Recenzja gry

The Walking Dead: Season One (2012)
Sean Ainsworth
Nick Herman
Dave Fennoy

Mała apokalipsa

Jednym z bardziej fascynujących zjawisk popkulturowych jest nieprzemijająca moda na żywe trupy. Zombiaki nie przeżywają renesansu – od lat są w stanie wiecznej aktywności. Ostatnio pojawiły się
Jednym z bardziej fascynujących zjawisk popkulturowych jest nieprzemijająca moda na żywe trupy. Zombiaki nie przeżywają renesansu – od lat są w stanie wiecznej aktywności. Ostatnio pojawiły się pod postacią "The Walking Dead", gry studia Telltale Games. Stanowi ona wspaniałe dopełnienie popularnego ostatnio serialu o tym samym tytule.



Akcja "The Walking Dead" rozgrywa się w tym samym uniwersum co serial. Na tym jednak kończą się podobieństwa, gdyż o ile źródło obu dzieł – komiks Roberta Kirkmana – jest to samo, o tyle gra komputerowa opowiada historię zupełnie innych bohaterów. Przy okazji budujące jest to, że Telltale Games korzystając z ogólnego szkicu "The Walking Dead" (komiksu), stworzyło dzieło odrębne i zarazem idealnie oddające klimat pierwowzoru.



Akcja gry rozpisana jest na pięć epizodów. Ukończenie każdego z nich zajmie nam około dwóch, może trzech godzin. Pomiędzy kolejnymi odsłonami wybory, których dokonaliśmy, zostają zapisane i formują przyszłe wydarzenia. Nie mamy tu jednak do czynienia z pełną nieliniowością. Kto ma umrzeć i tak umrze, kto przeżyć albo być gnojkiem, tego i tak napotka odpowiedni koniec. Ale Telltale robi sprytną woltę. Nasz bohater, Lee, podejmuje podczas podróży szereg decyzji, których analiza odbędzie się w kulminacyjnym punkcie gry. Choć ogólny kształt fabuły pozostaje taki sam i posiada jedno zakończenie, to i tak podczas finiszu zostajemy rozliczeni z każdego chwalebnego czynu bądź świństwa, które zrobiliśmy. Źródłem geniuszu jest brak wartościowania – gra w żaden sposób nie zasugeruje nam, że Lee za naszym przyzwoleniem postąpił dobrze czy źle. Epilog "The Walking Dead" pozostawia nas samych z rozważeniem tego, jak postępowaliśmy. Chyba jeszcze nigdy tak sprawnie nie ujęto wewnętrznego kompasu moralnego u gracza jako odbiorcy. Rzecz to unikalna, cudowna i zdecydowanie warta zapisu złotą czcionką w annałach historii gier komputerowych.



Opowieść przedstawiona w grze nie jest szczególnie istotna. To postapokaliptyczna obyczajówka i podróż z punktu A do B zarysowane w emocjonalny i kameralny sposób. Najważniejsi są bohaterowie. Lee, jego podopieczna Clementine, Kenny (typowy hillbilly) wraz z rodziną i późniejsi bohaterowie tworzą barwną galerię niezwykle mocno zarysowanych postaci. Nic dziwnego – w grze, w której akcja i elementy przygodówki są dość nikłe, najważniejszy jest rys psychologiczny, konsekwencje charakteru i sprawne granie na emocjach odbiorcy. Pod tym względem Telltale zdecydowanie stanęło na wysokości zadania. Może tylko dwoje bohaterów pojawiających się pod koniec gry, Omid i Christa, jest mniej barwnych, ale nie ma też zbyt wiele czasu na rozwinięcie ich potencjału. Widać zresztą precyzję i kunszt scenarzystów, którzy rozpoczynają mocnym uderzeniem, przechodzą w spokojne tony i akcentują mocniejsze wydarzenia pod koniec każdego odcinka. W ostatnim epizodzie porywają nas iście straceńczą podróżą, której koniec jest najmocniejszym akordem w całym "The Walking Dead". 



Nie jest jednak tak, że produkcja Telltale Games to produkt idealny. Masę emocjonujących momentów psują typowo techniczne usterki. W kluczowych sytuacjach gra z niewiadomych powodów zaczyna chrupać i zatrzymywać się na tę jedną chwilę, która perfekcyjnie niweczy budowane przez scenariusz napięcie. To zadziwiające, że tak oszczędna w warstwie wizualnej i przerobowej gra nie została należycie przystosowana do gry na konsoli. Bywa także, że fragmenty, w których wykonujemy QTE, lekko się przycinają i w efekcie zdarza nam się stracić nie tylko nieco nerwów, ale i połowę czaszki... To samo dotyczy rozmów. Te są prowadzone w na poły interaktywny sposób. Gdy mamy możliwość, możemy wybrać jedną z czterech odpowiedzi. Wśród nich zawsze jest milczenie (a ukrytą – przeczekanie) i czasem faktycznie lepiej trzymać gębę na kłódkę. Szkoda tylko, że podobnie jak w QTE i tu zdarzają się przycinki w najmniej odpowiednim momencie i zanim się obejrzymy, mija czas na wybranie linii dialogowej. Szczęściem w nieszczęściu jest to, że to właściwie jedyne błędy w mechanice.



Oprócz nieprzyzwoicie dobrej historii i bohaterów kolejną cegiełką w murze mocy "The Walking Dead" jest rysunkowa oprawa wizualna. Postacie są zakreślone z mocnym komiksowym szlifem i kreskówkową deformacją, co tylko uwypukla kontrast pomiędzy lekkością formy a powagą treści. 

Udźwiękowienie to majstersztyk. Muzyce bliżej do tła niż pierwszego planu, a to dlatego że najważniejsze są głosy postaci. Trzeba przyznać, że aktorzy wykonali kawał dobrej roboty. Nie ma żadnego bohatera, który miałby kiepsko podłożony głos. Całe szczęście, że gra jest w całości po angielsku – aż strach pomyśleć, co zrobiłaby z nią typowo polska teatralna emfaza.



W tej chwili "The Walking Dead" jest już dostępne w pełnym pakiecie – wszystkie pięć epizodów. Kto jeszcze nie zagrał, ten powinien. Najnowsze dzieło ze stajni Telltale Games jest nie tylko jedną z najlepiej napisanych historii tego roku na naszej planecie, ale pod pewnymi względami – unikatem na skalę galaktyczną.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
O grze "The Walking Dead" dowiedziałam się zupełnie przypadkiem. Nigdy wcześniej nie słyszałam o studiu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones