Recenzja filmu

Prawda czy wyzwanie (2018)
Jeff Wadlow
Lucy Hale
Tyler Posey

Horror czy komedia

Cała frajda obcowania z "Prawdą czy wyzwaniem" (bo film koniec końców jakąś tam frajdę sprawia) to przecież frajda trashowa. W cenie są zatem ironia, upodlenie i odmóżdżenie. Mniejsza o
Gatunek horroru można czytać jako ciąg przestróg. Nie wychodź po zmroku, nie uprawiaj seksu, nie rób tego, nie rób tamtego, najlepiej zostań w domu i oglądaj horrory o tym, czego nie powinieneś robić. Ewentualnie idź do kina. Towarzyska gierka "prawda czy wyzwanie" to zatem doskonały materiał na ekranową grozę - skomponowano ją bowiem według tego samego przepisu, co horror: nutka transgresji plus szczypta moralizatorstwa. Nazwa zabawy jest oczywiście przewrotna - równie dobrze mogłaby brzmieć "wyzwanie czy wyzwanie" - bo przecież właśnie próba szczerości nieraz bywa tą bardziej ryzykowną. W podtekście mamy tu konserwatywne przesłanie: "nie rób tego, czego miałbyś się potem wstydzić". Pod pozorem łamania reguł gierka sprzedaje nam zatem ich wzmocnienie - i "Prawda czy wyzwanie" nie próbuje w żaden sposób przemodelować tego układu. Prawda o filmie Jeffa Wadlowa jest więc taka, że w rzeczywistości nie jest on żadnym wyzwaniem. Ale choć reżyser nie wystawia na próbę matryc gatunku, to też nie nadużywa naszej dobrej woli.     


Innymi słowy: standard. Opowieść o grupce studentów, którzy pojechali do Meksyku imprezować, a wrócili stamtąd z demoniczną klątwą na karku, stanowi przecież przykładną wyliczankę gatunkowych tropów. A przy okazji wzorcową litanię zakazów/nakazów. Po pierwsze: nie jedź do Meksyku. Po drugie, trzecie, piętnaste: nie flirtuj z nieznajomymi, nie okłamuj przyjaciół, nie zdradzaj partnerów, nie kłam, nie przechwalaj się, wkuwaj zamiast się alkoholizować. A przede wszystkim unikaj starych kościołów po zmroku - zwłaszcza jeśli na ogrodzeniu napisano "nie wchodzić" (a że napisano hiszpańsku, to lepiej nie lekceważ nauki obcych języków). Wadlow i jego zastęp scenarzystów grają w grę starą jak gatunek "młodzieżowego horroru": obsadzeni z rozdzielnika bohaterowie (kujonka, puszczalska, przystojniak, błazen) muszą stawić czoła konsekwencjom imprezy, która posunęła się za daleko - i już.

Zabawa polega więc na tym, czy da się zaskoczyć widza tym, co widział już dwieście razy. Jakie wymyślne wyzwania staną przed bohaterami, jakie niewygodne prawdy będą musieli ujawnić? Nie powiem, wyjściowy pomysł jest całkiem nośny, bo pozwala na sporo inwencji, jeśli chodzi o sposoby upokarzania i eliminowania bohaterów. Inscenizacja Wadlowa jest jednak równie konserwatywna, co jego ukryte przesłanie. Choć koncept "Prawdy czy wyzwania" leży niedaleko cyklu "Oszukać przeznaczenie", to nie oczekujcie graniczącej z absurdem przesady, z jakiej zasłynęła tamta seria. Nie oczekujcie też wiele krwi - ani generalnie strachu. Reżysera stać głównie na garść jump-scare’ów oraz spieniężanie głupoty bohaterów, którzy nawet po zidentyfikowaniu zagrożenia nie mogą przestać rozdzielać się pod coraz to błahszymi pretekstami. Oryginalny tytuł filmu - "Blumhouse’s Truth or Dare" - zawiera w sobie nazwę studia, które wyrobiło sobie renomę odnowiciela gatunku. "Prawdzie czy wyzwaniu" daleko jednak do sprytnych zabaw z konwencją w rodzaju "Split" czy "Creepa" - nie mówiąc nawet o przełomowych tytułach w rodzaju "Uciekaj!".


Mimo to Wadlow zachowuje się miejscami, jakby sednem jego filmu był komentarz obyczajowy, a motorem intrygi - napięte relacje między bohaterami. Mamy tu więc prawdziwe horrory 20-latków: social media, samobójstwo, daddy issues, coming out, widmo alkoholizmu i trudne rozmowy o pracę. Warstwa psychologiczna jest jednak cieniutka, bo motywacje bohaterów - zaplątanych w trójkąty miłosne, wzajemne żale i pretensje - zbyt wiele zawdzięczają przymusowi scenariuszowego komplikowania. W rezultacie aktorzy grają nie tyle postacie, co kolejne zwroty fabularne. Z drugiej strony - trochę o to tu chodzi. Cała frajda obcowania z "Prawdą czy wyzwaniem" (bo film koniec końców jakąś tam frajdę sprawia) to przecież frajda trashowa. W cenie są zatem ironia, upodlenie i odmóżdżenie. Mniejsza o wiarygodność czy logikę: nie ma większego szczęścia, niż film robiący nagły zwrot ot tak, bo można; nie ma większej radochy, niż bohaterowie porzucający swoje ideały w nagłych przypływach samolubstwa i hipokryzji. Nie od dziś wiadomo, że horror leży niedaleko komedii, i jeśli "Prawda..." da początek serii filmów, mała sugestia na kolejne odsłony: poproszę bliżej tej drugiej.
1 10
Moja ocena:
5
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones