Recenzja filmu

Kingsman: Złoty Krąg (2017)
Matthew Vaughn
Colin Firth
Julianne Moore

Miałeś, Jankesie, Złoty Krąg...

Pomimo licznych wad "Złoty krąg" ogląda się bardzo przyjemnie. Odczułem jednak fakt, że Matthew Vaughn podążył utartą ścieżką holywoodzkich sequeli, a ta prowadzi na manowce. W trzeciej części
Bardzo lubię CGI w filmach. Nie, to nie żart, ani prowokacja (choć prawdopodobnie narażę się części redakcji i znacznej liczbie użytkowników naszego szacownego portalu), po prostu ogromną frajdę czerpię w kinie z oglądania scen, których wygenerowanie tradycyjnymi metodami byłoby niemożliwe lub niewystarczająco atrakcyjne dla widza. Niestety, od "Złotego Kręgu" oczekiwałem więcej niż serii przesadzonych rozrób – są one ważną i bardzo udaną częścią widowiska Matthew Vaughna, lecz wiele innych elementów pozostawia niedosyt. 

Historia rozpoczyna się niedługo po wydarzeniach zamykających poprzednią część filmu. Eggsy (Taron Edgerton), Kingsman pełną gębą, walczy podczas efektownego pościgu z Charliem (Edward Holcroft), Kingsmanem niedoszłym, a będącym na usługach wpływowej, tajemniczej organizacji. Jakiej? Nim brytyjscy superagenci się tego dowiedzą, stracą niemal wszystkie swoje zasoby i ludzi, odkryją bratnie stowarzyszenie  w Stanach Zjednoczonych, odzyskają towarzysza – cytując Marka Twaina oraz plakat reklamowy, "pogłoska o jego śmierci była mocno przesadzona", by wreszcie wpaść na trop kolejnego, zagrażającego milionom istnień spisku.


Formuła nie uległa zmianie: niepoważne kino szpiegowskie okraszone wartką akcją i czarnym humorem z elementami satyry społecznej. "Złoty krąg" ma jednak kilka problemów. Nie są nimi wtórność ani brak zaskoczenia u widza; konwencja nadal działa. Główna bolączka filmu to kumulacja rozmaitych dziur i głupotek fabularnych,  których można było uniknąć, lub chociaż zamaskować tak dobrze jak w "Tajnych Służbach". A to przedmioty i ekwipunek, których nadzwyczajne nagromadzenie wyjaśniłaby jedna półminutowa scena, a to huśtawki inteligencji bohaterów, którzy są na przemian pomysłowi i pełni inicjatywy albo ograniczeni jak boty z Counterstrike’a, wreszcie jedna z najgłupszych śmierci w historii kina – bardziej mnie rozczarowała niż wzruszyła. 

Kolejnym problemem jest klęska urodzaju. "Złoty Krąg" przypomina, że zbyt duże natężenie gwiazd może przynieść więcej szkody niż korzyści, na przykład gdy zaprzepaszcza się ich potencjał aktorski. Najbardziej szkoda mi wepchniętego na siłę Channinga Tatuma – chyba ciąży nad nim jakieś holywoodzkie przekleństwo, bo choć moim zdaniem to utalentowany aktor, ostatnio bardziej pamięta się go z reklam czy zwiastunów niż z samych filmów. Jeff Bridges we wszystkich scenach ze swoim udziałem powtarza te same manieryzmy, a postać Halle Berry jest po prostu płytka, pozbawiona jakiejkolwiek cechy godnej zapamiętania. 

Świetnie wypadł natomiast Taron Egerton. Jego Galahad okrzepł, nauczył się łączyć młodzieńczą pasję z dżentelmeńską precyzją. Dzięki szczerości i naturalności głównego bohatera nawet dość rozbudowany wątek perypetii miłosnych ogląda się przyzwoicie. Oczekiwałem powrotu Colina Firtha, jednak nim ten moment nadszedł, całkowicie kupiłem Egertona jako superagenta. Gdy Harry Hart i Eggsy działają ramię w ramię, stanowią zgrane, uzupełniające się duo. Widać, że ich relacja przeszła na wyższy poziom, co wychodzi filmowi na dobre. Mark Strong oraz Pedro Pascal sprawdzają się świetnie w rolach Merlina i Whisky –szkoda, że dowiadujemy się o nich z filmu tak mało. Zamiast pogłębić i uwiarygodnić te postacie, zmarnowano czas ekranowy na niewiele wnoszące znane nazwiska. Swoje pięć minut dostaje również pewna brytyjska gwiazda, jej występ oceniam jednak na plus, choćby za dystans do siebie.


Na osobny akapit zasłużyli niegodziwcy. Holcroft wypada w swojej roli dobrze, choć nie ma do zaoferowania nic ponad schemat: ot, prawa ręka czarnego charakteru. Dużo ciekawiej prezentuje się Julianne Moore. Grana przez nią Poppy to pozbawiona skrupułów, bezwzględna psychopatka, największe wrażenie zrobiła na mnie jednak jej fasada wyluzowanej pracodawczyni-mamuśki – wypisz, wymaluj, szefowe z opowieści moich pracujących w korporacjach znajomych. Choć nie tak oryginalna jak sepleniący, brzydzący się przemocą Valentin Samuela L. Jacksona z "Tajnych Służb", jej demoniczny plan niesie za sobą dużo ciekawsze skutki.

Choć dużo pomysłów "Złotego kręgu" ociera się o slapstick (otwierający film pościg, kapsuła kolejki linowej), a nawet o kicz (robo-psy, elektryczne lassa, gadżety rodem z pierwszych Bondów), wszystkie sceny akcji ogląda się z zapartym tchem. Jest to zasługa wysokiej jakości oprawy audiowizualnej oraz niesamowitej choreografii potyczek. Muzyka Matthew Margesona podkręca tempo, akcję uzupełniają bajeczne efekty CGI, a wszystko widać płynnie i bez wstrząsów. Georgu Richmondzie, dziękuję ci za to. Moje jedyne zastrzeżenie odnosi się do praw fizyki. O ile ich naginanie nie przeszkadza mi w odbiorze filmu, o tyle ignorowanie ich (jak w scenie z kolejką linową) zwyczajnie nie przystoi nawet filmom rozrywkowym. Z odsieczą wkracza humor odwracający uwagę widza: zabawną puentą lub kuriozalnym pomysłem.


Pomimo licznych wad "Złoty krąg" ogląda się bardzo przyjemnie. Odczułem jednak fakt, że Matthew Vaughn podążył utartą ścieżką holywoodzkich sequeli, a ta prowadzi na manowce. W trzeciej części życzyłbym sobie zobaczyć skromniejszą, sprawdzoną obsadę, za to z bardziej dopracowanym scenariuszem i z większą ambicją, na którą reżysera przecież stać. Oddałbym za to nawet jakąś pomniejszą scenę akcji. Z ciężkim sercem.
1 10
Moja ocena:
7
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy na początku 2015 roku na ekranach kin pojawił się brytyjski film akcji "Kingsman. Tajne służby"... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones