Recenzja filmu

Nowe oblicze Greya (2018)
James Foley
Dakota Johnson
Jamie Dornan

Małżeństwo doskonałe

Trylogia Greya oferuje zmęczonym obywatelom późnego kapitalizmu wyobrażeniowy mix nie do pokonania: konsumpcja na poziomie rekina biznesu o złotym sercu (Grey zostaje nazwany w nowym filmie
Najkrótsza recenzja? Jest to taki film, w którym nawet scena seksu na kuchennym blacie zawiera tzw. lokowanie produktu. (Żeby było jasne: nie wątpię, że zabawa topniejącymi lodami waniliowymi może być źródłem satysfakcji – nie wiem jednak, czy muszą to być koniecznie lody Ben & Jerry's.) Ale skoro są już niemal walentynki i skoro w recenzjach filmowych zastanawiamy się nad lodami zdatnymi do seksu, oznaki są ewidentne: oto doczekała się domknięcia trylogia adaptacji powieściowego cyklu E.L. James, której pierwsze ogniwo, "Pięćdziesiąt twarzy Greya", pobiło nad Wisłą wszelkie rekordy popularności, ciesząc się najlepszym otwarciem weekendowym od upadku komunizmu.



Chociaż początkowo mówiło się, że reżyserka pierwszej części – Sam Taylor-Johnson – miała reżyserować także dwa pozostałe ogniwa, to koniec końców stery franczyzy (a może raczej lejce jej uprzęży) trafiły do Jamesa Foleya: reżysera nastrojowych dramatów obyczajowych i neo-noirów z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ("At Close Range", "Po zmroku, kochanie"), który postanowił pogrzebać resztki dawnej reputacji pod lodowcem kasy i okazał się zręcznym wykonawcą zamówienia producentów (do których zalicza się zresztą sama autorka powieściowego oryginału).

I tak oto, po "Ciemniejszej stronie Greya", otrzymujemy kolejną, przewiązaną kolczastym rzemykiem, walentynkową bombonierkę w wersji sado-maso-deluxe. Anastasia Steele (Dakota Johnson) i Christian Grey (Jamie Dornan) zawierają związek małżeński jeszcze pod napisami początkowymi, z kluczowym słowem oryginalnego tytułu ("freed", czyli "wyzwolony") pojawiającym się na ekranie dokładnie w momencie wzajemnego zakładania na palce obrączek. To paradoksalne przeciwstawienie wolności i małżeństwa – pojętego jako jarzmo jednocześnie mocniejsze i bardziej rozkoszne od Greyowych kajdanek – jest właściwym tematem filmu.

Trylogia o Greyu od samego początku nie była bynajmniej projektem wywrotowym ani libertyńskim. Mimo wprowadzania w mainstream tematyki sadomasochistycznej, prawdziwą przestrzenią fantazji jest w tych filmach nie łóżko, ale status społeczny i komfort życia pojęty jako kastowa twierdza w czasach wielce niepewnych. JohnsonDornan to para uroczych amerykańskich dzieciaków o lekko okrągłych, dobrze odżywionych buziach, których sceny erotyczne są nastrojowym popisem pruderii i ekwilibrystyki. W całej trylogii nie ma ani jednej sceny faktycznego zadawania bólu, które nie zostałoby wpierw opakowane nastrojową muzyką, selektywnym montażem i strategicznym kadrowaniem. S/M tego cyklu to S/M, którego nie wstydzilibyśmy się pokazać naszym babciom (gdyby nie fakt, że większość z nich czytała wszystkie części cyklu James, jeszcze zanim my dowiedzieliśmy się o ich adaptacjach). Seks jest w tych filmach bezpieczny i aseptyczny, bliższy gimnastyce artystycznej skąpanej w miodowo-rdzawym półmroku.

   

Tak jak napisałem, prawdziwy wabik na widza ma w tych filmach charakter klasowy, czego obecna właśnie na ekranach część dowodzi w sposób dobitny. Pretekstowa fabuła sensacyjna, dominująca ostatnie pół godziny i dotycząca szantażu Greyów przez byłego szefa Anastasii, jest zaledwie mdłym wypełniaczem o konsystencji trocin. "Mięsem" jest natomiast styl i poziom życia nowożeńców, kumulujący w sobie wszelkie chromowane fantazje z fotokomórką i zsynchronizowaną aplikacją na smartfona, jakie faktyczna i dopiero aspirująca klasa średnia środkowoeuropejskiej demokracji może sobie wymarzyć. Fakt tak wielkiego tryumfu "Greya" w katolickiej i konserwatywnej Polsce (w przeważającej części popierającej partię narodowo-opiekuńczą) zupełnie mnie nie dziwi. Te filmy – a zwłaszcza część najnowsza – stanowią najbardziej intensywną celebrację erotycznej przyjemności dążącej do założenia rodziny i spłodzenia potomstwa, jakie można odnaleźć w kulturze popularnej poza murami specyficznego getta, jakim są tzw. christian movies. Fakt, że Christian Grey został w niemowlęctwie porzucony przez matkę, czyni go taką samą ofiarą kontrkultury i przyniesionego przez nią kryzysu wartości rodzinnych, jak był nią tytułowy, ultrakonserwatywny "Młody papież" (2016) z serialu Paolo Sorrentino. Sadomasochistyczne impulsy Greya zostają najpierw zaakceptowane przez Anastasię, następnie delikatnie poskromione i zmienione w budulec partnerskiej psychoterapii, a w końcu – zaprzęgnięte w płodzenie dzieci. W "Nowym obliczu Greya" znajduje się nawet scena, w której Anastasia uświadamia Christianowi prokreacyjną funkcję seksu niczym na parafialnej lekcji przygotowania do życia w rodzinie: "Uprawiamy dużo seksu, Christian, a z seksu powstają czasem dzieci!".

Trylogia Greya oferuje zmęczonym obywatelom późnego kapitalizmu wyobrażeniowy mix nie do pokonania: konsumpcja na poziomie rekina biznesu o złotym sercu (Grey zostaje nazwany w nowym filmie "człowiekiem honoru"), seks o intensywności trzęsienia ziemi co noc, a wreszcie: zbudowanie rodziny z potencjałem dynastycznym wielkich fortun kształtujących losy świata. Czytana w ten sposób, trylogia E.L. James jest kluczowym erotycznym czytadłem dekady globalnego konserwatywnego zwrotu politycznego – tak jak przed laty takim ekranowym czytadłem było hedonistyczne "Dziewięć i pół tygodnia", a potem, po zastosowaniu feministycznego twistu, serialowy "Seks w wielkim mieście". Anastasia Steele jest jednocześnie po trosze Kim Basinger z filmu Lyne'a (jest gotowa na wszystko w łóżku), Carrie Bradshaw z "Seksu..." (jest intelektualistką i redaktorką książek, świadomą tak swego ciała, jak i aspiracji), a w końcu także archetypem "długo cierpiącej żony" (tzw. long-suffering wife), która cierpliwie czeka na przeistoczenie się poślubionego przez siebie chłopca w mężczyznę w równej mierze odpowiedzialnego, zamożnego, płodnego i monogamicznego (nazwijmy go, odwołując się właśnie do uniwersum Candace Bushnell, Mr. Bigiem do sześcianu).



[*Teraz lekki spoiler*]

Pomiędzy ostatnim ujęciem filmu a właściwymi napisami końcowymi "Nowego oblicza Greya" poznajemy nie tylko potomka państwa Greyów, ale dostrzegamy, że brzuszek Anastasii znów jest zaokrąglony. Jeszcze zanim cała rodzina ruszyła w stronę wielomilionowej posiadłości, której architektonicznej modernizacji z pasją zapobiegła Anastasia wiele scen wcześniej (jak konserwa, to konserwa), łudziłem się, że Foley być może pokusi się o perwersyjny żart na odchodne i pokaże, jak Grey Junior dostaje po drobnej przewinie klapsa od swojej mamy. Byłaby to wspaniała, przewrotna puenta, ujawniająca edypalne podłoże całości – niestety, należy ona tylko do sfery pobożnych życzeń piszącego te słowa. Rozstajemy się z Greyami jako młodą rodziną wydawniczych magnatów u progu wielodzietności, z Anastasią jako małżonką równie sprawną w kuchni za milion dolarów, jak i w komnacie rozkoszy za milionów kilkadziesiąt. (Dodajmy, że Christian, wzorem zastępów ekranowych heteroseksualnych mężczyzn przed nim, przypala w tejże kuchni kolację.) E.L. James zadała nam co prawda więcej bólu kadencjami swojej prozy ("Moja brodawka ma krótką chwilę wytchnienia, gdy jego słowa pieszczą moją skórę") niż pan Grey wszystkimi erotycznymi zabawkami sobie i swym partnerkom, ale istotą jej perwersyjnego osiągnięcia jest fakt, że sprzedała całemu światu konserwatywną przypowieść, zarazem przyprawiając cały glob o erotyczne dreszcze.
1 10
Moja ocena:
3
(ur. 1982) - krytyk filmowy i tłumacz; wykładowca na wydziale "Artes Liberales" Uniwersytety Warszawskiego, dyrektor artystyczny Festiwalu Filmowego w Gdyni.
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones