Recenzja filmu

Gnomeo i Julia. Tajemnica zaginionych krasnali (2018)
John Stevenson
Wojciech Paszkowski
James McAvoy
Emily Blunt

Gnomy z Baker Street

Jedynym słusznym probierzem atrakcyjności podobnych produkcji jest oczywiście reakcja młodszej o ćwierć stulecia publiczności towarzyszącej zblazowanym krytykom podczas seansu. Niestety, biorąc
Polska stała niegdyś krasnalami ogrodowymi. Był czas, kiedy za zachodnią granicę eksportowaliśmy miliony kiczowatych figurek z gipsu. Obecnie sytuacja rodzimych firm produkujących rzeczone, ekhm, ozdoby nie jest już chyba aż tak różowa, do czego przyczyniła się ponoć i diabelska Unia Europejska, i ekspansja tworzyw sztucznych. Czy patriotyczna duma i rzewne wspomnienie minionej chwały powinny zachęcić nas do kupna biletu?



Chociaż mamy do czynienia z sequelem, to dopiero pierwsza pełnometrażowa animacja wyprodukowana przez nowo utworzoną komórkę studia Paramount, która przed paroma laty zrealizowała film ze Spongebobem. O dziwo, wydaje się, że hollywoodzki gigant nie ma ambicji powalczyć z najlepszymi, bo na miejscu pracuje tam jedynie parę osób i za kształt projektu odpowiadają podwykonawcy. Kanadyjski oddział Mikros Image ma na koncie parę udanych rzeczy (choćby "Munio: Strażnika Księżyca"), lecz przy omawianym tytule spece od animacji dostosowali się do nienajlepszego pierwowzoru. Owszem, modele samych postaci są wykonane należycie i starannie, lecz co z tego, skoro ich designowi brakuje wyobraźni i jest równie nieinteresujący, jak, no cóż, projekty ogrodowych krasnali? Na ekranie jest nudno, niewiele się dzieje na dalszych planach, nie udało się tchnąć życia ani w zupełnie nieinteresujące postacie, ani w londyński krajobraz.



Na techniczną bylejakość można by przymknąć oko, gdyby nie brak pomyślunku przy konstruowaniu fabuły. Jak można było się spodziewać po oryginalnym tytule ("Sherlock Gnomes"), bohaterowie sequela to słynny detektyw, oczywiście w wersji pomniejszonej, oraz jego asystent. Holmes-Gnom jest tyleż genialny, co arogancki, postaci bliżej do tradycyjnego zestawu skojarzeń, zarówno na płaszczyźnie charakterologicznej, jak i wizualnej. Z postmodernistycznej, telewizyjnej impresji Moffata i Gatissa zapożyczono pomysł z pałacem myśli, choć proces dedukcji jest tutaj, z natury rzeczy, odpowiednio uproszczony. Sam popkulturowy mit potraktowano dość pobieżnie: choć pojawia się i Moriarty, i Irene Adler (szkoda, że jej numeru śpiewanego nie przetłumaczono na polski), to jednak gra nawiązań jest czysto naskórkowa, dlatego też dorośli będą bezskutecznie szukać poziomu meta. Gnomeo i Julia, czyli postaci centralne poprzedniego filmu, nie są tu, oczywiście, zmarginalizowane, mają co robić, lecz służą fabule raczej jako katalizatory pewnych zdarzeń oraz obserwatorzy intrygi. Fabuła przypomina odcinek drugoligowego serialu sensacyjnego, to gonitwa z punktu A do punktu Z za kolejnymi wskazówkami zostawionymi przez tajemniczego sprawcę porwań ogrodowych krasnali - jego ostatnimi ofiarami padli przyjaciele Gnomea i Julii. I choć jest tutaj jeden przyzwoity twist fabularny, niemal natychmiast zostaje osłabiony wyjawieniem tożsamości prawdziwego geniusza zbrodni. 

 

Jedynym słusznym probierzem atrakcyjności podobnych produkcji jest oczywiście reakcja młodszej o ćwierć stulecia publiczności towarzyszącej zblazowanym krytykom podczas seansu - nie dla nas są pisane te żarty i żarciki, z wiekiem zaciera się odpowiednia perspektywa. Niestety, biorąc to pod uwagę, wciąż nie mam dobrych wieści. W kinie było cichutko od początku do końca.
1 10
Moja ocena:
3
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones