Walkiewicz podsumowuje festiwal w Gdyni

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Walkiewicz+podsumowuje+festiwal+w+Gdyni-54532
GDYNIA 2009: BEZ WSTYDU

Zakończył się 34. FPFF w Gdyni. Zwyciężył debiutancki "Rewers" Borysa Lankosza. Jury pod przewodnictwem Krzysztofa Krauze dokonało mądrego wyboru, nie ustrzegło się jednak pomyłek. Największe z nich: Srebrne Lwy dla "Wojny polsko-ruskiej" oraz nagroda za debiut dla "Galerianek".

Już drugi rok z rzędu, po obejrzeniu pofestiwalowej dyskusji w "TVP Kultura", pomyślałem sobie, że powinienem każdą relację z Gdyni rozpoczynać świetlistą refleksją Magdy Sendeckiej ("Kino"). Idąc tym tropem, musiałbym teraz napisać, że to najlepszy festiwal od lat, że usta same otwierały się ze zdziwienia, a gardło samo wyśpiewywało peany. O! A potem przytknąć trzy palce do skroni, zafrasować się i objawić światu, jak to jest z tym polskim kinem. Na szczęście, o wiele mocniej przemówiła do mnie trzeźwa konkluzja Michała Chacińskiego: "tak bardzo przyzwyczailiśmy się do mizernego kina, że filmy średnie od razu stają się u nas wybitne". Pasuje do tegorocznej edycji festiwalu jak ulał.

Nie bać się gatunku

Zwycięski "Rewers" Borysa Lankosza oczywiście średniakiem nie był. Podobnie jak "Dom zły" Wojtka Smarzowskiego. Kuluarowe prognozy utwierdzały w przekonaniu, że rywalizacja o Złote Lwy toczyć się będzie między rzeczonymi filmami. Utwory te wyrwały z impasu polskie kino, które nie za bardzo wiedziało, jak określić własną tożsamość w obrębie wymyślonej przez krytyków gatunkowo-artystycznej opozycji. Romans Smarzowskiego z thrillerem, czy Lankosza z czarnym kryminałem, nie zaowocował kinem, któremu trzeba coś wybaczać, kinem specjalnej troski, które wprawdzie sobie nie radzi, ale walczy, stara się, próbuje. W obydwu dziełach znajdziemy perfekcyjne opanowanie języka i autentyczną radość opowiadania. Obydwu nie ogląda się ze strachem, że zaraz coś się popsuje, że scenarzysta przesadzi, że jakiś wątek pozostanie bez rozwiązania, a żart – bez puenty.  

Lankosz przenosi nas w mroczne czasy stalinizmu. Na czarno-białej taśmie przywołuje obrazy z pogranicza rzeczywistości i mitu, świat zbudowany na styku najróżniejszych konwencji: filmu noir, melodramatu, czarnej komedii. Jest to rewers celuloidowych zapisów epoki, od dawien dawna rozpiętych biegunowo, skrajnych, rzadko kiedy zniuansowanych i ulokowanych między gatunkami. Bohaterki, przedstawicielki trzech pokoleń, żyją w małym mieszkaniu, w impregnowanej na burą codzienność babskiej świątyni. Matka (Janda wreszcie inna) wraz z zaradną Babcią (Anna Polony) próbują wyswatać nieśmiałą Sabinę (Agata Buzek wyjechała z Gdyni z nagrodą aktorską, na którą zasłużyła, choć trzeba uczciwie przyznać, że konkurencję miała zerową). Lecz historia nie jest tu wyłącznie tłem. Kiedy w życiu kobiet pojawia się demon starego ustroju, skryty za obliczem amanta, Marcina Dorocińskiego, akcja rusza z kopyta. Sekwencja współczesna dopisuje uniwersalny sens, który stał się zresztą ostatecznym argumentem jury, jeśli wierzyć słowom Andrzeja Jakimowskiego.

"Dom zły" jest z kolei remedium na wszystkie łagodne jak górska łąka peerelowskie narracje, roztkliwiające nas przy okazji świątecznych popijaw, na wszystkie Bareje i "Misie", kochane z przyzwyczajenia. To krwawa i nihilistyczna farsa, przypominająca nieco "Ładunek 200" Aleksieja Bałabanowa, ubrana w szaty kryminału i dreszczowca, poprowadzona w kapitalnym stylu. Smarzowskiemu kamera nie przeszkadza w pracy. Reżyser bez trudu przeplata dwa plany czasowe, nie ma też problemów ze szkatułkową konstrukcją – z wprawą rozwija główne wątki filmu (dramat, który rozegrał się "pewnej nocy" w "pewnej chacie" oraz wizję lokalną z tego zdarzenia), w większych anegdotach umieszcza mniejsze, w nieoczywisty sposób metaforyzuje. Jest przy tym pewny i konsekwentny. Osobiście, przedkładam jego utwór nad film Lankosza, gdyż estetyczne matryce, z których składa się "Rewers", wchodzą w skład wielu konwencji, traktowanych przez Smarzowskiego z ironicznym dystansem.  

Smarzowski skończył z nagrodami pocieszenia – za reżyserię i scenariusz – bo ciało jurorskie nie byłoby sobą, gdyby w ramach estetycznej poprawności nie uhonorowało Srebrnymi Lwami "Wojny polsko-ruskiej" Xawerego Żuławskiego. Szczerze wątpię, czy powinno nagradzać się filmy tylko za to, że uniknęły kompromitacji w starciu z trudnym materiałem adaptacyjnym.

Nostalgia i tabloidy

Nagroda za debiut trafiła do "Galerianek" Katarzyny Rosłaniec, które język filmowy pożyczają z telewizji, a fabularną rzeczywistość – z tabloidu. Utwór rozpoczyna scena monologu jednej z tytułowych dziewcząt. W okrąglutkich, naszpikowanych inwersjami zdaniach, Masłowska spotyka się z Witkowskim. Owa językowa nadświadomość bohaterek jest strzałem w stopę. Jeśli bronić czymś podobnego tematu, to tylko bezwzględnym realizmem, drobiazgowością w odtworzeniu świata małoletnich utrzymanek, pokazywaniu ich życia "od kuchni". Zamiast fabularnego mięsa, dynamicznych interakcji między "galeriankami", jakichś zderzeń, starć, konfliktów, znajdujemy w scenariuszu wyłącznie trociny – schematy z bieda-kina o umorusanych dzieciach i obleśnych pedofilach. Świat zaludniony przez mężczyzn, którzy marzą tylko o tym, żeby uprawiać seks z nastolatką o aparycji Moby Dicka, wzięty jest z pierwszych stron "Faktu". W nieznośnie mdłym i wykalkulowanym filmie nie znajdziecie ani rzetelności socjologicznego raportu, ani emocjonalnej autentyczności.

Szkoda mi pominiętego na rzecz Rosłaniec Pawła Borowskiego. Jego "Zero" przez długi czas sprawia wrażenie ćwiczenia z narracyjnej polifonii. Niczym w teledysku, kamera wędruje za bohaterem, by za chwile "przejąć" kolejną osobę i dalej rozwijać jej wątek. W tym szaleństwie jest jednak metoda – nie odkrywając może Ameryki w warstwie myślowej (wszyscyśmy nieszczęśliwi w królestwie szkła i betonu), Borowski pokazał, jak robić formalnie zdyscyplinowane, wielowątkowe kino, które nie popada w śmieszność i pretensjonalność.   

Przereklamowanym filmem był najdłużej oklaskiwany (Złoty Klakier) "Wszystko co kocham" Jacka Borcucha, nieznośnie nostalgiczna (a wręcz ostalgiczna) opowieść inicjacyjna, rozgrywająca się u progu lat 80. Borcuch kupił publiczność kwartetem pięknych chłopców, przypominających członków Arctic Monkeys. Bohaterowie są śliczni i zagraniczni, klisza kliszę pogania. W mojej ulubionej scenie, wykrojonej żywcem z reklamy piwa, oswojeni z ciałami swoimi i kolegów, młodzieńcy wskakują na golasa do wody, gdzie "juhu!ują" i "haha!ją" w najlepsze.

Reszta filmów dzieliła się na rozczarowujące ("Enen", "Janosik. Historia prawdziwa", "Moja krew"), starcze ("Generał Nil", "Mniejsze zło") i żenujące przez wielkie Ż (socrealistyczne "Miasto z morza", wyrachowane "Świnki", infantylny "Hel"). Były też takie, które bawiły, choć pewnie wbrew zamierzeniom ich twórców. W tej kategorii pierwsze miejsce zajęła nowelka Marysi Sadowskiej z trójdzielnego "Demakijażu". Jej bohaterka jest modnie ścięta na ukos, jeszcze modniej odpoczywa pod pomnikiem Chopina, trendy wciąga kreski, a w wolnych chwilach celebruje swoją vintage pracę didżejki. Ale w życiu nie ma lekko – pustka, brak miłości, radości, międzypokoleniowa bariera i w ogóle samotność w ponowoczesności.  

Do nagród aktorskich i technicznych nie można mieć zastrzeżeń (brawa za Dorotę Kolak w "Jestem twój" Mariusza Grzegorzka), chociaż powoli przestaje mnie bawić zachowawczość filmowców, którzy boją się zaryzykować i obsadzić kogoś wbrew emploi. Romę Gąsiorowską widziałem w trzech identycznych, "autystycznych" rolach. Lesław Żurek powracał co chwilę jako "Jan Kowalski przed trzydziestką", zaś Marian Dziędziel pojawił się w jakże nietypowych dla siebie rolach dziada pędzącego bimber, zapoconego taryfiarza oraz chłopa, który nie chce wydać córy biedakowi.  

Pokorna Gdynia

Tegoroczna Gdynia była przyzwoitą imprezą. Nie wiem, czy najlepszą "od dwudziestu lat" (Sendecka), czy "od 2003 roku" (Chaciński). Pojawiło się kilka nowych tendencji intelektualnych (odważne i inspirujące wycieczki w czasy PRL-u) oraz formalnych (żywy i inteligentny dialog z kinem gatunków), z pudełka wyskoczyło kilku diabełków (Lankosz, Borowski). Mieliśmy jeden fantastyczny come-back (Mariusz Grzegorzek), parę spektakularnych porażek ("Janosik", "Operacja Dunaj") i dwa filmy światowego formatu ("Dom zły", "Rewers") Sama Gdynia nieco spokorniała – po fatalnej zeszłorocznej gali, dostaliśmy skromną ceremonię (zakalcem były pełne politycznych odniesień parodie klasyki filmowej, w lekką konsternację wprowadziło wystąpienie Kazimierza Kutza). Po wołającym o pomstę do nieba werdykcie, usłyszeliśmy taki, którego nie trzeba się wstydzić. Jak długo wytrwamy w dobrym humorze, okaże się za rok. Do zobaczenia w maju!

Listę nagrodzonych w konkursie głównym znajdziecie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones