Recenzja filmu

Park Jurajski (1993)
Steven Spielberg
Sam Neill
Laura Dern

Park wciąż pełen atrakcji

"Park Jurajski" pozostaje wzorcową realizacją przepisu na kino Nowej Przygody. Spektakl ugotowany z popkulturowych składników z czasów młodości Spielberga (monster movies i familijna idylla
"Park Jurajski 3D" zanosił się zaledwie na nostalgiczną wycieczkę do tego, co zarazem najlepsze (dinozaury!) i najgorsze (dinozaury!) w ekscesach popkultury lat 90. Okazuje się jednak, że film Stevena Spielberga wciąż broni się jako pierwszorzędny kinowy rollercoaster.  

Największa obawa – że konwersja 3D obnaży wszelkie niedoskonałości cyfrowej magii sprzed 20 lat – wyparowuje z powierzchni ziemi równie definitywnie jak wypisz, wymaluj dinozaury. "Park Jurajski 3D" to nie żadne wykopalisko zapomnianej technologii. Ciekawe, które współczesne efekty specjalne wytrzymają próbę czasu równie dobrze, co efekt pracy Industrial Light & Magic A.D. 1993.  

Nieźle trzymają się też reżyserskie triki Spielberga, który dowodzi tu swojej inscenizacyjnej maestrii. Dinozaury długo nie chcą się nam pokazać i są równie nieśmiałe, co rekin w "Szczękach". Ta wstydliwość to oczywiście woda na młyn spielbergowskiego suspensu.  Dostajemy co prawda przystawkę w postaci łagodnych brachiozaurów i uroczego dino-noworodka, ale pierwsza solówka prehistorycznego gada ma miejsce dopiero, gdy na scenę wkracza tyranozaur. Dryblujący dwoma samochodami T. rex nie robiłby takiego wrażenia, gdyby jego wejścia nie przygotowano tak koncertowo. Środki, jakich używa Spielberg, są bardzo proste – np. sugerujące zagrożenie zmarszczki na powierzchni wody – ale i niezwykle skuteczne; to nie żadna burza w szklance wody. Równie czarującym smaczkiem są raptory, które kukają przez okienko i zaparowują szybę oddechem.     

To, co reżyser zaoszczędza powściągliwym podbudowaniem, procentuje w pełnych realizacyjnej ekwilibrystyki scenach, jakie dominują w drugiej połowie filmu. Fakt, myślenie tzw. "setpiece'ami" (spektakularnymi, rozbudowanymi inscenizacyjnie sekwencjami) czasem wynosi Spielberga poza granice logiki i zdrowego rozsądku, np. w scenie ucieczki po rozpadającym się szkielecie tyranozaura. Ale talent twórcy "Poszukiwaczy zaginionej Arki" od zawsze polegał na umiejętności sprzedania nam takiej przesady jako przedniej zabawy. I działa to do dziś. Jedyne, co wyraźnie postarza "Park Jurajski", to muzyczna ilustracja Johna Williamsa z początkowych partii filmu. Kompozytor trochę zbyt zaciekle walczy o naszą uwagę tam, gdzie wystarczyłoby subtelniejsze gospodarowanie pięciolinią. Ale, gdy machina ekranowych atrakcji rusza na całego, podniosłe melodie Williamsa są już jak najbardziej na miejscu.

"Park Jurajski" jest także pomnikiem blockbusterowego paradygmatu, który na dobre rozpanoszył się w latach 90. Sama postać Johna Hammonda (Richard Attenborough) to w równej mierze realizacja tropu szalonego milionera z tajemniczą wyspą w zanadrzu, co figura brodacza-wizjonera całkiem w stylu samego Spielberga (czy George’a Lucasa). Produkcje tych dwóch panów miały przecież kluczowy wkład w zmianę, jaką przeszło Hollywood na przełomie lat 70. i 80. Dzisiaj większość produkcji z Fabryki Snów to medialne wydarzenia, których premiery są istnymi marketingowymi nalotami dywanowymi. "Park Jurajski" zresztą nieustannie uprawia swój własny PR, wciąż bijąc po oczach logotypem, który jest zarazem znakiem towarowym odwiedzanego przez bohaterów parków, jak i reklamą samego filmu.
 
No i w tym wszystkim "Park Jurajski" pozostaje oczywiście wzorcową realizacją przepisu na kino Nowej Przygody. Spektakl ugotowany z popkulturowych składników z czasów młodości Spielberga (monster movies i familijna idylla amerykańskiej popkultury lat 50.) przefiltrowany tu jest przez współczesną wrażliwość. Potwory są naprawdę krwiożercze (miejscami to naprawdę niezły horror), a rodzina już nie tak idealna. Ale w kryzysowej sytuacji dzieci z rozbitego domu i niechętny ojciec-surogat wejdą w swoje domyślne role i stworzą uroczą rodzinę zastępczą. Trauma u Spielberga ma często skutki pozytywne – trzeba tylko ją przetrwać. Nawet Jeff Goldblum jako zblazowany Ian Malcolm, który tylko "bywa żonaty", przyjmie do serca lekcję pana Stevena. Jak uczy nas sequel ("Zaginiony świat: Jurassic Park"), nawet ten dandys teorii chaosu jest materiałem na spielbergowskiego ojca – choć nie idealnego, to zawsze kochającego. Wystarczy bliskie spotkanie trzeciego stopnia z prehistorycznymi drapieżnikami.
1 10
Moja ocena:
8
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Film Spielberga to spełnienie moich dziecięcych marzeń. Odkąd pamiętam, dinozaury zawsze mnie... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones