Recenzja gry PS4

Until Dawn (2015)
Will Byles
Lidia Sadowa
Maja Bohosiewicz

Dopóki świt nas nie ocali

W moim świecie nie istnieją z założenia złe gatunki filmowe, ale gdyby przyprzeć mnie do muru i spytać bez jakiego mogłabym się obejść, to zaraz po kinie katastroficznym wymieniłabym horror. A
"Until Dawn" - recenzja
W moim świecie nie istnieją z założenia złe gatunki filmowe, ale gdyby przyprzeć mnie do muru i spytać bez jakiego mogłabym się obejść, to zaraz po kinie katastroficznym wymieniłabym horror. A pośród horrorowych podgatunków z pewnością najmniejszą sympatią darzę slashery, nie wiem, czy to z powodu banalnej intrygi czy płaskich bohaterów, których kolejność zgonów jest łatwa do przewidzenia. Wyjątkiem jest kilka obrazów z włoskiego nurtu giallo, w których maestria i piękno scen przemocy daleko przekraczają amerykańskie produkcyjniaki, jednak tak samo jak one pozostawiają moje ciało migdałowate doskonale obojętnym. Zupełnie inaczej działają na mnie horrorowe gry: za sprawą przycisków pada najnudniejszy gatunek magicznie odzyskuje groźną intensywność, a ja – radość z odczuwania pierwotnych emocji. Do "Until Dawn" podeszłam z rezerwą; już od początku było dla mnie jasne, że to połączenie wszystkich znienawidzonych przez mnie elementów obydwu muz – z filmów: nastoletni bohaterowie, których doskonale mogłyby zastąpić człekokształtne atrapy, przewidywalna, przyczynkowa fabuła, ciąg morderstw zasługujących na wzruszenie ramion; ale też z gier: minimalna interaktywność, długie sceny dialogowe, śmieszne czynności sterowane padem typu "przynieś-podaj-pozamiataj" i nade wszystko irytujące Quick Time Eventy, które game designerzy wciskają graczowi co jakiś czas, by ten nie zapomniał, że gra, a nie ogląda film. Jakimś cudem twórcom "Until Dawn" udało się niemal wszystkie te irytujące motywy obrócić na swoją korzyść. 



Już sam prolog ożywia wszystkie slasherowe chwyty: narciarskie schronisko w górach, w którym rok wcześniej, na skutek głupiego żartu przyjaciół, zaginęły należące do ich paczki bliźniaczki. Teraz cała grupa wraca na miejsce, aby przepracować po swojemu traumę. Blackwood Pines to miejsce tak odludne, że kolejkę górską na szczyt trzeba uruchomić samodzielnie, a aby zapalić światło – uruchomić generator prądu. Spodziewajcie się najazdu dobrze znanych wam z "Halloween" i "Koszmaru minionego lata" nastoletnich barbarzyńców: złośliwa brunetka z resentymentem do dawnego chłopaka, beztroska blondynka myśląca tylko o seksie, umięśniony król studniówki, błyskotliwy i udający równiachę okularnik, rozsądna dziewczyna, Smerf-Maruda, przystojny pantoflarz i ekscentryczny gospodarz imprezy. Dziewczyny ubrane jak zima przykazała w szorty i minispódniczki do ledwie przykrywających nerki kurtek, chłopcy z utrefionymi żelem włosami. Tak, bohaterowie to chodzące stereotypy: młodzi, piękni, z sianem zamiast mózgu i w każdej chwili gotowi na rzeź. Muszę przyznać, że to, co dzieje się do pojawienia na horyzoncie zmaterializowanej groźby, jest moją ulubioną częścią każdego slashera, potem, wraz z tańcem z nożami/brzytwami/maczetami, zaczyna się nuda. Twórcy "Until Dawn" sprawili mi niespodziankę, poświęcając na prolog aż trzy z dziesięciu rozdziałów, w trakcie których z grona nieciekawych postaci udało mi się wyłonić swoich ulubieńców. 



Nawet przychylni recenzenci chórem narzekają na nieznośnie dokręcone do ostatniej śrubki kalki filmowe, którymi karmi się gra. Nie zauważają, że to, co wygląda na słabość, jest w rzeczywistości największą siłą tego tytułu. Irytowało was, że zawsze bez pudła potrafiliście wskazać bohatera, który zginie pierwszy – taki, który wchodzi na ślepo do piwnicy albo w siną dal bez broni i latarki? Teraz macie okazję pograć dosłownie i w przenośni z tą żelazną regułą. Ja w każdym razie za cel gry obrałam pozostawienie przy życiu najsłabszego ogniwa, nonszalancko traktując wyższe ewolucyjnie jednostki i wciąż narażając je na niebezpieczeństwo. To, że mój plan się nie powiódł, świadczy tylko na korzyść "Until Dawn" – okazuje się, że skutków wielu decyzji nie da się łatwo przewidzieć; to efekt nie tylko dobrego, z gracją rozgałęzionego scenariusza, ale też zachowania odpowiedniej równowagi między ważnymi a błahymi pozornie wyborami; wielość tych ostatnich skutecznie usypia naszą czujność.



Dobrze mieć jakiś plan względem bohaterów, przystępując do gry; to podnosi stawkę i sprawia, że całkowicie traci się poczucie biernego śledzenia gry i naciskania tylko tych przycisków, które zostały nam wskazane. Możemy przyjąć perspektywę psychopaty i sami decydować o kolejności układania ofiar na stosie śmierci albo perspektywę bohaterów i starać się ocalić wszystkich. Możemy obrać obie ścieżki, jeśli zdecydujemy się zagrać ponownie; gra do tego zdecydowanie zachęca. To niebagatelne osiągnięcie. Nie potrafię przywołać w pamięci innej gry fabularnej, którą miałabym ochotę powtórzyć. To nie sama historia, która skrywa wiele tajemnic do tego skłania, ale właśnie przemyślany system dokonywania wyborów, który uruchamia potężną machinę metarefleksji: "co by było, gdybym wówczas udzielił innej odpowiedzi albo wybrał inną drogę? Zero-jedynkowy system wybierania skomplikowano o karty postaci, które zmieniają cechy charakteru i naturę relacji z pozostałymi osobami z grupy. Każdy rozdział kończy się rozmową z psychoanalitykiem, a fakt, że ma on twarz Petera Stormare, znanego przede wszystkim z roli psychopaty w "Fargo", to nie tylko puszczenie oka do kinomanów, ale też i wskazówka, że podczas kolejnych sesji musimy mieć się na baczności.



W grze przełączamy się z jednej postaci na drugą, a ta, którą akurat prowadzimy, może zginąć z różnych powodów – decydujące są nie tylko wybrane przez nas kwestie dialogowe i drogi, którymi sie poruszamy, ale także to, w jaki sposób to robimy. Znienawidzone przeze mnie QTE w "Until Dawn" są uzasadnione i dobrze pomyślane – silnie angażują w ucieczkę i ją dynamizują; jedno potknięcie może zadecydować o tym, czy zdążymy kogoś uratować albo samemu uniknąć śmierci. Fakt, że nie można wrócić do poprzedniego stanu gry, ma inklinacje zarówno filmowe – śmierć jest nieodwołalna, jak i growe – zwiększają dreszczyk emocji i poczucie odpowiedzialności za postać. To nie jedyny przykład zachowania przez twórców doskonałej równowagi między możliwościami obu mediów. Cut scenki, które po prostu się ogląda, są krótkie – przez większość czasu gracz kieruje wszystkim sam, mając poczucie samodzielnej eksploracji przestrzeni. Działania postaci są kadrowane jak w filmie, a kamera delikatnie płynie, nawet jeśli nagle postać nagle się zatrzyma, co niweluje poczucie sztuczności. Przejście gry w jednym ośmiogodzinnym rzucie jest lepsze niż nie jeden kinowy maraton horroru. Trudno przez cały czas trzymać się początkowo obranej ścieżki; co chwila kusi, aby pójść skrótem albo sprawdzić, co jest powodem osobliwego dźwięku. Krótko mówiąc, już po paru rozdziałach upodabniasz się niepokojąco do slasherowych bohaterów, którymi zwyczajowo pogardzałeś. Do lekkomyślnych decyzji skłania świetne wyczucie tempa i umiejętne budowanie napięcia: im dłużej działasz rozważnie, tym szybciej dosięgnie cię chęć kuszenia losu. Prawdziwych jump scare’ów jest w tu niewiele, ale gdy już złapią cię w swoje szpony, to skutecznie. Obojętnie, czy ujdziesz cało z opresji czy umrzesz w makabryczny sposób – satysfakcja gwarantowana. 



"Until Dawn" to dobry klasyczny slasher, a przesunięcia w jego konwencji odbywają się tylko za sprawą języka gry – od ciebie zależy, kto zginie, kto udzieli pomocy, a kto zostanie bezbronny, gdy nie odnajdziesz odpowiedniej wskazówki albo wbrew dobrym intencjom pozbawisz bohatera odpowiedniego przedmiotu. Niedawno zmarły mistrz Wes Craven zaczynał właśnie jako twórca typowych slasherów, a kończył jako wywrotowiec. Od "Until Dawn" ani jeden, ani drugi nie przewraca się w grobie.
1 10
Moja ocena:
8
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Slasher to swoista pochodna horroru filmowego. W zasadzie to jego uproszczona forma, stawiająca na... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones