Recenzja filmu

Córki dancingu (2015)
Agnieszka Smoczyńska
Marta Mazurek
Michalina Olszańska

Duży potencjał, większy zawód

Film Smoczyńskiej reklamowany jest gwiazdorską obsadą, klimatem jak w "Disco Polo" i obietnicą dobrej zabawy. Ostatecznie "Córki..." miały ciekawy punkt wyjścia, tylko że wyszło jak zwykle.
Co jakiś czas w polskim kinie pojawia się film odbiegający od standardów. Mieliśmy "Disco Polo", którzy jedni uznali za przykład postmodernistycznej gry z widzem inni zaś za szczyt kiczu, mieliśmy "Hiszpankę", która podzieliła widownię, ale głównie ją zawiodła. Mamy wreszcie "Córki dancingu" i już na wstępie trzeba zaznaczyć, że jest to film sprzeczny. Z jednej strony punktem wyjściowym jest nietuzinkowy pomysł o genealogii fantastycznej. Z drugiej idea ta puszczona zostaje samopas, jakby twórcy liczyli, że to wystarczy, żeby udźwignąć półtoragodzinną produkcję. Zadanie skomplikowane zostało dodatkowo niezdecydowaniem twórców co do klimatu, w jakim utrzymany powinien być film. Przyglądamy się zatem nocnemu życiu peerelowskiej Warszawy, trochę kiczowatemu, słodko-landrynkowemu, ale co jakiś czas przełamywane jest to scenami rodem z horroru: krew się leje, trup się ściele, a potwory wychodzą na ulice.


Bohaterkami filmu Agnieszki Smoczyńskiej są dwie syreny Złota (Michalina Olszańska) i Srebrna (Marta Mazurek). Nie ma w tym żadnej metafory, dziewczyny jeśli akurat mają nogi, to wyglądają jak lalki barbie, zaś po pochlapaniu wodą dolne kończyny transformują się w rybie ogony, na których pojawiają się też organy rozrodcze. Znalezione na plaży przez zespół Figi i Daktyle w składzie Kinga Preis na wokalu, Jakub Gierszał na basie i Andrzej Konopka na bębnach, stają się atrakcją nocnego klubu, w którym robią chórki i striptizy. Pojawia się wątek zachowywania własnej, "potwornej" tożsamości, któremu przeciwstawiany jest drugi, typowo miłosny.


Największym zarzutem wobec filmu Smoczyńskiej jest chyba jego niewykorzystany potencjał. Twórcom udało się zebrać na planie naprawdę wysokiej klasy aktorki. Na ekranie pojawiają się Magdalena Cielecka, Katarzyna Herman czy Roma Gąsiorowska... i znikają po chwili. Utalentowane panie zostają wykorzystane w zasadzie tylko po to, żeby pobujać się w rytm muzyki w drugiej scenie, ewentualnie zrobić jeden striptiz (Cielecka) czy przeprowadzić jeden, dłuższy dialog (Herman). Niewykorzystany zostaje też potencjał tkwiący w pomyśle. Fakt, że mamy do czynienia z syrenami, postaciami ze świata fantastyki, zostaje w zasadzie kompletnie zignorowany. Nikt się temu nie dziwi, wszyscy zachowują się jakby co tydzień w klubie gwiazdą była inna istota z mitologii, a same zainteresowane wplątane zostają w dosyć zwyczajne problemy natury miłosnej.


W "Córkach dancingu" widać niezdecydowanie. To z jednej strony film muzyczny, w którym piosenki stanowią istotną część narracji, a klimat opowieści przez większość czasu jest raczej przyjazny, z drugiej, od czasu do czasu w syrenach budzą się mordercze zapędy, których realizacje są pokazywane w dosyć naturalistyczny sposób. Rodzi się tu opozycja filmu lekkiego i cukierkowego wobec mrocznej, brutalnej opowieści. Ten konflikt widać w samym świecie przedstawionym, w pewnym momencie jedna z bohaterek trafia bowiem do makabrycznej wariacji na temat nocnego klubu, w którym występuje na co dzień, a w którym śpiewający Tryton noszący blizny po wyrwanych rogach, idealnie pasuje do klimatu miejsca.


Film Smoczyńskiej reklamowany jest gwiazdorską obsadą, klimatem jak w "Disco Polo" i obietnicą dobrej zabawy. Tymczasem pod tą warstwą, która faktycznie jest obecna (z pewnymi zastrzeżeniami) kryje się równorzędna, skrajnie różna, ale zdecydowanie bardziej ryzykowna i przez to mniej atrakcyjna marketingowo. Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na jeden kierunek, zamiast próbować dosyć karkołomnego połączenia, które ostatecznie się nie udało. Być może wtedy otrzymalibyśmy spójny, świeży film, zamiast obrazu, którym niektórzy mogą się poczuć oszukani, czy nawet zniechęceni do dawania szansy polskim produkcjom. Ostatecznie "Córki..." miały ciekawy punkt wyjścia, tylko że wyszło jak zwykle.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Baśń o małej syrence znamy przede wszystkim dzięki filmowi Disneya z 1989 roku. Wcześniej funkcjonowała... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones