Recenzja filmu

Obłędny rycerz (2001)
Brian Helgeland
Heath Ledger
Rufus Sewell

Średniowiecze w rytmie popu

"Jeśli człowiek wystarczająco wierzy, może dokonać wszystkiego, może odmienić swoje przeznaczenie i odwrócić bieg gwiazd" - tak brzmi przesłanie tego filmu, jakie jego twórcy włożyli w usta ojca
"Jeśli człowiek wystarczająco wierzy, może dokonać wszystkiego, może odmienić swoje przeznaczenie i odwrócić bieg gwiazd" - tak brzmi przesłanie tego filmu, jakie jego twórcy włożyli w usta ojca głównego bohatera. Miało tak brzmieć, bo jakoś zupełnie zagubiło się po drodze, zastąpione przez schemat, głupawe dialogi i przedziwne, niezrozumiałe pomieszanie rycerskich czasów z rzeczywistością. Film opowiada o młodym giermku, Williamie, który zbiegiem okoliczności bierze, zamiast swojego pana, udział w turnieju rycerskim. Zachęcony wysoką wygraną, rozgłosem, poklaskiem pięknych kobiet, postanawia kusić los i odmienić dotychczasowy żywot biedaka. Fałszuje więc świadectwo urodzenia, przybiera szlacheckie imię Sir Urlicha von Lichtensteina z Gelderland i... wygrywa jeden turniej za drugim, zdobywając nie tylko cenne trofea, ale także miłość pięknej Jocelyn. Przy okazji nie zapomina jednak ani o przyjaciołach, ani o własnej dumie, ani o ojcu, którego pozostawił w ubóstwie. Wszystko piękne, podane jednak w tak przesłodzonej formie, że aż czasem mdli. Pominę milczeniem miłosne i rodzinne sceny rodem z brazylijskich seriali. Warte zauważenia są jednak momenty walki i pojedynków, których łącznie jest tu ponad 27. Co ciekawe, wszystkie są prawdziwe, nie ma tu ani jednego zdjęcia generowanego komputerowo. Rycerskie zmagania dostarczają nam sporej dawki emocji - zadowoleni będą miłośnicy wszelkiego rodzaju męskich potyczek, konnej jazdy i historycznych walorów. XIII-wieczna rzeczywistość obfitowała bowiem w krwawe, brutalne pojedynki, służące jako trening dla wojowników, pragnących podnieść swoje umiejętności. Pojedynki z użyciem kopii były jednymi z pierwszych rozgrywanych zawodów sportowych. Rycerze całego "cywilizowanego" świata podróżowali po zachodniej Europie, by konkurować ze sobą. Niestety, mogli brać w nich udział tylko szlachetnie urodzeni, co miało dać gwarancję czystej, eleganckiej walki i pięknej techniki. Pamiętać trzeba też o tym, że często nagrodą były względy pięknej, bogatej panny, która nie mogła przecież poślubić zwykłego rolnika, nie posiadającego ani pieniędzy, ani nazwiska. Nasz główny bohater, William, jest postawiony w tej trudnej sytuacji, kiedy rodząc się synem zwykłego tkacza, marzy o sławie wielkiego, silnego rycerza. W owych czasach stan społeczny nie zmieniał się jednak w ciągu jednej chwili, niewielu nawet, z góry wiedząc o niepowodzeniu, porywało się na taką ideę. Ludzie umierali w tej samej klasie społecznej, w której się rodzili, taki był naturalny początek rzeczy. Nasz William nie chce się z tym pogodzić i postanawia za pomocą oszustwa i własnych umiejętności zdobyć to, co jego rywale mają od urodzenia: władzę i prestiż. To, co wydaje się z pozoru niewykonalne, ulega zmianie. Wystarczy bowiem silna wola, upór, zapał, odrobina seksualności i humoru, a można zdobyć i upragnione pieniądze, i miłość urodziwej kobiety, i przyjaźń następcy tronu, i sławę wśród całego pospólstwa. "Człowiek jest panem swojego życia" i może zrobić wszystko - to proste i bardzo zużyte już przesłanie, powtarzane mniej więcej co 20 minut przez któregoś z bohaterów filmu, razi banalnością. Pochodzi jednak z repertuaru znanego miłośnikom obrazów przeznaczonych dla młodej widowni, przypominających, chociażby za sprawą głównego aktora "Zakochaną złośnicę" czy też film "Cała ona". Wrażenie takiej "młodzieżówki" podkreśla jeszcze pojawiająca się w filmie muzyka. Queen, Thin Lizzy, David Bowie, to tylko niektórzy z wykonawców. Doprawdy nie wiem, czemu ma służyć połączenie średniowiecznego obrazu z tak współczesną muzyką, która nie jest tu tylko tłem, bowiem nucą ją także nasi bohaterowie. Zamiarem producentów było stworzenie obrazu, który nie kłóci się z prawdą historyczną, ale jednocześnie budzi wrażenie współczesności. Mi do tego wystarczyłyby dynamiczne, niemalże teledyskowe zdjęcia (których w filmie dużo) i dość zgrabnie poprowadzona akcja. Muzyka, którą określiłabym jako mało młodzieżową (który z nastolatków słucha dziś Queena, a który w ogóle słyszał o grupie War?), psuła mi cały odbiór tego filmu, pozostawiając uczucie niesmaku. Sprawiła, że wyszłam z kina, totalnie nie wiedząc, co mogłabym tu napisać i szczerze mówiąc, nadal mam mieszane uczucia. Jak dla mnie film był kiepski, choć oglądało się go miejscami miło jako lekką komedyjkę, a i sceny walk były niczego sobie. Jednak polecałabym go raczej mniej wymagającym widzom. Jeśli ktoś lubi ambitne kino, naprawdę śmieszne komedie albo akcję w prawdziwym tego słowa znaczeniu, niech się do kina nie wybiera.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones