Jedna ręka nie klaszcze

Nie mam pojęcia, na jaką sprzedaż swoich gogli VR liczyło Sony, lecz liczby mówią, że obecnie trzyma je u siebie pod dachem niecałe trzy procent posiadaczy PlayStation. Mało?
"Bravo Team" - recenzja
Nie mam pojęcia, na jaką sprzedaż swoich gogli VR liczyło Sony, lecz liczby mówią, że obecnie trzyma je u siebie pod dachem niecałe trzy procent posiadaczy PlayStation. Mało?



Bynajmniej, bo jednak zeszło ponad dwa miliony sztuk, no i mogłem się gdzieś tam przy tych moich obliczeniach rypnąć, wszak widmo obowiązkowej matury z matematyki wisiało nade mną niczym damoklesowy miecz (ostatecznie się rozwiewając; ucierpiały młodsze roczniki), ale na moje ten swoisty eksperyment się powiódł. Bo choć to, póki co, powiedzmy sobie szczerze, bajer, to jednak efektowny. Immersja (czy makaronizm ten to już w branży norma zwyczajowa?) związania z rzeczonym doświadczeniem zaskakuje mnie bowiem przy każdej odpalonej grze, choć mam ich już ładnych parę za sobą, a strzelaniny wydają się stworzone dla owych gogli. Brytyjskie studio Supermassive Games, działające pod auspicjami Sony, to istna forpoczta testująca rozmaite innowacje i po obsługującym PlayLink, interesującym, acz niedoskonałym "Ukrytym planie", całkiem rajcującym, mimo że niepotrzebnie udziwnionym "Until Dawn: Rush of Blood" oraz boleśnie rozczarowującym "Inpatient" na VR dostarcza kolejny tytuł obsługujący magiczne okulary.



"Bravo Team" również nie jest pozbawione wad, lecz nie zaczynajmy od narzekania, szczególnie że to solidny tytuł, który praktycznie od pierwszej minuty przypomniał mi czasy ogrywanego namiętnie "Time Crisis". Nie, to jeszcze nie ten poziom, ale interesująca alternatywa dla naparzania do celu podczas jazdy po szynach. Co prawda nadal nie możemy poruszać się swobodnie (trzeba czekać do lipca na "The Persistence", czyli FPS od Firesprite), lecz ciekawie wykorzystano system osłon, bo wybieramy murek, otwarte drzwi auta czy kamienną donicę, spoglądając na nie, naciskamy przycisk i nasz komandos (widziany wtedy z perspektywy trzecioosobowej) biegnie ku niej, osłaniany przez kolegę z oddziału. Wymusza to niejakie planowanie z naszej strony, trzeba szybko główkować, czy lepiej trzymać się z tyłu i ostrzeliwać wroga ostrożnymi seriami, czy atakować frontalnie. Martwiłem się o precyzyjność samego celowania, lecz i tutaj zespół Supermassive mnie zaskoczył na plus, bo wystarczy unieść wirtualny karabin i spojrzeć przez zamontowany na broni laserowy celownik, przez co fajnie spinamy się przed ekranem, uchylamy instynktownie przed kulami i wyglądamy za rogi, żeby coś dojrzeć. Rzecz jasna ten ostatni odruch, znany chyba każdemu graczowi, jest w tym wypadku skuteczny i przydatny. Szkoda tylko, że do dyspozycji oddano nam tylko pistolet z tłumikiem (choć gra umożliwia również zakradnięcie się do przeciwnika i podduszenie go) oraz rzeczony automat, ale z drugiej strony "Bravo Team" imituje realistyczną operację wojskową w fikcyjnym państwie o, mówiąc oględnie, niestabilnej sytuacji politycznej. Oczywiście mowa tutaj o trybie jednoosobowym (kampania to dwie godzinki nieśpiesznego grania), bo tak naprawdę rozchodzi się raczej o sieciowy multiplayer i zdobywane punkty za każdy odstrzelony łeb. Zresztą dopiero wtedy da się docenić zaletę "Bravo Team", czyli grę drużynową, ratowanie rannych kumpli, planowanie wspólnej strategii (można, na przykład, rozdzielić się albo cały czas przeć naprzód jak taran) i tak dalej. Samotne wilki z padami raczej nie mają po co inwestować swoich funduszy dla krótkiego trybu fabularnego, zresztą, mimo atrakcyjności samej rozgrywki, nieco monotonnego z uwagi na brak różnorodności terenu gry.



Nie ma jednak co jątrzyć, bo "Bravo Team" to kawał fajnej strzelaniny, mimo niedociągnięć czy niekoniecznie korzystnych rozwiązań, na jakie zdecydowali się Brytyjczycy. Nadal ewidentne jest, że developerzy usilnie szukają sposobu na VR, testują jego możliwości i ograniczenia, aby, jak mniemam, przygotować się do pracy przy bardziej zaawansowaną wersji, która niechybnie zagości na następnej generacji konsol. Ale takie tytuły jak opisywany to powiew optymizmu. Może nie taki, co łopocze w żaglach, lecz mile łechce policzki. Ostrożna siódemka z lekkim minusem.
1 10
Moja ocena:
7
Krytyk filmowy i tłumacz literatury. Publikuje regularnie tu i tam, w mediach polskich i zagranicznych, a nieregularnie wszędzie indziej. Czyta komiksy, lubi kino akcji i horrory, tłumaczy rzeczy... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones