Recenzja filmu

Dusza i ciało (2017)
Ildikó Enyedi
Alexandra Borbély
Géza Morcsányi

Ninjowie niemożności

Asperger? Socjopatia? Inne zaburzenia ze spektrum autyzmu? Nie bądźmy legalistami. Po kiego grzyba diagnozować jednostki chorobowe? Sęk tkwi w tym, że Maria musi ujarzmić duszę i ciało... Musi
Gdyby Marina… Przepraszam, "wydaje mi się, że ta forma jest niestosowna". Gdyby Maria wychowywała się w Polsce (zgodnie ze scenariuszową metryką – w rozkwitającym gerberami PRL-u), jej dorastanie jako asocjalnego odmieńca byłoby niełatwe. Okres pokwitania płynąłby jej w rytmie fluoryzacji i regularnych łomotów zbieranych po lekcjach w szatni. Gdyby Maria dorastała teraz – w losowo wybranym punkcie Europy – prawdopodobnie dostałaby zaświadczenie od szkolnego psychologa. To jednak nie załatwiłoby sprawy ani trochę.

Asperger? Socjopatia? Inne zaburzenia ze spektrum autyzmu? Nie bądźmy legalistami. Po kiego grzyba diagnozować jednostki chorobowe? Sęk tkwi w tym, że Maria musi ujarzmić duszę i ciało, nauczyć się wyrażać i przyjmować emocje. Musi oswoić je jak zwierzęta. Nie te dzikie, które trzeba okiełznać, bo rządzi nimi nasrożony, pierwotny instynkt, ale bardziej te, w których trzeba wzbudzić zaufanie – nieufne i płochliwe.

Film jest zestawiany z "PokotemAgnieszki Holland. Z obrazem, który jest mową obrończą w sprawie niemej fauny. Trudno zaprzeczyć temu porównaniu, wszak scenerią węgierskiego love story jest rzeźnia. Sceny uboju niektórzy będą oglądali z zasłoniętymi oczami. Być może z ciszy, która towarzyszy śmierci zwierząt, będą próbowali wyabstrahować emocje tak samo, jak z napiętego milczenia pomiędzy głównymi bohaterami. Można i tak.

Pierwszoplanowymi bohaterami są jednak ludzie. Dwoje odszczepieńców, których rozbieżność z punktu widzenia wieku i pozycji społecznej jest tylko odreżyserskim myleniem tropów. Tych dwoje  wzajemnie urzeka się bowiem swoim nieuchwytnym, duchowym podobieństwem, niewypowiadanymi słowami, powstrzymywanymi gestami, w końcu tajemnicą wspólnie śnionego snu, która przyciąga ich do siebie z magnetyczną siłą.

Szybko, bo już po wstępnym obwąchaniu się, nasi bohaterowie nie mają  wyjścia. Mimo oporów podejmują mocno dyskomfortową batalię ze swoimi niemożnościami. Żąda od nich tego (m. in.) zew natury.

Przez niego - ona metodycznie uczy się mówić nowym językiem. Już nie tym "swoim", którym jest towarzysko nierentowna bezpośredniość. Jednocześnie przeczuwa, że kobieta śpiąca dotąd pod jej ciasnym, służbowym uniformem niebawem zacznie dopominać się swoich praw.

On - z wahaniem, bo kosztem swojego świętego spokoju, wychodzi na rykowisko i klasycznie, po męsku wybiera ofensywę. Walczy o względy łani. Czyni to jednak, jak na starego jelenia przystało, rozważnie i dojrzale. Nie jak taki inny, młody, jurny łoś pracujący w tej samej rzeźni.

W końcu hermetyczne bańki, w których mieszkają sobie Marysia i Andrzejek nabrzmiewają tak mocno, że musi to spowodować erupcję (oraz ejakulację). Napięcie wybucha wreszcie prostymi słowami. Banał prawda? A jednak  tragikomiczna sceneria broni tę scenę przed tandetnością.

UWAGA BONUS : "Dusza i ciało" zawiera unikatowy zapis stosunku na tzw. jelenia (dyszącego chrapami). W szkole na pewno Wam tego nie pokażą.

Siła filmu Ildikó Enyedi tkwi w idealnym balansie dwóch składników: 
Po pierwsze humor - we wszystkich kształtach i smakach; słowny oraz sytuacyjny, zawsze naturalny i najczęściej bezlitosny wobec ułomności bohaterów. Innym razem jadowicie satyryczny, jak ten w epizodzie z badaniami psychologicznymi pracowników zakładu.

Przy jeszcze innej okazji humor ufundowany jest na nostalgii wspólnej wszystkim  demoludom, kiedy to okazuje się, że za polędwiczkę wszystko da się załatwić.

Po drugie "malowniczy smutek" w kompendium pustki ukazanej na dwóch przykładach. Case study Marii to sterylny rytualizm w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa. Przypadek Edre to banał - luksusy bocznego toru - wieczory z browarkiem i kinem nocnym. I właśnie ta subtelna fuzja chichu i szlochu sprawia, że obraz zyskuje terapeutyczne ciepło.*

Można oczywiście jeszcze dywagować o wielowarstwowości obrazu. Można rozwlekać temat freudowskich inklinacji, oniryzmu, realizmu magicznego. Można, bo film jest misternie utkany z nici o wielu kolorach. Finalnie najważniejsze jest jednak to, że po seansie "Strzeż duszy ciała mego (1996)Duszy i ciała" zostałam z otwartą japą. Po prostu. I to od lat pozostaje moją najbardziej celną i skondensowaną recenzją dobrego kina.



* Tak wiem, sentymentalna taniocha. Musiałam jednak to napisać, bo jest luty i jest zimno. No i co mi zrobicie?
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
"Dusza i ciało" Ildikó Enyedi zaczyna się jak standardowy film przyrodniczy: na pierwszym planie –... czytaj więcej
Powyżej opisana scena, której byłem świadkiem w sali kinowej, nic tak właściwie nie znaczy. Miałem... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones