Recenzja filmu

Legion samobójców (2016)
David Ayer
Marek Robaczewski
Will Smith
Jared Leto

Jak Wy to zepsuliście?

"Legion samobójców" już od pierwszej oficjalnej zapowiedzi został jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów. W trakcie samego procesu produkcyjnego hype zmieniał się jednak
"Legion samobójców" już od pierwszej oficjalnej zapowiedzi został jednym z najbardziej oczekiwanych przeze mnie filmów. W trakcie samego procesu produkcyjnego hype zmieniał się jednak sinusoidalnie. Najpierw zaprezentowano kapitalną obsadę (początkowo jeszcze z Hardym jako Rick Flagg), potem wszedł "Batman v Superman", który zapędy ostudził. Potem dokrętki i ogólne zamieszanie, którego nie ukrył nawet świetny trailer z przygrywającym "Bohemian Rhapsody". W ostatnich miesiącach od premiery myślałem już sobie tylko: Przecież to łotry z Gotham, jak to można zepsuć? Okazuje się że można, bo choć absolutnie nie mamy do czynienia z filmem złym, to dopiero zastanowienie się nad potencjałem tego materiału obrazuje skalę porażki.


Task Force X. Tak nazywa się nasz "Legion samobójców", oddział wymyślony przez Amandę Waller (Viola Davis), aby dać szansę odkupienia win kilku najgorszym zbirom w Gotham oraz Harley Quinn (Margot Robbie), której należy się oddzielny akapit. Pierwsza część filmu jest więc przedstawieniem naszej gromadki i wprowadzeniem w historię. Wypada naprawdę świetnie, dobrze łączy poważny ton z humorem i nieźle pokazuje nam dlaczego każda postać się tu znalazła. Pierwsze pół godziny można zastanawiać się, o co chodzi tym wszystkim mieszającym film z błotem krytykom.

O co im chodzi dowiadujemy się jednak już potem, gdy nasz Legion wyrusza do akcji. Pospaceruje ulicami miasta, porzuca żarcikami, spróbuje wzruszyć widza i zainteresować swym złym losem, a następnie spuści manto temu jeszcze gorszemu. Koniec, dziękujemy. Tak mniej więcej wygląda fabuła tego filmu. Nie angażuje, nie ciekawi, nie ma zbyt dobrych zwrotów akcji, a potrafi przynudzić, co w przypadku takiej plejady bohaterów wydaje się nie do pomyślenia. 


Równie trudne do uzmysłowienia jest to, jak słabo zarysowano relacje między nimi. Choć każda postać stara się jak może abyśmy się nią zainteresowali, żadna nie wypala indywidualnie, ani tym bardziej w całej grupie. Film daje nam do zrozumienia że między łotrami tworzy się przyjacielska relacja, chwalona scena w barze wręcz krzyczy o to, abyśmy patrzyli na bandę wykluczonych przyjaciół, ale nic takiego nie ma miejsca. Film dobrze pokazuje że średnio napisana role nie może zostać wyratowana nawet przez najlepszego aktora. Bo Margot Robbie, Will Smith oraz Jay Hernandez mimo tego co napisałem wcześniej zasługują na dużo pochwał. Może kiedyś dostaną solowy film, bo ich casting jest świetny i taki obraz ma potencjał na bycie petardą. Coraz bardziej jednak wątpię, że jest to możliwe w studiu Warner Bros.

O Margot Robbie można tu opowiadać w samych superlatywach, jednak nieco inaczej ma się sytuacja z Jokerem. Nie oszukujmy się, postać Jareda Leto to magnes, który ma ściągać widzów do kin. I pewnie dużo ich ściągnie, jednak potem rozczaruje, bo tego Jokera to tu praktycznie nie ma. Nie wiem czy jest na ekranie dłużej niż 5 minut, a fabule potrzebny jest mniej więcej tak samo jak ręcznik rybie. Tyle było spekulacji, jak Leto sobie poradzi, czy dorówna legendzie Ledgera, a w zamian takie rozczarowanie. Ten Joker jest nie do ocenienia, bo jego w tym filmie praktycznie nie ma.


Jest za to świetna muzyka. Widać, a raczej słychać to było już po zwiastunach (z kultowym już drugim na czele), widać było po playliście, jaka niedawno zagościła w sieci i słychać także w filmie. Queen, Eminem, Skrillex, Kanye West i inni. Każdy ma tu swoje znakomicie dobrane miejsce, słucha się tych kawałków z dziką przyjemnością, a problemy z fabułą potrafią sprawić nawet że nucimy sobie kawałki odwracając nieco uwagę od ekranu. A jest to groźne, bo wtedy takie perełki jak cameo Flasha można ominąć. DC w ogóle wprowadza bohaterów Ligi Sprawiedliwości do swojego uniwersum tak nieumiejętnie, że to aż boli.

Problem jest również z walką. Tutaj, podobnie jak w "Batman v Superman", mamy przerost formy nad treścią. Wygląda to ładnie, wali się cały świat, jednak po pierwsze nie emocjonuje, a po drugie po raz kolejny rzuca się w oczy niewykorzystanie postaci. Killer Croc nie ma w tym filmie absolutnie nic do roboty, więc można było mieć nadzieje że przynajmniej w walce się przyda, jednak tutaj również pojawia się rozczarowanie. Podobne ma miejsce z Kataną, która częściej zamierza się, niż rzeczywiście walczy. Czarny charakter jest słaby, walka kończy się zanim na dobre się zacznie, a mimo skali nie ma ciężaru. W ogóle cała tonacja filmu, jego niezdecydowania, czy główną rolę ma grać tu mrok czy lekkość, nie pomaga w jego odbiorze. Przy wprowadzeniu pasuje, jednak im dalej w las, tym bardziej męczy.


Widać po "Legionie samobójców", że Warner Bros. wiedziało, iż film ten może być ostatnią szansą. Jednak zbyt dużo osób o odmiennych koncepcjach starało się by go nie zepsuć, a jak wiemy co za dużo to niezdrowo. W efekcie powstało filmowe niewiadomoco ze zmarnowanym ogromnym potencjałem, jednak z wyraźnymi atutami. To już jednak absolutnie ostatni dzwonek dla Warner Bros. na zmiany. Jeśli nie nabrali widzów na ten film, nie nabiorą już na żaden.
1 10
Moja ocena:
4
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Oh, I'm not gonna kill you... I'm just gonna hurt you really, really bad." Takie słowa wypowiada... czytaj więcej
Ekranizacje komiksów i książek zawsze cieszyły się niemałą, a wręcz wielką popularnością. Za pierwszą... czytaj więcej
Kinowe uniwersum DC, czyli DC Extended Universe nie ma łatwego życia. Krytycy mieszają filmy z błotem.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones