Recenzja gry PS4

Nioh (2017)
Yosuke Hayashi
Fumihiko Yasuda
Hiroyuki Kinoshita

Dusza Samuraja

O grze zrobiło się głośno niecałe dwa lata temu, gdy cudem wyrwała się z deweloperskiego limbo, by wreszcie ujrzeć światło dzienne po niemal 10 latach od pojawienia się o niej pierwszych
"Nioh" - recenzja
Katastrofa, smutek, żal: From Software zamknęło trylogię "Dark Souls" i nie planuje prac nad dalszymi częściami, ani też potencjalną kontynuacją "Bloodborne’a". Ziejąca pustką otchłań po genialnych, arcytrudnych i dopieszczonych w najdrobniejszym detalu tytułach na rynku musiała oczywiście oznaczać jedno: wysyp kolejnych produktów "soulsopodobnych". Z pewnością na pełny rozkwit zjawiska będziemy musieli trochę poczekać, ale już teraz na scenę wkroczył "Nioh" – stworzony przez Team Ninja, stojące za serią "Ninja Gaiden" i "Dead or Alive”, pretendent do schedy po serii Hidetakiego Miyazakiego. 



O grze zrobiło się głośno niecałe dwa lata temu, gdy cudem wyrwała się z deweloperskiego limbo, by wreszcie ujrzeć światło dzienne po niemal 10 latach od pojawienia się o niej pierwszych informacji. Branża gier pozwoliła już graczom wyrobić sobie fatalne zdanie na temat produktów wyciąganych po latach z zamrażarki: najczęściej wynikiem są kalekie i niespójne potworki, które z jakiegoś powodu miały pecha. A to w połowie prac okazywało się, że na rynek wchodzi nowa generacja konsol, a przebudowanie tytułu jest kosztowne i czasochłonne. A to twórcy zapędzili się w kozi róg, próbując zrealizować idee, na które nie starczało mocy obliczeniowej – ostatnio boleśnie przekonaliśmy się o tym przy okazji "Scalebound" od Platinum Games, zaś otuchy dodał doskonale zgrany japoński emo-boysband i zakopany w płytkim grobie na zwierzęcym smętarzu ptako-koto-pies. Na szczęście "Nioh" blisko do "The Last Guardian" i "Final Fantasy XV" – w 2017 roku Łazarz jest samurajem.



By należycie docenić grę Team Ninja, łatwiej zacząć od tego, czym nie jest, szczególnie pamiętając doskonale mocne strony tytułów From Software. "Nioh" nie jest enigmatyczną opowieścią o hybrydowym świecie, w którym pierwsze skrzypce gra tzw. "Environmental storytelling". Snucie domysłów i mnożenie tropów, za pomocą nasycania wszystkich lokacji i przedmiotów skrawkami informacji na temat historii i konstrukcji przedstawionego świata, w którym tak lubował się Miyazaki, w "Nioh" zastąpiono klasycznymi cut scenkami i wymownymi dialogami. Szybko jednak okazuje się, że to nie dowód mniejszych ambicji twórców, ale po prostu logiczna konsekwencja fundamentów, na których się oparli. 



Świat, w którym jako niebieskooki, blondwłosy gajin będziemy przedzierać się przez hordy ziemskich i demonicznych wrogów, jest fascynującą mieszanką historii i dalekowschodniego folkloru z szesnastego i siedemnastego wieku. Bohater inspirowany jest postacią Williama Adamsa – brytyjskiego nawigatora i awanturnika, który jako pierwszy Europejczyk zasłużył sobie w Japonii na tytuł samuraja. W tle pojawia się walka o dominację na morzach między Hiszpanią i Imperium Brytyjskim, a na drugim planie przewijają się Hattori Hanzo i walczące w Japonii o wpływy klany okresu Sengoku. Nawet nieprawdopodobna postać głównego szwarccharakteru to przerysowana, acz oparta na źródłach, wersja Edwarda Kelleya – alchemika, nekromanty i szarlatana, wiązanego z wewnętrznym kręgiem doradców Królowej Elżbiety.



"Nioh" nie ma też ambicji, by zasypać gracza setkami zestawów wymyślnych broni i efektownych strojów. Ponownie stawia na historyczny weryzm i wybiera odtwarzanie w najdrobniejszych szczegółach autentycznych samurajskich zbrój i oręży. Mniejszą różnorodność rekompensują za to w przemyślany sposób, wykorzystując – inspirowany "Diablo" czy "Borderlands" – system losowego przyporządkowywania statystyk do przedmiotów znajdowanych przy ciałach wrogów. Tym sposobem możemy odnaleźć wyjątkowo rzadką wersję identycznie wyglądającego hełmu, dającą inne premie do statystyk lub niestandardowe zdolności. Oprócz mieczy, toporów i włóczni do dyspozycji mamy łuki i broń palną, pozwalające na tworzenie silnie zróżnicowanych buildów postaci, faktycznie zmieniających rytm i strategię walki.



Tym, co pozwala "Nioh" wytrzymać porównania z "Dark Souls”, jest jego głęboki i dopracowany system walki, który, dzięki kilku przemyślanym zabiegom, chwilami zdaje się górować nad dokonaniami From Software. Baletowi samurajów i demonów najbliżej zdecydowanie do "Bloodborne" – najszybszej i najbardziej ofensywnej z gier Miyazakiego. Kluczowe dla efektywnego pokonywania wrogów jest tu dysponowanie staminą – zarówno własną, jak i należącą do przeciwników. Istotne są tu dwa założenia – po pierwsze stamina zużywa się na wyprowadzanie kolejnych ciosów, po drugie znika przez przyjmowane obrażenia. Moment, w którym pasek opróżni się do końca, to stan całkowitej bezsilności – postać, ciężko dysząc, nie może ani się bronić, ani atakować. Tak zaprojektowana walka powoduje, że nie tylko – jak w „Soulsach" – staramy się trafić z atakiem czy unikiem w odpowiednie klatki animacji przeciwnika, ale czekamy z zadawaniem potężnych ciosów na odpowiedni moment, tak by powalić wroga na ziemię i, bezbronnego, dobić. 



Nacieramy z trzech podstawowych pozycji – wysokiej, średniej i niskiej, inaczej premiujących atak i obronę, pozwalających na wyprowadzenie gradu lżejszych ciosów lub zaledwie kilku nokautujących uderzeń. Jak spójny i różnorodny system walki udało się stworzyć Team Ninja, w pełni przekonujemy się podczas walk z bossami. Te epickie batalie są różnorodne i zawsze, w nieco masochistyczny sposób, satysfakcjonujące: testują różne umiejętności gracza, równocześnie pozwalając mu ułatwić sobie zadanie odpowiednio dobranym stylem walki, bronią i pancerzem. Wznoszącą się w powietrze, gwałtowną jak błyskawica wampirzycę łatwiej pokonać szybkimi sztyletami niż zwalistym toporem. Każda walka ma też swój specyficzny nastrój i możliwą do taktycznego wykorzystania przestrzeń. Choć wachlarz ataków, jaki do dyspozycji mają przeciwnicy, czy liczba faz potyczki, nie zbliżają się nawet do rozmachu znanego graczom choćby z boju z Friedą w dodatku do "Dark Souls 3", "Nioh" potrafi równie skutecznie zmusić nas do niekończącej się serii kolejnych prób. 



Choć "Nioh" z pewnością zapamiętamy jako "samurajskie soulsy”, to po ponad 30 godzinach umierania wydaje mi się to nieco niesprawiedliwe. Patrząc przez pryzmat takich tytułów jak "Lords of the Fallen", które z o wiele mniejszymi zasobami, dość bezkrytycznie i odtwórczo podeszły do modelu stworzonego przez From Software, gra Team Ninja to majstersztyk. Twórcy dokonali kreatywnych przesunięć w mechanice i sposobie budowania narracji, a także – kierując się uwagami graczy podczas kolejnych otwartych testów – dopracowali wszystkie elementy imponującego głębią systemu walki. "Nioh" nie rewolucjonizuje gatunku, ale pokazuje, że bazując na pożyczonych od najlepszych fundamentach, doświadczony zespół potrafi stworzyć coś wyjątkowego.
1 10
Moja ocena:
8
Absolwentka filozofii i polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Laureatka III miejsca w konkursie im. Krzysztofa Mętraka dla młodych krytyków filmowych (2011). Pisze o filmach do portali... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones