Recenzja filmu

Assassin's Creed (2016)
Justin Kurzel
Michael Fassbender
Marion Cotillard

O historii bez historii

Nie ukrywam, że jestem fanem serii "Assassin's Creed". Z biegiem lat słabnącym, niemniej historia odwiecznej walki z Zakonem Templariuszy jest mi bardzo bliska. Miałem możliwość zagrania i
Nie ukrywam, że jestem fanem serii "Assassin's Creed". Z biegiem lat słabnącym, niemniej historia odwiecznej walki z Zakonem Templariuszy jest mi bardzo bliska. Miałem możliwość zagrania i przejścia każdej części, jaka wyszła ze stajni Ubisoftu do tej pory, a przygody

Altaira, Ezio Auditore czy Edwarda Kenwaya uważam za bardzo dobre, systematycznie je sobie przypominając. Dlatego też, jednocześnie będąc podekscytowanym jak i pełnym obaw, szedłem na salę kinową, mając nadzieję dostać to, o czym marzyłem, kiedy sam przemieniałem się w zakapturzonego skrytobójcę – dobrą opowieść, ciekawą interpretację historii i głębokich bohaterów. I stało się. Niestety. Mówiąc o tym filmie, że jest kiepski, to duże niedopowiedzenie. 



Cal Lynch (Michael Fassbender) jest więźniem skazanym na karę śmierci. Zastrzyk trucizny jest jednak tylko pretekstem, choć wygląda dla bohatera autentycznie. Po wykonanym niby wyroku bohater budzi się oszołomiony w ogromnym, nowoczesnym laboratorium Abstergo, którym kieruje dr Rikkin (Jeremy Irons) oraz jego córka Sofia (Marion Cotillard). Cal dowiaduje się z czasem dlaczego został oszczędzony i przeniesiony do tego miejsca – w jego żyłach płynie bowiem krew Aguilara, XV-wiecznego zabójcy, który jako ostatni był właścicielem Jabłka Edenu – tajemniczego, starożytnego artefaktu, który musi trafić w ręce Abstergo = Templariuszy. Umożliwia to Animus, czyli urządzenie do projekcji wizualnej, które pozwala na odczytywanie pamięci genetycznej człowieka. Ot i cała historia.



Graczy można podzielić na dwie kategorie: tych, którym pasuje przeplatanie się krótkich wątków współczesnych na tle głównej fabuły historycznej, oraz tych drugich, którzy chcieliby jedynie przemierzać dachy historycznych budynków i wież kościołów, nie tracąc ani sekundy na zabawę z Animusem i konflikt współczesnych asasynów z Abstergo Industries. Reżyser Justin Kurzel postanowił jednak cały ten długoletni i przyjęty schemat postawić na głowie. Stąd mamy też film rozgrywający się niemal w całości we współczesności, a do czasów Hiszpańskiej Inkwizycji zostajemy wtrącani sporadycznie, na krótkie i chaotyczne, bezsensowne sesje, w których historii nie uraczymy prawie w ogóle. I tu jest pierwsza wada filmu! Przyzwyczajeni byliśmy w grach do pięknego odzwierciedlania historycznych epok, poczynając od strojów, przez zabytkowe układy urbanistyczne i elewacje, po ciekawe przedstawienie wielkich poetów, myślicieli, wynalazców i władców. W filmie niestety tego brakuje. Fakt, przenosimy się do XV-wiecznej Hiszpani, jednak jedyne co oglądamy, to przydługawy, pocięty milionami ujęć parkour i mordobicie. A sam Aguilar i jego towarzysze są puści, bezmyślni i tak naprawdę niepotrzebni, gdyż do tego filmu nie wnoszą absolutnie nic. I zdaję sobie sprawę, że eksploracja historii w grach różni się od tej z filmów, jednak bez wątpienia można było to zrobić inaczej. Lepiej. Ciekawiej.

Drugą poważną wadą filmu Kurzela jest scenariusz. Historia jest prosta i przewidywalna na tyle, że równie dobrze możemy wyjść z kina w trakcie, a i tak wiemy jak film się skończy. Dialogi są przepełnione patosem i dziwnym jest, że gdyby wrzucić je do paradokumentów typu "Dlaczego ja?" pasowałyby jak ulał. Ponadto, akcja zaplanowana jest w taki sposób, że nawet na moment nasza krew nie zaczyna płynąć szybciej. Prawdę powiedziawszy, wystarczyłoby zamiast melisy obejrzeć ten film i już jesteśmy uspokojeni i senni.

Kolejna sprawa to aktorzy. O ile duet Fassbender-Cotillard w Makbecie dawał radę, tak tutaj są zwyczajnie mdli, a ich występ wydaje się zagrany na siłę, czasem jest wręcz przepełniona nadekspresją. Jeremy Irons z kolei powtórzył swoją role niemal kalka w kalkę z poprzednich występów. Co tyczy się reszty, tj. innych osadzonych asasynów, templariuszy i strażników w laboratorium Abstergo – nic nie znaczące tło o którym nie warto wspominać. Szkoda tylko, że nie wykorzystano w ogóle Brendana Gleesona. Słaba jest również muzyka, gdyż po świetnych utworach z gier stworzonych przez takich twórców jak Jesper Kyd, Brian Tyler czy Chris Tilton, Jed Kurzel się nie popisał. A szkoda! Miał się bowiem na czym wzorować. Żeby jednak nie było tak gorzko, na uwagę zasługuję sposób przedstawienia Animusa. Nie jest to już dentystyczny fotel z monitorem po boku, a wielkie mechaniczne ramie, pozwalające odgrywać historyczne wydarzenia w sposób, niemal, namacalny.    

I to byłoby tyle z wymienianych przeze mnie wad, którymi chciałem się podzielić. Pozostaje mi tylko współczuć tym, którzy rozpoczną swoją przygodę z "Assassin’s Creed" od filmu. Szkoda. Jeżeli więc możecie, najpierw zagrajcie. A dopiero później oglądajcie. Albo najlepiej, nie oglądajcie tego filmu w ogóle. Szkoda czasu. Teraz pozostaje mieć nadzieję, że Hollywood nie zniszczy "Uncharted" i nowego "Tomb Raider". Może w końcu zobaczymy jakąś godną ekranizacje gry. Może kiedyś...
1 10
Moja ocena:
2
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Ocena głośnej adaptacji uwielbianej przez zdecydowaną większość globu gry wideo, jaką jest "Assassin’s... czytaj więcej
Wszystko zaczęło się od gry wideo "Assassin’s Creed" wydanej w 2007 roku przez firmę Ubisoft. Ta... czytaj więcej
Film opowiada historię Calluma Lyncha (Michael Fassbender), który uratowany przed śmiercią przez... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones