Recenzja filmu

American Assassin (2017)
Michael Cuesta
Dylan O'Brien
Michael Keaton

Kapitan Ameryka

Szpiegowski thriller o kulisach działania służb specjalnych odsłania świat ludzi niestabilnych emocjonalnie, niekompetentnych, a najczęściej po prostu głupich. Cuesta mnoży klisze z kina klasy B
Najpierw mamy masakrę na plaży, rzeź Bogu ducha winnych wczasowiczów, której dopuszczają się islamscy fundamentaliści – scenę pozbawioną błyszczącej patyny, nakręconą w paradokumentalnym stylu, z podążającą krok w krok za bohaterem, rozedrganą kamerą. Później widzimy, jak twardziel nad twardzielami, instruktor CIA z dwustuletnim stażem, demonstruje jedyną słuszną technikę podrzynania gardła, obalając mity wznoszone przez hollywoodzkie kino. I chociaż trudno w to uwierzyć, w tym samym filmie narwany dzieciak dzięki laptopowi oraz kursom sztuk walki w pojedynkę zasadza się na zakonspirowaną komórkę dżihadystów, później kładzie pokotem całe zastępy wroga, a na końcu walczy z facetem, który kupił kilogram plutonu na bazarze w Warszawie.



Mitch Rapp (Dylan O'Brien) może i wygląda jak grzeczny student zarządzania, ale zna tysiąc sposobów łamania kości, potrafi wspinać się po pionowych ścianach, a w magazynku nigdy nie kończy mu się amunicja. Terrorystów eliminuje, mszcząc się za śmierć swojej dziewczyny, zaś wektor jego krucjacie nadają ojcowsko-matczyne figury: rozpychająca się łokciami w męskim świecie służb specjalnych Irene Kennedy (Sanaa Lathan) oraz przeorany życiem i skrywający dwa tuziny mrocznych tajemnic mentor Stan Hurley (Michael Keaton). Jako że Mitch jest wyjątkowo krnąbrnym dzieckiem i kodeks służb specjalnych traktuje raczej jako zbiór niezobowiązujących wskazówek, oboje mają z nim skaranie boskie. Oczywiście do czasu, gdy wrogiem wolnego świata zostanie były uczeń Hurleya (Taylor Kitsch) – facet, który podobnie jak Rapp, napędzany jest pragnieniem zemsty i który w poważaniu ma obowiązujące reguły.

Już po tym krótkim streszczeniu fabuły nie byłbym pewien, który z dwóch filmów chciałbym obejrzeć. Szpiegowski thriller o kulisach działania służb specjalnych, w którym bohaterowie pocą się, krwawią i są głębsi niż kałuża na jezdni? Czy może kino akcji spod znaku "zabili go i uciekł", w którym samotny hiroł ratuje świat, zaś w finale przyciska butem zwłoki czarnego charakteru i z egzotyczną pięknością u stóp patrzy w stronę zachodzącego słońca? Wiem natomiast, że reżysera Michaela Cuestę (i twórcę powieściowego cyklu, Vince'a Flynna zapewne też) zainspirowały obydwie narracje, więc nie bacząc na ryzyko, postanowił upchnąć je w jednym filmie. I właśnie z tego powodu obydwie nie działają.

   

Szpiegowski thriller o kulisach działania służb specjalnych odsłania świat ludzi niestabilnych emocjonalnie, niekompetentnych, a najczęściej po prostu głupich. Cuesta mnoży klisze z kina klasy B i próbuje tłumaczyć za ich pomocą rzeczy o wiele bardziej skomplikowane. Jest tu zarówno miejsce dla starych wyjadaczy, którzy giną przez niezrozumiałe, impulsywne działanie, jak i dla amerykańskiej mapy świata, na której Włochy są krajem obwieszonych złotem i paradujących w butach z aligatora gangsterów, a w Polsce brakuje tylko oszczepników dosiadających białe niedźwiedzie. Dla odmiany kino akcji spod znaku "zabili go i uciekł" nakręcone zostało przez wyspecjalizowanego robota – żadna scena rozwałki, pościgu czy bójki na gołe pięści nie zapada tu w pamięć, cała intryga rozłazi się w szwach, z kolei główny bohater zostawił charyzmę w scenariuszu.  

Paradoksalnie jednak, jak to w przypadku podobnych tworów bywa, całość ogląda się bez bólu. Na każdy idiotyczny zwrot akcji przypada tu parę minut nieźle budowanego napięcia, każda bitka ma przynajmniej parę ujęć, które pozwalają zapomnieć, że filmu nie nakręcił Paul Greengrass, zaś wszystkich Dylanów O'Brienów tego świata równoważy jeden Michael Keaton. Kuriozalny finał, który na pewno zadowoli entuzjastów cyklu o Jamesie Bondzie, pochodzi z jeszcze innego kina i sugeruje kierunek, w którym mogliby podążać twórcy sequela. Słowem, mniej zabawy w kino dla dorosłych, więcej niespodzianek dla wiecznych dzieci.
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Mitch Rapp (Dylan O'Brien), bo tak się nazywa główny bohater naszego filmu prawdopodobnie zbyt przywiązał... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones