Imponuje mi ta nowa fala czarnoskórych aktorów. Foxx, Ejiofor, Mackie, Elba, Oyelowo, Nate Parker, Terrence Howard, Ellis, teraz Boseman. Pewnie paru przegapiłem.
A stara gwardia czyli Denzel, Morgan, SLJ, Don Cheddle, Whitaker... też się trzyma.
Co dalej?
Nie kapuje. Staram się gadać tylko o filmach. Czy potrafi ktoś pisać o czarnych bez słowa 'rasizm' w poście?
Nie zaliczyłabym Jamiego Foxxa do nowej fali - w latach 90. był całkiem popularny, potem zdobył w pełni zasłużonego Oscara za Raya i przypomniał się rolą w Django. Ale tak ogółem to się z Tobą zgadzam :) Tylko wielu nie zgodziło by się z Tobą a propos Morgana Freemana: są tacy co uważają że powinien pójść na emeryturę i że minął jego czas.
Bardzo nie mogę się doczekać Bosemana w roli Black Panthery. A to dopiero w 2018 roku :(
Ejiofor też świeżakiem nie jest - ma sporo filmów na swoim koncie od wielu lat. Tak samo jak Elba, Oyelowo i Terrence Howard - grają od połowy lat 90's - gdzie tu "świeża fala"?
Do tzw. "świeżej fali" zaliczyłbym tylko Nelsana Ellisa i Chadwika Bosemana i ewnetualnie Mackieg, który nie jest żadnym talentem aktorskim - jest zwykłym przeciętniakiem, który poza filmami akcji niczym się nie wykaże.
Teraz jeszcze Michael B. Jordan (po Creedzie). Też dorzucam gościa jako odkrycie i nadzieję bo brakowało mi trochę nowych twarzy w ostatnich latach.
Właściwie to wybił się już w Fruitvale station. Zapomniałem o nim, oczywiście klasyfikuje się na moją listę odkryć :)
Tak, wtedy "wypłynął" ale nie miał jakoś szczególnie wielkiej roli. W Creedzie jest bardziej obiecujący jako aktor (Stallone błyszczy między innymi dlatego że ma go przy boku).
John Boyega - kiedyś będzie wielki, lubię jego styl gry. I szkoda, że Ellis już nie żyje, zapowiadał się bardzo dobrze.
Uważam takim odkryciem jest Lakeith Stanfield (serial ''Atlanta'', i chociażby film ''Przepraszam, że przeszkadzam'')