Recenzja filmu

The Lodgers. Przeklęci (2017)
Brian O'Malley
Charlotte Vega
Bill Milner

Cisi lokatorzy spod dwójki

Rzecz jasna, niemądrze zarzucać horrorowi, że jest horrorem, a nie dramatem o trudnej miłości, lecz film Briana O'Malleya nie wybija się ponad gatunkową przeciętność i dysponuje jedynie
Początek lat dwudziestych ubiegłego wieku. Z wojny o irlandzką niepodległość do niewielkiej mieściny powraca sterany życiem i wyklęty przez miejscowych młody żołnierz, który bił się po stronie znienawidzonego, angielskiego króla. Tam poznaje jedyną dziewczynę zdolną pokochać przeklętego wojaka, dziwaczkę ze stojącego na uboczu starego domostwa. Na ich znajomość łypie nieprzychylnym okiem starszy brat zagubionej pannicy, sam pielęgnujący cokolwiek kazirodcze uczucie do siostry. Czy miłość dwojga nieznajomych, narażonych na społeczny ostracyzm, przetrwa tę ciężką próbę? Czy może pogrąży ich cień nieuchronnie zbliżającej się wojny domowej? Niestety, nie o tym są "Przeklęci". A przynajmniej - nie tylko o tym.



Niczego oczywiście nie zmyśliłem. Szkoda po prostu, że najciekawszy wątek filmu zostaje zepchnięty na boczny tor przez znudzone potwory spod łóżka. Interesujący kontekst społeczno-polityczny ulega tym samym nie do końca zrozumiałej marginalizacji, a dość powiedzieć, że byłby to niemały atut filmu. Rzecz jasna, niemądrze zarzucać horrorowi, że jest horrorem, a nie dramatem o trudnej miłości, lecz film Briana O'Malleya nie wybija się ponad gatunkową przeciętność i dysponuje jedynie straszakami z przeterminowanego katalogu branżowego. Kilkusetletnia, rozpadająca się posiadłość ze skrzypiącą podłogą i trzaskającymi drzwiami to niby samograj, ale co z tego, skoro sama fabuła jest kalką na kalce (na jedyny sensowny twist trzeba czekać do końca). Film rozkręca się dość ślamazarnie i po ekspozycji wyłuszczającej nam surowe zasady panujące za progiem okazałej rudery, nie ma do zaoferowania w zasadzie nic. Zaś same zasady, narzucone przez prześladujące familię Rachel i Edwarda od pokoleń siły nieczyste? Konieczność chodzenia spać przed północą i niemożność przyjmowania gości uczyniłby horror z opowieści o połowie polskich rodzin.  



Czasem coś ryknie, czasem coś zniknie, odwracając uwagę od rzeczy potencjalnie ciekawszych, czyli od owego żołnierza, ostatecznie służącego jedynie za marionetkę. Albo od złożonej relacji łączącej Rachel z na poły obłąkanym bratem. Do pewnego momentu O'Malley próbuje jeszcze czarować, że być może wszystkie te niewyjaśnione zdarzenia są jedynie efektem bujnej wyobraźni zdziwaczałego rodzeństwa, ale sam jest ewidentnie nieprzekonany, co do celowości owego zabiegu i serwuje pełny pakiet strasząco-nużący. Paralele z klasycznym już dziełem gotyckiej grozy "Upadek domu Usherów" pióra Edgara Allana Poego, są oczywiście na miejscu: od zasugerowanej kazirodczej relacji do wampirycznego wyglądu Edwarda. Oba utwory łączy również wyraźnie melancholijna atmosfera oraz, co pewnie najistotniejsze, fabularna koncepcja żywego domu oraz portret rodziny przygniecionej przez czasy minione. Tyle, że O'Malley ślizga się raczej po powierzchni arcydzieła Poego.



Gotyckie horrory o nawiedzonych domach powracają regularnie i choć Irlandczycy zapewne obraziliby się za próbę wrzucenia ich do jednego worka z Brytyjczykami, to wszyscy próbują jakoś rewitalizować gatunek. Rzadko kiedy jednak łączą się te próby z ambicjami bardziej złożonej reinterpretacji konwencji. Zwykle kończy się to po prostu na serii efektownych ćwiczeń stylistycznych. O'Malley swoje zaliczył. A teraz poprosimy o lepsze kino.
1 10
Moja ocena:
5
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones