I rozbrzmiała piracka pieśń

"Zadbaliśmy więc, żeby każda z trzech części miała swój indywidualny styl". Na krańcu świata ma być wielkim finałem. "To godne zwieńczenie wspaniałej trylogii, w którym dwanaście wątków łączy się
"Zadbaliśmy więc, żeby każda z trzech części miała swój indywidualny styl". Na krańcu świata ma być wielkim finałem. "To godne zwieńczenie wspaniałej trylogii, w którym dwanaście wątków łączy się w jedną, monumentalną, niemal mitologiczną sekwencję akcji". Tak przed premierą mówili o produkcji scenarzyści. Cel ich był jeden - "Na krańcu świata" miało zachwycić widza. Nie sztuką jest bowiem zrobić remake świetnego filmu. Sztuką jest natomiast doprowadzić do tego, by kontynuacja przerosła "początek". Czy "Na krańcu" się to udało? Zobaczmy! Swego czasu narodziła się plotka, że film robiony jest bez scenariusza. Terry Rossio i Ted Elliott niekiedy ją potwierdzali, sugerując, że daje to aktorom większą swobodę. Czasem dementowali, zapewniając, że wersji było wiele i brakowało jednej, którą zaakceptowaliby jednocześnie wszyscy. Jakkolwiek sprawa się przedstawiała - wywiązali się znakomicie ze swojego zadania. Udało im się skonstruować zawiłą, pełną niespodziewanych zwrotów, wielowątkową fabułę, w której absurd krzyżuje się z czystą logiką, wpędzając widza w niemałe zakłopotanie. Choć produkcja ma dość ryzykowny wymiar czasowy - 170 minut, spójna, wartka i sukcesywnie zmierzająca ku wielkiemu finałowi akcja nie pozwala widzowi na chwilę wytchnienia. Oczywiście olbrzymia w tym zasługa reżysera cyklu - Gore Verbinskiego ("The Ring", "The Mexican"). Verbinski wywiązał się świetnie ze swego zadania, tworząc cały czas trzymające w napięciu dzieło, w którym mroczny klimat przeszywa przyjemna dawka humoru, czyniąc "Piratów..." naprawdę dobrym filmem z gatunku "płaszcza i szpady". Gore nie oszczędza aktorów, zmusza ich do wielu imponujących wyczynów, zarazem prezentując rewolucję ich osobowości. Zgodnie z pierwotnym zamysłem "Na krańcu..." jest inny od "Perły" czy "Skrzyni", bardziej mroczny, tajemniczy, nieprzewidywalny, trzymający w napięciu - na miarę wielkiego finału. Gdy na wstępie rozbrzmiewa piracka pieśń, już wiemy, że nie będzie łatwo. A wszystko w rękach aktorów. Poza jak zwykle genialną kreacją Johnny'ego Deppa wielkie wyrazy uznania dla Geoffreya Rusha - kapitana Barbossy - oraz Yun-Fat Chowa - pirata Sao Fenga. Bowiem to właśnie konfrontacja tych trzech nietuzinkowych osobowości nadaje "Piratom" ich niepowtarzalny klimat. Rush ("Blask", "Nędznicy", "Elżbieta") ukazuje tym razem nieco odmienne oblicze Barbossy. Obok znanej nam już przebiegłości, nieuczciwości i skrajnego egoizmu zręcznie wkomponowuje nutkę humoru, ironii. Stawia przed nami kapitana jako myślącego wyłącznie o własnym interesie łajdaka, któremu nie obce są namiętności i pasje. Talent Geoffreya sprawia, że zaszczepiona w nas nienawiść do jego postaci, przeradza się powoli w sympatię. Dopiero teraz okazuje się, jak bardzo Sparrow i Barbossa są do siebie podobni. Yun-Fat Chow ("Anna i Król", "Przyczajony tygrys, ukryty smok") również świetnie wywiązał się ze swego zadania. Wykreował egzotycznego pirata, któremu obce są jakiekolwiek skrupuły. Budzi respekt widza, jest nieobliczalny, z jednej strony przeraża - z drugiej zaś rozbawia, choćby w chwili targu o Elizabeth. Dopiero w momencie śmierci poznajemy jego prawdziwą naturę - pirata, któremu jednak nie są obce trudy innych. Keira Knightley ("Obłęd", "Domino", "Duma i uprzedzenie") gra poprawnie, jak na nominowaną do Oscara ("Duma i uprzedzenie") z resztą przystało. Nie wnosi jednak do produkcji nic nadzwyczajnego. Prezentuje dobrą sprawność fizyczną, ale właściwie nic ponad. Brakuje zaangażowania, niby się stara - ale coś nie wychodzi. Mało w niej pirata, może to jednak nie ten gatunek? Niestety William Turner Jr jedyne, co może nam zaoferować to całkiem niezły wygląd. Ucharakteryzowany na korsarza Orlando Bloom ("Władca Pierścieni", "Troja", "Królestwo Niebieskie"), nie ma w sobie nawet krzty z wilka morskiego. Sprawia wrażenie, jakby nie do końca jeszcze był pewien, kogo przyszło mu zagrać. Pora na Jacka Sparrowa. "Piraci z Karaibów" to prawdziwy pokaz kunsztu aktorskiego Johnny'ego Deppa ("Dziewiąte Wrota", "Z piekła rodem", "Marzyciel"), a nie od dziś wiadomo, że aktorem jest genialnym. Postać Jacka Sparrowa - z jednej strony egoistycznego, nieobliczalnego, wiecznie improwizującego zawadiaki - z drugiej zaś - pełnego pasji i namiętności romantycznego pirata, któremu nie obce jest ludzkie cierpienie, wydaje się być nadzwyczaj bliska Deppowi. Johnny wkłada w Sparrowa całego siebie, bo chyba nic więcej zresztą już nie potrzeba. Tworzy niezapomniany wizerunek, uzupełniony genialną mimiką twarzy i gestami oraz przesympatycznym sposobem poruszania. Przez ciągłe niezdecydowanie przebija cięty dowcip, przez pozorną głupotę - nagłe przebłyski geniuszu, do tego potężna dawka przebiegłości i tchórzostwa w konfrontacji z prawdziwą odwagą i już mamy całego Jacka Sparrowa. Bezpardonowo Depp zasługuje na Oskara. Brak tej nagrody za rolę w "Perle" i "Skrzyni" już stanowił porażkę Akademii Filmowej. Tym razem natomiast byłaby to prawdziwa klęska, bowiem kreacja jest nietuzinkowa i zasługuje na najwyższe wyróżnienie. Nie sposób pominąć tutaj Keitha Richardsa w roli Teague Sparrowa - tatusia Jacka. Choć wokalista podobno był na planie cały czas pijany, ze swego zadania wywiązał się świetnie i stanowi ciekawy epizod. Ogromną część budżetu produkcji pochłonęły efekty specjalne i scenografia. Faktem jest, że było warto. Rossio i Elliot pragnęli filmu o piratach, ale i nie tylko. Chcieli zawrzeć w nim element dotąd nieznany - legendy i mity korsarzy, ich bóstwa i potwory. Dało się to zrealizować tylko dzięki animacji komputerowej. Specjaliści nie zawiedli. Mamy niezwykły obraz Singapuru, Czarną Perłę płynącą po morzu wydm i żaglem w dół, imponującą konstrukcję pirackiej fortecy w Zatoce Rozbitków, wreszcie kulminacyjny moment wspaniałej bitwy morskiej, wzbogacony ciekawym ujęciem pojedynku Sparrowa i Davy'ego Jonesa. Nic dodać, nic ująć. Całego obrazu dopełniają wspaniałe zdjęcia i muzyka, wsparte o znaną nam już z poprzednich części dobrą stylizację aktorów i kostiumy. I choć kapitana Sparrowa i spółkę czeka rywalizacja o sukces ze Shrekiem, Spider-Manem i Harrym, sukces wydaje się być murowany. Mimo wielu obaw, film okazał się świetny. Realizatorzy coś pomrukują o czwartej części. Jack Sparrow i Barbossa już udali się w pościg do Źródła Wiecznej Młodości. Nam zaś pozostaje tylko czekać.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Reżyser Gore Verbinski na spółkę z producentem Jerrym Bruckheimerem znaleźli patent na kino przygodowe z... czytaj więcej
Gdy w 2003 roku na ekrany kin weszli "Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły", nie wiedziałam, że... czytaj więcej
Po rozczarowującej, w najlepszym razie "przeciętnej" ścieżce muzycznej ze "Skrzyni Umarlaka" miałem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones