Recenzja filmu

500 dni miłości (2009)
Marc Webb
Zooey Deschanel
Joseph Gordon-Levitt

Miłość jest do bani!

Nakręcić ciekawą ioryginalną komedię romantyczną w dzisiejszych czasach to nie lada wyczyn. A mimo tego czasem (no, może trochę rzadziej) w zalewie przesłodzonych koszmarków i bezwstydnych prób
Nakręcić ciekawą ioryginalną komedię romantyczną w dzisiejszych czasach to nie lada wyczyn. A mimo tego czasem (no, może trochę rzadziej) w zalewie przesłodzonych koszmarków i bezwstydnych prób wyłudzenia pieniędzy od naiwnych widzów pojawi się coś nieszablonowego i przykuwającego uwagę. Mowa tu o perełkach w tym najbardziej schematycznym pośród filmowych gatunków. Taką właśnie pozycją - świeżą i niegłupią - jest pełnometrażowy debiut Marca Webba pod tytułem "500 dni miłości".

Na początek chciałbym zaznaczyć, że polskie tłumaczenie nie oddaje w pełni (ani też wznikomym stopniu) uroku i sensuanglojęzycznego tytułu, który brzmi "500 Days ofSummer", co jest rzecz jasna grą słów. Summer -oprócz pory roku - to także imię dziewczyny, w której zakochuje się główny bohater obrazu Webba. Dziewczę to powabne i nic dziwnego, że nieporadny Tom traci dla niej głowę. Potem w zasadzie jest tak, jak powinno być w każdej komedii romantycznej: sprzeczki wynikłe z różnic charakterów, kolejne przeszkody do pokonania, rozstania, powroty. No, prawie...

Wszystko zapewne byłoby jak w każdej innej tego typu historii, gdyby nie fakt, że twórców tej opowieści uładzone, cukierkowe bajki zdają się specjalnie nie interesować. "500 dni miłości" nie jest kolejną ekranową wizualizacją mitu o miłości od pierwszego wejrzenia, ani tez nawet moralitetem o przezwyciężaniu przeciwności. Najprościej byłoby po prostu powiedzieć, że jest to historia związku. Zwyczajnego, pełnego zarówno uniesień, jak i przykrych zawodów, wzajemnych żalów, pretensji. Gdyby nie spora dawka humoru, należałoby zapewne uznać film debiutanta za pozycję z półki "obyczajowe". Obserwacje bowiem tu poczynione nie należą może do specjalnie odkrywczych, ale mają tę istotną właściwość, że zazwyczaj są zwyczajnie prawdziwe. A dowcip, który przydaje seansowi lekkości i wigoru stoi tu na zaskakująco wysokim poziomie. Mówię: "zaskakującym" nauczony rzecz jasna doświadczeniem wynikłym z obcowania z amerykańskim poczuciem humoru.

Najważniejsza chyba jednak niespodzianka w przypadku "500 dni miłości" kryje się w stosowanych tu zabiegach fabularnych. Twórcy pozwolili sobie mianowicie na dowolne przemieszczanie się w czasie w obrębie tytułowego okresu trwania akcji. Stąd po przedstawieniu osób dramatu zaczynamy skakać sobie z nonszalanckim brakiem poszanowania dla zasad chronologii od jednego ważniejszego wydarzenia w historii związku Summer i Tomado następnego. Sukces zaś polega na tym, że jednocześnienie zostająnaruszone stosowne (i niezbędne)zasady tyczące się prawidełnarracji. Dzięki temu film Webba wciągnął mnie i zafascynowałjak żaden inny przedstawiciel gatunku od czasów "Rozpaczliwie poszukując Susan".

To, że "500 dni miłości" jest obrazem tak sprawnie wyważonym, wzdragającym się przed obrażaniem inteligencji widza, jest też w dużej mierze zasługą dwójki odtwórców głównych ról. Joseph Gordon-Levittjako Tom pokazuje, że nawet sympatyczny z niego chłopak, a do tego całkiem uzdolniony. Zooey Deschanelzaś wypełnia ekran swym wdziękiem i urokiem za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie. Wspólnie tworzą wiarygodny duet, ich postacie przestają być wytworem wyobraźni scenarzystów i zaczynają żyć własnym życiem.

Ktoś zapewne spyta, czy przypadkiem nie przesadzam, gdy tak rozpływam się w superlatywach, pisząc o jakiejś komedii romantycznej. Po pierwsze: czasem warto zobaczyć coś dla zwykłego relaksu. A "500 dni miłości" akuratnadaje się do tego wyśmienicie. Po drugie zaś: to nawet przecieżnie jest prawdziwa komedia romantyczna, na miłość boską! W końcu dzięki jakiej komedii romantycznej można się utwierdzić w przeświadczeniu, żemiłość jest do bani,a takw ogóleto jej istnienia nikt jak do tej pory jeszczenie udowodnił? Podobnie jak dowodów na istnienie przeznaczenia brak... No, dobra, z tym ostatnim się zapędziłem...
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Większość dni w roku jest nieistotnych, nie niosą za sobą żadnych wspomnień – takie zdanie pada w... czytaj więcej
"Miłość jest jak fala – czasem się zbliża, a czasem oddala". Takie właśnie może być pierwsze wrażenie... czytaj więcej
On - niespełniony architekt, pracujący aktualnie w firmie produkującej kartki okolicznościowe i trudniący... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones