkich filmów z cyklu X-Men. Od naj do naj, tak jak lubicie. 

RANKING WSZYSTKICH FILMÓW O X-MEN



Dokonując wyboru, uwzględniliśmy wszystkie produkcje z filmowego uniwersum X-Men. Włączając w to trzy solowe przygody Logana a.k.a Wolverine'a oraz dyptyk o przygodach Deadpoola. Miłej lektury i zapraszamy do komentowania. 

Cykl porodowy "Mrocznej Phoenix" to temat na osobny artykuł. Po serii dokrętek, absurdalnej ilości niedoszłych premier oraz mrożących krew w żyłach doniesieniach z pokazów testowych, nie spodziewałem się najlepszego filmu w annałach X Muzy. A jednak oczekiwania na wysokości psiego ogona i tak nie pomogły: scenariusz rozłazi się w szwach, sceny akcji usypiają, zmęczone gwiazdy (Michael Fassbender, James McAvoy i Jennifer Lawrence) ewidentnie nie mają co robić, zaś na póły autorska, na poły wierna komiksom interpretacja historii Jean Grey pozwala spojrzeć na "Ostatni bastion" niczym na ultymatywną wersję tej narracji. W temacie tytułowej bohaterki rozwieję wątpliwości już teraz, gdyż temat będzie powracał: zarówno jeśli chodzi o aktorskie popisy, jak i niszczycielską energię pulsującą pod gładą skórą, Sophie Turner może czyścić wysokie obcasy Famke Janssen.
      
Ciężkie decyzje w tak zwanych wyższych lokatach niższych. "X-Men Geneza: Wolverine" byłby najpewniej o wiele gorszą obrazą uczuć fanowskich niż "Mroczna Phoenix", gdyby nie dwie sprawy. Primo - fenomenalna sekwencja otwierająca, w trakcie której Logan i Victor Creed zbijają piątki na frontach wielkich wojen ludzkości. Secundo - Liev Schreiber w roli wspomnianego Viktora, a.k.a Sabretootha, który wnosi do filmu kampowy luz. Na resztę spuszczę zasłonę miłosierdzia. Wspomnienie fatalnego CGI, dialogów, od których więdną uszy, prężącego się niczym model na wybiegu Jackmana oraz, mówiąc delikatnie, kontrowersyjnego pomysłu na Deadpoola, to po prostu zbyt dużo. Za kamerą Gavin Hood - tutaj jednocześnie i na pustyni, i w puszczy.
   
Łabędzi śpiew Bryana Singera jako ojca cyklu i zarazem nieformalne domknięcie trylogii, w której scenografowie bawili się w odtwarzanie klimatu kolejnych dekad amerykańskiej popkultury. Tym razem padło na lata 80. i dość powiedzieć, że dekodowanie ich ikonografii to najprzyjemniejsza część seansu. Przykryty kilogramami lateksu Oscar Isaac w roli pierwszego mutanta wygląda jak Rita Odraza, scena w Auschwitz to po dziś dzień symbol złego hollywoodzkiego smaku (stanowiąca zresztą groteskową klamrę z sekwencją otwierającą pierwszy film Singera, w którym małoletni Magneto daje chwilowy opór nazistowskim oprawcom), zaś obsada ewidentnie leci na oparach. Nightcrawlera nie daruję - Alan Cumming w "X-Men 2" zamienił go w fascynującego, uduchowionego krzyżowca. Kodi Smit-McPhee do znudzenia odgrywa imigrację wewnętrzną. Nudy.
   
Powiem prosto z mostu: nie widzę w filmowym Deadpoolu zbawcy kina i okolic. Pierwszy film sporo zmienił, zwłaszcza w kontekście superbohaterskich popisów z kategoria wiekową R. Ale - jak pokazuje sequel - starczyło tej pary zaledwie na jedną, dziką komedię. "Dwójka" bywa w porządku  - zwłaszcza wtedy, gdy Ryan Reynolds dzieli ekranową przestrzeń z doskonałym Joshem Brolinem w roli Cable'a. I ma mnóstwo scen, które mogą się podobać: od popisowej akcji drużyny X-Force, po ekwilibrystyczne popisy Domino w trakcie miejskiego pościgu. Jednak, jak nietrudno było się domyślić, jest filmem niesłychanie wsobnym i zakochanym we własnym majestacie. Fool me once - shame on me. Fool me twice...
   
8

X-Men: Ostatni bastion

X-Men: The Last Stand
1h 44m
Kochamy nienawidzić "Ostatni bastion", lecz, prawdę mówiąc, nigdy nie podzielałem tych emocji. Jasne, to pozszywany z dziwacznych konceptów Frankenstein. Oczywiście, sposób, w jaki twórcy potraktowali ukochanych bohaterów, to najgorszy rodzaj scenariopisarskiego lenistwa. Ale o ilość pereł w tej rzece szlamu będę się spierał: Ben Foster jako Angel zamienia ledwie dwie sceny ze swoim udziałem w autentyczne perełki. Kelsey Grammer jako Hank McCoy to wymarzona Bestia, z którą fatalnie ucharakteryzowany Nicholas Hoult nawet nie może się równać. Magneto ruszający z posad most Golden Gate to człowiek z planem. Shadowcat vs Juggernaut, Pyro vs Iceman, melodramatycznie uniesiony Wolverine vs płonąca Dark Pheonix. To wystarczająca ilość szalonych rzeczy, by czerpać z filmu Ratnera radochę. Powiedzmy.  PS. Kiedyś wydawało mi się, że reżyser nie oddał sprawiedliwości Psylocke, spychając ją na ósmy plan. Ale potem zobaczyłem ją w wydaniu Olivii Munn i mi przeszło.
  
Film, od którego wszystko się zaczęło i który dziś, niestety, pachnie naftaliną - zwłaszcza, gdy obejrzymy go w zestawie z wybitnym sequelem. Słynna riposta na odzieżowe preferencje Wolverine'a - "Spodziewałeś się żółtego spandeksu?" - brzmi dziś cokolwiek ironicznie, gdyż "X-Men" to niezły kiczfest. Z drugiej strony, aktorski pojedynek Patricka Stewarta i Iana McKellena ma siłę rażenia małej atomówki, subtelna relacja Rogue i Logana stanowi emocjonalne centrum filmu, a scenariusz trzyma się kupy jak mało który w serii. Plus, każdy film, w którym pojawia się Ray Park (tutaj jako Toad), ma u mnie dodatkowe oczko do oceny.
   
Po pierwszym seansie miałem nietęgą minę. Kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, że być może lepiej z Jamesem Mangoldem zgubić, niż z innym reżyserem znaleźć. Japoński epizod Wolverine'a jest wystarczająco egzotyczny i stylistycznie oderwany od reszty filmów, by scenariuszowe dziury wydały się mniejsze, a drugoligowi mutanci (aktorka wcielająca się w Viper przybyła prosto z "Małej Moskwy" Krzystka) zyskali nieco charyzmy. Jako że tych ostatnich jest w filmie jak na lekarstwo, Wolverine krzyżuje tu pazury z nieprzepisową ilością cienkich bolków. Ze szkodą dla dramaturgii, gdyż wrażenie jego nieśmiertelności jest silniejsze niż kiedykolwiek, a stawka staje się proporcjonalnie niższa (nawet pomimo wątku utraty mocy). Ostatecznie jednak, to pierwszy film w tym rankingu ewidentnie po jasnej stronie księżyca.
   
Autotematyczne zabawy, fekalne żarty, seks, przemoc i rock'n'roll - wszystko czego w sequelu znajdziemy w nadmiarze, w pierwszej części zostało odmierzone z aptekarską precyzją. Trudno oderwać "Deadpoola" od jego długich i żmudnych narodzin. I od sceny, w której Ryan Reynolds obraca w dłoniach figurkę z filmu Gavina Hooda - symbol swojej wstydliwej przeszłości. Ale gdy się uda, zostajemy ze świetną, bezkompromisową komedią. Co ważniejsze, z kategorią wiekową R, która zamienia każdą scenę w obezwładniający spektakl przemocy. Nie jest to film, który można oglądać bez końca, lecz nie da się ukryć, że trochę pozmieniał w skostniałych i konserwatywnych ekonomicznie Holiłudach.
   
Uwielbiam mem - podwójną fotografię, na której, w wieczornym talk-show, kanapę zajmują kolejno McAvoy, Fassbender i Jackman oraz, kilka lat później, w tej samej konfiguracji na kanapie, Stewart, McKellen i Jackman. Zdjęcie jest podpisane: "Najdłuższy wywiad świata", a film Singera to całkiem inteligentna ekranizacja tego memu, pomost przerzucony pomiędzy między starym a nowym cyklem. Choć ekranowa Przyszłość, w przeciwieństwie do Przeszłości, wygląda jak "Mortal Kombat: Anihilacja", z kolei zadanie, do którego w komiksach oddelegowana zostaje Shadowcat (Ellen Page) tutaj przypada Wolverine'owi, nie będę czepiał się szczegółów. Historia starcia mutantów z Sentinelami ma doskonałe tempo, przyzwoity scenariusz i kilka świetnych scen akcji (stadion!) Bonusowo, dzięki czasowo-przestrzennym hopsztosom, twórcy naprawiają "Ostatni bastion". Sam nie wiem, co o tym sądzić, ale jestem w mniejszości.
   
Cała podróż Logana zmierzała właśnie do tej chwili, co jest jednak trochę dziwne - wieloletnia emocjonalna reedukacja i powolne kruszenie murów przez bohatera kończy się w momencie, gdy scenarzyści podrzucają mu parę kataklizmów, ciężką chorobę profesora X oraz wybuch niekontrolowanej mocy. Trochę to zbyt łatwe i podminowujące pozostałe filmy, ale co tam - "Logan" to i tak fantastyczne kino drogi, jeszcze lepszy western i ostra sieka z kategorią wiekową R. Jackman jest wyborny, wiadomo. Ale jeszcze lepszy jest Stewart, który w roli cierpiącego na demencję X kradnie każdą scenę. Cudownie ironiczny czarny charakter, podkoszulek poszarpany jak trzeba i hektolitry krwi - samo dobro. Torcik z łajna dla sklonowanej i nikczemnej wersji Logana - w tej stylizacji Jackman wygląda, jakby spóźnił się na casting do Limp Bizkit.
  
Kino pierwsza klasa! Przepraszam. Nie da się jednak ukryć, że prequel o przygodach mutancich młokosów tchnął w serię drugie życie. Młoda i nieopatrzona obsada pod kuratelą gwiazd, świetny duet Fassbender - McAvoy w psychologicznej rozgrywce, która przepala zwoje, do tego świetna pop-wariacja na temat historii XX-wieku (finał spleciony z Kryzysem Kubańskim to koncepcyjnej mistrzostwo świata). Sebastian Shaw w wydaniu Kevina Bacona pozostaje dramatycznie niedocenionym czarnym charakterem, podobnie zresztą jak wyśmienita January Jones w roli Emmy Frost. Rytmicznie i pod względem konwencji to chyba najciekawszy film w cyklu - płynnie wędrujący pomiędzy dramatem i komedią charakterów, traktatem o wykluczeniu oraz bezpretensjonalnym kinem akcji.
   
Scena, w której rodzice pytają Bobby'ego, alias Icemana, czy próbował "nie być mutantem", może być najprostszą i najprecyzyjniejszą metaforą społecznego wykluczenia w całym cyklu.  Ale to tylko jeden z powodów, dla których film Bryana Singera ląduje na szczycie zestawienia. Wątki zasygnalizowane w oryginale znajdują tu swoje pełne rozwinięcie, relacja Magneto i Profesora X nigdy nie będzie ciekawsza, Wolverine na naszych oczach zamienia się z dzikiego zwierza w faceta z misją, celem i planem, z kolei połączenie sił przez zwaśnione frakcje mutantów prowadzi do pięknych, aktorskich i scenariopisarskich miniatur. Dodam też, że "X-Men: United" ma najlepiej zoptymalizowaną obsadę w dziejach kina: dwie laureatki Oscara (BerryPaquin), dwóch wybitnych aktorów szekspirowskich (McKellen i Stewart), parę "fizyczną" od czarnej roboty (Jackman i Rebbeca Romjin)  oraz dwóch mistrzów drugiego planu (Brian Cox i Alan Cumming). Czysta matematyka. Zaś w gratisie dwie najlepsze sceny akcji w całym cyklu: wirtuozersko wyreżyserowany pojedynek Wolverine'a z Lady Deathstrike oraz infiltracja Białego Domu w wykonaniu Nightcrawlera. Czego tu nie kochać?
   

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones