Recenzja filmu

Dziennik Bridget Jones (2001)
Sharon Maguire
Renée Zellweger
Colin Firth

Chłopak na gwałt poszukiwany

Mam 25 lat. Myśląc kategoriami mojego taty, to, że nie posiadam męża i fakt, że zdarza mi się nierzadko budzić samej w pościeli, oznacza, iż niewątpliwie jestem kobietą samotną. A dodatkowo -
Mam 25 lat. Myśląc kategoriami mojego taty, to, że nie posiadam męża i fakt, że zdarza mi się nierzadko budzić samej w pościeli, oznacza, iż niewątpliwie jestem kobietą samotną. A dodatkowo - poszukującą. I choć te moje poszukiwania nawet w małym stopniu nie noszą znamion desperacji, czasem myślę, że jeszcze parę lat i zacznę postrzegać świat i siebie kategoriami bohaterki filmu: "Jestem skazana na los Glenn Close w "Fatalnym zauroczeniu". Do tej pory mój najbardziej stabilny związek opierał się na relacji z butelka Chardonney, zatem skończę z pewnością gruba i sama jak palec, na wpół zjedzona przez owczarka alzackiego...". Świat pędzi do przodu jak oszalały, ludzie razem z nim, mając coraz mniej czasu dla przyjaciół, znajomych, rodziny, nie mówiąc już o poznawaniu nowych, interesujących osób, głównie płci przeciwnej. Nic więc dziwnego, że po Ziemi stąpa coraz więcej "singli" - bezdzietnych, niezamężnych, bez zobowiązań, wolnych kobiet i mężczyzn szukających swojego miejsca i swojej drugiej połówki. I choć mówi się, że "kobieta jak wino - im starsza, tym lepsza", jest to slogan służący tylko i wyłącznie poprawieniu humoru tym nieszczęśnicom, które z biegiem czasu mają coraz mniejsze szanse na powodzenie w życiu prywatnym. Prawda jest bowiem okrutna - im jesteśmy starsze, tym krąg naszych potencjalnych partnerów się zawęża. Podczas gdy starszy facet może wybierać i przebierać zarówno w dojrzałych paniach, jak i w milionach podlotków, kobieta w pewnym wieku ma już do wyboru tylko podstarzałych tatuśków z dużym brzuchem. A jeszcze na swoje nieszczęście z biegiem czasu staje się coraz bardziej wymagająca, co możliwości owego wyboru, jeszcze bardziej zawęża. Przechlapane... Nic więc dziwnego, że zapiski pewnej pani dziennikarz po 30-tce, znalazły aż tak wiele wiernych czytelniczek, które w postaci zagubionej, roztargnionej a przede wszystkim samotnej Bridget, odnalazły swoje własne życie i sumienie zagłuszane alkoholem i wielką ilością czekoladowych łakoci. Kiedy więc po świecie rozeszła się wieść o ekranizacji powieści Helen Fielding, rozgorzała burza, która sięgnęła apogeum, gdy do głównej roli wytypowano Renée Zellweger - Amerykankę z teksańskim akcentem, która choć kojarzyła się wszystkim z typową, miłą "dziewczyną z sąsiedztwa", nie pasowała do wytworzonego w wyobraźni milionów czytelniczek obrazu biegnącej za szczęściem, śmiesznej, a zarazem bliskiej im Bridget. Panna Zellweger zadziwiła jednak wszystkich - i swoich zwolenników i nawet najbardziej zagorzałe przeciwniczki. Nie dość, że poświęciła swoja świetną figurę i do roli przytyła prawie 10 kilo, pozbyła się amerykańskiego akcentu, przez pół roku pracowała w angielskim wydawnictwie, to stała się prawdziwą Bridget - wypadła niezwykle naturalnie jako nieco niechlujna dziewczyna, która bardzo się stara, ale nie zawsze jej wychodzi. Sprawiła iż jej Jones jest wspólnym mianownikiem dla każdej z nas, czytelniczek "Dziennika..", wspólną częścią naszej zbiorowej wyobraźni. Zellweger jest po prostu świetna, pomagają jej w tym niewątpliwie jej partnerzy - Hugh Grant i Colin Firth, grający dwóch najważniejszych facetów w życiu bohaterki. Grant, będący dla mnie zawsze uosobieniem "angielskiego wymoczka", jest w tym filmie zadziwiająco dobry jako machoman, bóg seksu, facet, który potrafi jednocześnie podbudować całe poczucie wartości Bridget, by następnego dnia złamać jej serce. Firth z kolei, adwokat w nieodłącznym garniturku, bądź też, co gorsza, sweterku od mamy, na naszych oczach zamienia się, jak brzydkie kaczątko, z kąśliwego nudziarza w interesującego, namiętnego mężczyznę, na którego widok miękną paniom nogi. Dawno już nie miałam okazji oglądać filmu, w którym każdy z aktorów sprawiałby aż takie wrażenie, że wie co robi i jest na swoim miejscu - od głównego bohatera, po każdego niemalże statystę. Dobór obsady był tu jednak sprawą kluczową, zadaniem, któremu trzeba było sprostać, przystępując do ekranizacji kultowej już powieści. Wielu moich męskich przyjaciół nie jest w stanie zrozumieć fenomenu "Dziennika..." i ich oszałamiającej popularności. Książka jest dla nich zbyt feministyczna i nie są w stanie zrozumieć narzekania kobiet na grube uda, zbyt wiele kilogramów, czy też zachwytu i jęku wydawanego na widok każdej ciekawszej przechodzącej obok pary spodni. Film okrojono jednak z tego typu opisów, sprawiając, iż cała historia stała się bardziej komedią romantyczną niż studium kobiecej schizofrenii wynikającej z rozdźwięku pomiędzy pomyślnością w życiu zawodowym, wolnością a niepokojem związanym z próbami znalezienia stałego partnera i prawdziwej miłości. Kinowa opowieść zachowała jednak swój specyficzny humor, a doskonałe kreacje aktorskie sprawiły, iż film stał się znakomitym kąskiem, perełką, której grzechem byłoby nie wyłowić wśród obecnie granych tytułów. O książce było swego czasu bardzo głośno, myślę, że o filmie mówić się będzie przynajmniej w równym stopniu. Radzę nie czekać do wydania video, by móc dotrzymać kroku rozmowom towarzyskim na najbliższych towarzyskich spotkaniach ale wziąć dziewczynę, bądź mężczyznę (najlepiej potencjalnego) pod pachę i ruszyć do kina. Bo warto!
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Bridget Jones - samotna, 32-letnia kobieta, której postanowienia noworoczne podobne są do postanowień... czytaj więcej
Kiedy zaczynałem oglądać "Dziennik Bridget Jones" nie spodziewałem się arcydzieła. Liczyłem na dobry... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones