Ich własna liga

Na przestrzeni ostatnich paru lat wyprztykałem się z metafor strategii artystycznej Electronic Arts (w skrócie: dwa kroki do przodu, jeden wstecz), powiem tylko tyle: mamy kolejną "FIFĘ". I jest
Ich własna liga - recenzja gry "FIFA 18"
Krótka piłka. Każdy recenzent oceniający nowe szaty starego króla musi w końcu dać za wygraną i wdrapać się na poziom autotematyczny. A że na przestrzeni ostatnich paru lat wyprztykałem się z metafor strategii artystycznej Electronic Arts (w skrócie: dwa kroki do przodu, jeden wstecz), powiem tylko tyle: mamy kolejną "FIFĘ". I jest świetna. 



Ubiegłoroczna edycja stała pod znakiem dwóch nowinek: trybu fabularnego, w którym prowadziliśmy na piłkarski szczyt skromnego chłopaka z przedmieść Londynu, Alexa Huntera, a także silnika Frostbite, który sprawił, że ciała wirtualnych piłkarzy zachowywały się zgodnie z prawami fizyki, a ich włosy układały pod kierunek wiatru. Tegoroczna odsłona przynosi naturalną ewolucję wspomnianych elementów. Poznajemy więc dalsze losy Huntera, który ma coraz gorszych przyjaciół i coraz lepszych fryzjerów, a przy okazji sprawdzamy, nad czym przez ostatni rok pracowali graficy, animatorzy i specjaliści od pielęgnacji cyfrowej trawy. Można się na podobny stan rzeczy obrażać, lamentować nad dyktatem panów z kalkulatorami, dbających o to, by przypływ kreatywności nie skończył się rewolucją. Ale tylko wtedy, jeśli potraktujemy "FIFĘ" jako serię niezawisłych tekstów kultury, a nie trwającą od ćwierćwiecza korporacyjną burzę mózgów, w której każdy nowy pomysł jest na bieżąco akceptowany. 



Jeśli chodzi o Huntera, to złożona z prefabrykatów kina sportowego, kadłubkowa opowieść została wzbogacona o kilka ciekawych wątków i zyskała odpowiedni, gatunkowy ciężar. Wykracza nieco poza schemat historii o tym, jak hartowała się stal, ma dobrze rozłożone akcenty, zwroty akcji i punkty węzłowe; można bez żenady zachwalać ją znajomym i nieznajomym. Pozostaje przy tym niezłym samouczkiem i realizuje w stu procentach zadanie podobnego trybu, czyli edukację nowicjuszy. Nie sądzę, żeby quasi-filmowe atrakcje przyczyniły się do popularyzacji "FIFY" wśród elektoratu Naughty Dog i Rockstar Games, ale jako przystawka do dania głównego sprawdzają się doskonale – Huntera łatwo polubić, jeszcze łatwiej mu kibicować, a brak rozbudowanego edytora postaci rekompensuje porządne aktorstwo dubbingowe oraz kolektywny wysiłek speców od motion capture. 



Jeśli zaś idzie o zmagania na boisku, "osiemnastka" to pomnik wystawiony radosnemu i otwartemu futbolowi, w którym dowolne uderzenie to wystrzał z haubicy, zmagania w środku pola są walką o ogień, z kolei każda cieszynka przypomina kabaretowy skecz. Gra jest dynamiczna, premiuje graczy usposobionych ofensywnie i zachęca do zagrań a’la "samotny jeździec", a jednak twórcy nie zapomnieli o warstwie – wybaczcie hiperbolę – "symulacyjnej". Popracowano przede wszystkim nad bardziej intuicyjnym dryblingiem, dośrodkowaniami, które są teraz precyzyjniejsze oraz nad przełożeniem statystyk i warunków fizycznych piłkarzy na boiskowe wydarzenia. Generalnie walka ciałem, przepychanki oraz wyścigi bez piłki mają teraz więcej wspólnego z tzw. "prawdziwym życiem", a podania zajmują nieco więcej czasu i wykonywane są przez zawodników o odczuwalnej wadze oraz indywidualnym sposobie poruszania się. Do tego pojawiło się kilka ułatwień, z szybkimi zmianami na czele. Teraz przed meczem możemy zakolejkować piłkarzy na ławce rezerwowych, aby w razie czego błyskawicznie wpuszczać ich na boisko (jeśli tego nie zrobimy, gra dokona zamian automatycznie, weźmie pod uwagę formę, stopień zmęczenia, liczbę kartek, i tak dalej).



To oczywiście dla tych, którzy w ogóle zawracają sobie głowę czymś przed i w trakcie meczu. Efektowna oprawa piłkarskiego spektaklu skutecznie odwraca uwagę od strategicznej nadbudówki, graficzne fajerwerki wypalają dziury w czaszce, a licencyjne bogactwo sprawia, że "FIFA" nie ma sobie równych jako propozycja dla dojrzałych ludzi obojga płci, którzy lubią posłuchać dobrej muzyki oraz pograć istniejącymi w rzeczywistości zespołami. Jako że nadszedł właśnie kłopotliwy moment, kiedy powinienem porównać grę "Elektroników" do produktu konkurencji, czyli "Pro Evolution Soccer 2018", powiem tylko tyle, że w nowego "Peesa" nie grałem. A ponieważ mam w swoim życiu miejsce na jedną grę piłkarską, wierzę na słowo, że jest równie dobry. 



Fakt, że znajdziemy w "FIFIE 18" kilkanaście rzeczy, które nie pasują do tak pieczołowicie złożonego przez artystów i obrandowanego przez reklamodawców pakietu marzeń, jest bezsporny. Jedną z nich są tzw. dynamiczne negocjacje w trybie Kariery, które w teorii mają być trzymającym w napięciu, słownym ping-pongiem, a w praktyce przywodzą na myśl kukiełkowe show. Inną – same tryby gry, a raczej fakt, że od paru lat jest w nich zastój. Ja rozumiem, że klejnotem w koronie wydawcy i zarazem maszynką do produkcji peelenów pozostaje FIFA Ultimate Team, ale przydałoby się przekierować trochę energii chociażby do Sezonów Online, na których zęby zjadło mnóstwo osób (w tym niżej podpisany) i które dotąd nie doczekały się sensownych zmian. Byłbym zapomniał: odwieczna rywalizacja postu (Jacek Laskowski) z karnawałem (Dariusz Szpakowski) wkracza w decydującą fazę i skandaliczny jest fakt, że w pudełku z grą brakuje zatyczek do uszu. 



W paru żołnierskich słowach: piłka jest jedna, bramki są dwie, a gier już prawie trzydzieści. Ale póki nowe odsłony są lepsze od poprzednich, nie ma się czym martwić. Pomijając niezłą fabułę, sensowne usprawnienia i kolejną działkę narkotyku w postaci FUT, i tak będziecie grać w "FIFĘ 18" z jednego, prostego powodu – przecież nie zostaniecie przy "siedemnastce".
1 10
Moja ocena:
8
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones