Nie płacę, prowadzę

Jako że auta mają więcej charakteru niż ludzie, zmagania na szosie są intensywne jak należy, a graficy, w przeciwieństwie do scenarzystów, dokończyli robotę przed wizytą w banku, nie mogę z
W jednej z początkowych misji "Need For Speed: Payback" bohater obwozi po pustynnych bezdrożach zblazowaną gwiazdę YouTube’a, nastolatka o znamiennej dla swojego fachu ksywce HashTiger. Nic dziwnego, że facet zagryza zęby, skoro siedzący na fotelu pasażera dzieciak zachowuje się jak wiewiórka na sterydach, relacjonuje całą eskapadę na żywo, w dodatku wszystkie efektowne poślizgi przelicza na lajki i dolary. Oto scena, która tak dobrze oddaje charakter nowej produkcji Ghost Games, że równie dobrze mogłaby stanowić trzon całej kampanii marketingowej. W metaforze prawdziwej pasji klinczującej z biznesem nie ma wiele przesady - twórcy gry dwoją się i troją, by odwrócić naszą uwagę od całkiem niezłych wyścigów. 



 Żeby była jasność - to nie jest piosenka o tym, że nigdy nie będzie już takiej musztardy jak kiedyś. Nie przemawia przeze mnie nostalgia i wcale nie chciałbym się obudzić dwadzieścia lat wcześniej, kiedy bijatyki i wyścigi - kojarzone nieodmiennie z kulturą salonów gier - stanowiły o być albo nie być całych generacji konsol. Jest natomiast coś niepokojącego w trendzie uniwersalizowania gatunków, projektowania gier z kalkulatorem w dłoni i badaniami rynku w głowie. Otwarty świat? Jest. Problem w tym, że wydaje się pozbawiony życia, naturalnego rytmu i raczej nie zachęca do eksploracji. Mapa z ospą wietrzną, upaćkana kolorowymi ikonkami, jakby ilość miała automatycznie przełożyć się na jakość? Proszę bardzo! Tyle że "moc atrakcji" raczej przytłacza i męczy, gdyż większość zadań to nudy na pudy. Tryb fabularny? Wiadomo! Pytanie po co, skoro pisany jest na kolanie i czerpie inspiracje z marnych wzorców. Wisienką na torcie są oczywiście mikrotransakcje. Połajanki nie będzie, jakie czasy, taki produkt. Powiem tylko, że ciężko jest piać peany na cześć gry, w której jakość naszego doświadczenia zależy w dużej mierze od zasobności portfela. No chyba, że a) macie w zanadrzu drugie życie i czterdziestoośmiogodzinną dobę, b) po definicje słów "kolekcjoner" i "perfekcjonista" musicie zaglądać do słownika. 



 Cała ta orka na ugorze kłóci się oczywiście z arcade’owym rodowodem serii, której istotą od zawsze była prostota zabawy i rozbuchana narracja (pomijając całkiem udane eksperymenty w rodzaju spin-offowego dyptyku "Shift"). "Payback"  - podobnie jak wybitny "Hot Pursuit" w wersji z 2010 roku - to gra o pruciu 250 kilometrów na godzinę i obserwowaniu w lusterku kawalkady radiowozów. O wchodzeniu w ostre zakręty bez mrugnięcia okiem i przekraczaniu podwójnej ciągłej na podtlenku azotu. O driftowaniu pośród górskich serpentyn, spychaniu rywali z trasy przy akompaniamencie tłustego hip-hopu i podziwianiu pięknie wyrenderowanych krajobrazów. Znajdziecie tutaj wszystkie obowiązkowe punkty programu. Gra wygląda rewelacyjnie, na ścieżce dźwiękowej tradycyjnie już dzieje się magia (od Queens of The Stone Age, przez Gorillaz, po Action Bronsona), zaś model jazdy, choć inspirowany testami przeprowadzonymi w atmosferze Jowisza, pozostaje wizytówką serii. Bez znaczenia, czy przedzieramy się przez zapiaszczone okolice Las Vegas (sorry, Fortune Valley) rajdową Subaru Imprezą, czy suniemy po gorącym asfalcie smukłą Mazdą RX-7 - pompka z adrenaliną pracuje. Bez względu na to, czy odpicowujemy porzucony na przydrożnej stacji benzynowej wrak krążownika szos, czy mażemy sprayem po karoserii japońskiej nówki sztuki, tego rodzaju frajdy również nie pomylimy z niczym innym. Problem w tym, że grając w ruletkę z twórcami systemu progresji, powtarzając do znudzenia wyścigi i bezustannie tasując losowymi kartami tuningu, łatwo o tym wszystkim zapomnieć.



 Facet, który wozi jutubera, też nie jest bez winy. To jeden z bohaterów trybu fabularnego i dość powiedzieć, że podobny tryb pasuje do gry jak pięść do nosa. Seria ma bardzo długą i niechlubną tradycję umizgów do kina, zaś jej ukoronowaniem był absurdalny "The Run" - wyścigi "na szynach", w których grywalne fragmenty stanowiły mało emocjonujące interludia. "Payback", jak sam tytuł wskazuje, to anachroniczne kino zemsty, opowieść osadzona w świecie gangsterów w białych t-shirtach, szybkich kobiet i pięknych samochodów, wyraźnie inspirowana początkami serii "Szybcy i wściekli" oraz ekranową adaptacją samego "Need for Speed. I chociaż twórcy próbują kombinować z chronologią, bawią się równoległym montażem i nagłymi zmianami perspektywy, to całość jest mało zajmująca - postaci są płaskie jak kartka papieru, ich perypetie wyjęto ze sztambucha podrzędnego scenarzysty, a na samych eksplozjach człowiek daleko nie zajedzie. W dodatku całość podana jest tak, jakby chodziło o drugą "Przygodę" Antonioniego, a nie bezpretensjonalną historię cwaniaków ucierających nosa mafii: pośladki spięte, miny poważne, żarty suche, ironii nie stwierdzono.

 
 
 Jako że auta mają więcej charakteru niż ludzie, zmagania na szosie są intensywne jak należy, a graficy, w przeciwieństwie do scenarzystów, dokończyli robotę przed wizytą w banku, nie mogę z czystym sumieniem odradzać tej gry. A już na pewno nie wieloletnim fanom serii, którzy - bez względu na medialne burze i inne wichry niespokojne - będą chcieli wycisnąć z niej wszystkie soki. Dobra Wasza! Przypomnijcie sobie tylko, ilekroć wykopiecie duszę arcade’owego szaleństwa z tego gruzowiska: nie tak się umawialiśmy. 
1 10
Moja ocena:
5
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones