Recenzja gry PS4

Uncharted 4: Kres Złodzieja (2016)
Neil Druckmann
Bruce Straley
Jarosław Boberek
Janusz German

Odnalazł swoją fortunę

Widziałem na PS4 wiele gier i wiele gier świetnie się potrafiło na tej konsoli zaprezentować. Ale "Uncharted: Kres Złodzieja" to po prostu wizualne El Dorado.
W 2007 roku amerykańskie studio Naughty Dog (nieznane tak, jak obecnie) wydało swój pierwszy exclusive dla Sony. Miała to być gra nastawiona na doraźne załatanie luki, którą powiększała coraz gorzej spisująca się seria "Tomb Raider" - niegdysiejsze sacrum dla gier zręcznościowo-przygodowych. 

Zapewne niewielu spodziewało się, że zapoczątkowana wówczas opowieść o Nathanie Drake'u nie tylko zepchnie Larę Croft z piedestału, ale wyznaczy nowy poziom, do którego równać będą musiały między innymi właśnie późniejsze rebooty "Tomb Raidera".

Wracając jednak do tematu, mimo innowacji "Uncharted: Drake's Fortune" nie była grą perfekcyjną, lecz na pewno stała się latarnią wskazującą flocie Sony żyzny ląd, na którym czekają sława i bogactwo. Dlatego zupełnie nie dziwiło pojawienie się dwa lata później sequela zatytułowanego "Uncharted: Among Thieves". Różnica była jednak taka, iż ta produkcja uderzała doskonałością niemal pod każdym względem, nadając klasę i zapewniając hype dla następnych części cyklu. Odsłona z 2011 roku ("Uncharted: Drake's Deception") była "tylko" bardzo dobra. Sprawiała wrażenie nieco skondensowanej wersji poprzedniczki i dlatego właśnie nie wyszła spod jej cienia. Brakowało tej iskry bożej - zgranego przedstawiania historii, zanurzania się w klimat z "dopasowaną powolnością" czy świetnego ukazania relacji/chemii między poszczególnymi postaciami. Niemniej jednak poziom serii został podtrzymany na tyle, by zapewnić sympatyków, że jej koniec zwieńczy dzieło.

Zaczynamy od typowego "trzęsienia ziemi". Jako Nathan Drake przebijamy się nocą poprzez wzburzone fale oceanu, mając na swej łodzi za jedynego kompana własnego brata - Sama. Bijące po stalowo-ciemnym niebie pioruny, niczym naturalny GPS oświetlają co jakiś czas cel naszego rajdu, którym jest pobliska wyspa. Lecz goniącym nas motorówkom i łodziom patrolowym najwyraźniej zależy na tym, byśmy tego celu nigdy nie osiągnęli. Pokonujemy więc kolejne przeszkody i przyśpieszony samouczek tylko po to, by nasz środek transportu został staranowany przez jakąś łajbę.

Konstrukcja linii fabularnej nie jest niczym nowym. Mamy tu znane z poprzednich tytułów przeskoki po spirali retrospekcji, nawiązań i perspektyw. Nowością jest tu jednak głębia przedstawianej nam treści. Pojawienie się Sama Drake'a nie jest wyłącznie zabiegiem podkręcającym nieco przygodę poprzez parę kooperacyjnych sekwencji i kwestii. Oddanie więzi obu braci na wielu etapach ich historii (a zatem historii rodziny Drake'ów) rzuca nowe, "ludzkie" światło na osobowość Nathana. Przestaje w naszych oczach być tylko zaczepnym i chwackim łowcą przygód, ukazując nam bardziej złożoną osobowość, z którą możemy się utożsamiać. Co prawda próbę tego zabiegu widziałem już w trzeciej części, jednak tam miała ona bardziej charakter ciekawostki i została "zgnieciona" przez akcję. Tutaj wątek rozwoju osobowości naszego głównego protagonisty oraz jego relacji z bliskimi dostał odpowiednią uwagę i jest wyważony wobec odbywanej przez nas przygody. Nie jest to może więź z pułapu Joela i Ellie ("The Last of Us"), ale milowy postęp jest widoczny i chwała twórcom za to.

Prawdziwy kosmos został jednak osiągnięty w grafice. Widziałem na PS4 wiele gier i wiele gier świetnie się potrafiło na tej konsoli zaprezentować. Ale "Uncharted: Kres Złodzieja" to po prostu wizualne El Dorado. Przeskoki "stopklatkowe" praktycznie nie istniały na stałych 30 "frapsach" przy Full HD. Z resztą, takie mikroskopijne kropelki dziegciu nie mogły popsuć tego oceanu miodu. Nie chodzi mi tylko o panoramiczne, typowo "pocztówkowe" ujęcia pejzaży bądź iście filmowe cutsceny (chociaż wystarczyłoby to do lotu z krzesła). Co jest warte podkreślenia to genialne dopracowanie miejsc pierwszoplanowych, wypełnionych szczegółami: dzienna lub nocna gra światła, poranna lub wieczorna mgiełka, zaduch wśród tłumu, rzęsisty deszczyk, niewyraźne i nieprzeniknione morskie głębiny, brud w kałuży, refleksy świetlne na antyramach... a to wszystko na PS4 - nie na (przykładowo) trzykrotnie droższym PC. Jeżeli nie wierzycie to tym lepiej. Sprawdźcie sami. 
 
A wszelkie lokacje są sprawdzenia warte. Czy to panamskie więzienie wbudowane w kastylijską twierdzę, czy włoska posiadłość nad skalistym wybrzeżem,  czy nawet przepływająca przez amerykańskie miasto rzeka - Każda lokacja ma swój klimat i estetykę znane nam już z poprzednich odsłon. Jeśli dodać do tego wychwalany powyżej kunszt graficzny zyskamy nie tyle cieszącą oczy rozgrywkę, co faktyczne przeżywanie momentów.  

W przeżywaniu pomoże znany stałym bywalcom schemat wspinaczkowo-skradankowy, "wzbogacony" o przedmiot budzący w moim odczuciu spore kontrowersje: linkę z hakiem. W celu zachowania grywalności, naciągnięto praktyczność jej stosowania do granic umowności (w realnym świecie nasz bohater straciłby ją prawdopodobnie już po pierwszym użyciu). Chociaż od dawna przyzwyczaiłem się do założenia, że ktoś jest w stanie wisieć na parapecie, wczepiając się w niego koniuszkami palców, niekiedy w jednej ręce utrzymując dodatkowo pistolet(!), to akcja z "magiczną linką" już drażni. W części dla cichociemnych mamy pewną nowość (dla serii "Uncharted"). Mianowicie, przeciwnicy otrzymują wskaźniki wykrycia, które pomagają nam ocenić ryzyko przy próbie niezauważalnego przemieszczenia się. Sama strzelanina jest niezmieniona nawet na jotę: broni nie można upgrade'ować, należy jak najczęściej używać osłon i znaleźć wytrwałość dla precyzji. Sekwencje bijatyk, choć opierają się zasadniczo na używaniu dwóch przycisków z "unikiem", to prezentują się efektownie. Łamigłówki tradycyjnie mieszają w pierwszorzędnych proporcjach logikę i klimat. 


W podtrzymywaniu klimatu audio odgrywa swoją rolę profesjonalnie. Udźwiękowienie terenów, po których porusza się nasz bohater (przyroda bądź fizyka), to wysoka jakość. Muzyka, gdy się pojawia, jest na każdym etapie zabawy trafiona i często wpada w ucho. W to wszystko bardzo ładnie wpasowuje się polska lokalizacja. Sam nie wiem na czym to polega, ale z rodzimym dubbingiem w zagranicznych produkcjach jest jak ze śniadaniem na kacu - albo się przyjmie, albo nie. Albo mamy "Diablo II" albo "Dying Light". Pomijając te skrajności, w tym przypadku (jak również w trzech wcześniejszych) znacznie więcej jest pozytywów (Jarosław Boberek i Andrzej Blumenfeld znowu bardzo dobrze!).

Nie wiem, czy "Uncharted: A Thief's End" jest lepsze od drugiej części. Na pewno jest przedstawione bardziej epicko. Wszystkie najmocniejsze elementy serii podrasowano i wypolerowano na platynowy połysk. Chyba właśnie o to tu chodziło: nie było sensu wynajdywać czegoś rewolucyjnego, ponieważ od prawie dekady było się tą rewolucją. Należało po prostu z przytupem wejść na ten ostatni bal, pokazując że oto na emeryturę (według mnie: przedwczesną) odchodzi mistrz. Mistrz złodziei i łowców skarbów, który skradł serca milionom fanów i zaskarbił sobie ich dozgonny szacunek. A w świecie gier wideo niewielu tego dokonało.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Jeśli zastanawialiście się kiedyś, co najsłynniejszy awanturnik gier wideo robi na emeryturze, uspokajam... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones