Recenzja filmu

Patriota (2000)
Roland Emmerich
Mel Gibson
Heath Ledger

Patriota - Idiota

Zacznijmy od początku... A początek wyda wam się bardzo znajomy, gdyż różni się jedynie kosmetyką od innego początku, innego filmu z panem G., a mianowicie "Bravehearta". A więc, na początku mamy
Zacznijmy od początku... A początek wyda wam się bardzo znajomy, gdyż różni się jedynie kosmetyką od innego początku, innego filmu z panem G., a mianowicie "Bravehearta". A więc, na początku mamy konflikt. Kolonie angielskie w Ameryce buntują się przeciwko królowi Jerzemu z powodu wysokich podatków (oczywiście, że chodzi o kasę, bo o cóżby innego? Chyba nie wierzycie w to gadanie o wolności i patriotyzmie na serio?). Ale dość tego tekstu z podręcznika od historii. W 1776 roku Benjamin Martin - wdowiec i ojciec siedmiorga (!) dzieci (które odrobinę przypominają bandę szczeniaków chorych na zespół Downa) - zostaje wezwany do Charleston (w Karolinie Południowej, na terenie której będzie się toczyć cała akcja filmu) na zebranie, na którym mimo jego (mało błyskotliwego) protestu Karolina Płd. wypowiada wojnę Wielkiej Brytanii jako 9 stan. Po ogłoszeniu decyzji rady syn Martina Gabriel zaciąga się do wojska bez zgody ojca. Mijają 2 (mało ciekawe) lata. Jak wiemy z podręczników, Amerykanie na początku wojny (a właściwie przez jej większość) przegrywali z Anglikami (choć jeśli walczyli tak, jak ukazał nam to Emmerich, to wcale nie dziwię się ich porażkom). Jednak, kiedy rodacy Martina bohatersko (ale bez efektów) walczą o istnienie nowego kraju, on sam chowa nos w domu i ani myśli go wystawiać zza progu, nie wspominając nawet o jakiejkolwiek walce. Skąd, więc ten "Patriota" zapytacie? Cóż, ta postawa w przypadku Martina budzi się ze zwykłej zemsty. Jakiej? Tak jak w "Braveheartcie", źli Anglicy odebrali mu bliską osobę. A konkretniej w 1778 roku, front amerykańsko-brytyjski, pewnej nocy przeniósł się dosłownie i w przenośni do ogródka "naszego Benia". Także tej samej nocy powrócił nieposłuszny "synek Gabryś" - rzecz jasna ranny. Następnego dnia po bitwie "nasz Benio" z dobroci serca zaczął opatrywanie rannych z obu stron. Wtedy do akcji wkracza (całkiem efektownie) czarny charakter (i notabene najlepsza postać w filmie), pułkownik William Tavington, którego metod nie powstydziłby się żaden oficer niemieckiego SS (torturowanie, zabijanie dzieci, palenie kościołów z żywą zawartością - do wyboru, do koloru). Zabija 15-letniego syna Martina, pali mu cały dobytek, morduje żołnierzy wroga, a na koniec karze zabrać Gabrysia i powiesić go dla przykładu w jednym z miast (bodajże Camden). Po zrównaniu z ziemią życia Benia, pułkownik T. pozostawia nas samych z Martinem na jakieś 10 minut. W tych oto 10 minutach Benio poprzysięga zemstę Tavingtonowi oraz budzi się w nim duch patrioty. Łapie za kubraki dwóch pozostałych synów, daje im do ręki po strzelbie i leci z nimi sprintem przez las, żeby odbić Gabrysia. Po krwawej młócce, z użyciem tomahawku (która przypomina tłuczenie kotletów), udaje mu się odzyskać najstarszą latorośl. Potem przyłącza się do wojska, aby bronić istnienia nowego, wspaniałego kraju - Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej i z marszu zostaje dowódcą milicji (czyli partyzantki w tym wypadku). I tu chyba przerwę, bo resztę musicie już zobaczyć sami. "Dzieło" Emmericha jest klasycznym przykładem, jak poprzekręcać fakty historyczne. Co nie zmienia tego, że możemy dzięki jego filmowi poznać nowe, np. już wiemy, kto był pradziadkiem Hitlera (biedny Adolfik popłakałby się, gdyby się dowiedział, że ma angielskie korzenie lub też o nich wiedział i dlatego za wszelką cenę chciał zdobyć tą małą, zamgloną wysepkę nazywaną Wielką Brytanią). Także dowiadujemy się, od kogo SS nauczyło się palić kościoły z takim kunsztem. Emmerich może być z siebie dumny, że przekazał nam tyle informacji o źródłach inspiracji swoich rodaków. Ten film także daje nam dowód na to, że Gibson naprawdę nie lubi Anglików. Teraz jednak na serio. Prawda jest taka, że filmu "Patriota" nie można pod żadnym względem traktować jak filmu historycznego, a nawet poważnego. Jeśli tak zrobimy, to srogo się zawiedziemy. Jeśli jednak podejdziemy do niego na luzie, to możemy całkiem miło spędzić 2,5 godziny. Czego ja się w tej historii tak czepiam? A np. tego, że niby afroamerykańska populacja Kolonii wolała walczyć po stronie Amerykanów. Owszem, obydwie strony naobiecywały wolność służącym po swojej stronie niewolnikom, jednak tylko Anglicy dotrzymali słowa. Kiedy niewolnicy ze strony Stanów wrócili na następne 100 lat pod bat nadzorczy, ci ze strony Brytyjczyków po wojnie odpłynęli do Wielkiej Brytanii już jako wolni ludzie. Tu mnie dobija końcowa scena filmu z takowym niewolnikiem (ze strony Amerykanów rzecz jasna) gadającym o nowym świecie gdzie wszyscy będą równi i wolni?! Jeśli chodzi o sam warsztat filmu, to wypada słabo. Efekty specjalne, zdjęcia, owszem, cacy. Jednak muzyka Johna Williamsa to bubel, a ten, kto wytęży uszy, na koniec filmu usłyszy motyw ze "Szczęk". Gra aktorów też nie zachwyca. Gibson wyraźnie pokazał w tym filmie, że jego talent ogranicza się do 365 sposobów marszczenia czoła, a w niektórych scenach wyglądał tak, jakby miał zaraz parsknąć śmiechem, choć nie było w nich nic śmiesznego. O jego dzieciach i ukochanej nawet nie warto wspominać. Owa panna demonstruje swoje wdzięki na ekranie niczym nieheblowane krzesło. Jedyną strawną postacią w tym filmie jest niewątpliwie pułkownik Tavington, który mimo średniej gry na tle pozostałych wypada oscarowo. Ocena: 2+/6
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Miałem zaszczyt obejrzeć wspaniałe widowisko Rolanda Emmericha "Patriota" z Melem Gibsonem w roli... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones