Piekło pocisków, niebo dla hardkorów

Śmierć oznacza koniec gry. Nie definitywny, ale wymuszający rozpoczęcie od zera. Każdy zgon zaliczony dalej niż poprzednio natomiast powód do dumy.
"Enter the Gungeon" - recenzja
"Enter The Gungeon" łączy w sobie wiele elementów, które odstraszają sporo osób – niewybaczający pomyłek tryb permadeath, losowość poziomów rodem z najlepszych roguelike’ów i bossów, których nie powstydziłaby się seria "Dark Souls". Jednocześnie to mieszanka, która w połączeniu z unikatowym zarysem świata stanowi o wyjątkowości tego indyka.



Bo jak inaczej określić uniwersum, w którym za pomocą pocisków strzela się do pocisków strzelających pociskami? Jak w przypadku większości "rogalików", nie chodzi tutaj o dotarcie do finału, zobaczenie napisów końcowych, ale o samą drogę do tego celu. Ba, właściwą "kampanię" da się ukończyć w kilkadziesiąt minut, ale gwarantuję, że nim uda się osiągnąć taki wynik, czeka Was sporo pracy i zszarganych nerwów.

Na początku rozgrywki wybieramy jedną z czterech postaci (tzw. Gungeoneers) – każda ma nie tylko inną bronią i umiejętności, ale też odmienną historię w świecie "Enter The Gungeon". Co ważne, konkretny wybór narzuca pewne tempo rozgrywki i z pozoru "najłatwiejszy" Marine wcale nie musi być rozwiązaniem dla początkujących. Fakt, posiada dodatkowy punkt pancerza i poprawioną celność, ale szybko okazuje się, że dużo ciekawszym i praktyczniejszym wyborem bywa łowczyni, która zabiera ze sobą kuszę, a do tego w podróży towarzyszy jej pies, który rzadko bo rzadko, ale potrafi wskazać przydatną "znajdźkę".



Każdy z bohaterów dzierży jedynie podstawową broń. Dopiero w miarę przemierzania kolejnych komnat mamy szansę zdobyć potężniejsze giwery. Nie zostają one z nami na zawsze – zgon oznacza utratę całego ekwipunku. Zdradzę Wam, że są odstępstwa od tej reguły, ale te pozwolę Wam odkrywać osobiście. Przy kolejnym podejściu mało prawdopodobne jest, że dany przedmiot znajdziemy w tym samym pomieszczeniu. Ba, mało kiedy znajdziemy to samo pomieszczenie w tym samym miejscu.

Gra nie uczy nas bowiem zapamiętywania układu map czy ścieżek. Uczy nas reagowania na wrogów i ich schematy ataku. Ci najprostsi są po prostu upierdliwi. Ci bardziej zaawansowani potrafią zaskoczyć w najmniej spodziewanej sytuacji i zaatakować okrężnym ruchem za pomocą kosy czy przeciąć nas świetlistym biczem. Wszyscy, w jakimś stopniu, inspirowani są amunicją i bronią. A najciekawiej wypadają bossowie. Gra oferuje ich ponad dwudziestu, ale skłamałbym, pisząc, że spotkałem już wszystkich. Projekty bywają absurdalne, poczynając na stosunkowo wczesnym Gatling Gull – sprawdźcie sami.



Podobnie jest też z "pukawkami". Nie zliczę, ile jest ich w sumie, a te najciekawsze potrafią zaskoczyć typem ataku. Wyobraźcie sobie np. strzelbę miłości wyrzucającą z siebie gwiazdki, cukierki i pluszowe misie. Albo karabin, który wygląda jak stworzony z balonów, strzelający… tornadami. Najlepsze jednak jest to, że pomimo swojej absurdalności, w większości są one przydatne na polu walki. Po prostu musimy odkryć ich najlepsze zastosowanie.

Poza dużą losowością map (pewne ogólne schematy da się jednak zauważyć po kilku godzinach zabawy) oraz niepewnością, jaki układ bossów trafi się tym razem, dużo frajdy daje odkrywanie tajemnic poszczególnych poziomów. Nie ukrywam, że niektórych metod, jak przepchnięcie beczki w stronę konkretnej ścianki i jej zniszczenie, nauczyłem się dopiero, oglądając speedruny bardziej doświadczonych graczy. Warto szukać takich tajemnic, bowiem znalezione tam przedmioty często są ratunkiem – zwłaszcza gdy zawędrujemy do trzeciego czy czwartego poziomu i dalej.



"Enter The Gungeon" miałem już styczność na PC oraz PlayStation 4, ale do niniejszej recenzji przyczyniło się wydanie na Nintendo Switch. Warto wspomnieć, że zestaw klawiatura i myszka sprawdza się w tej grze znakomicie. Daje to maksymalną precyzję, a przy natłoku lecących w naszą stronę pocisków jest to na wagę złota. Nieźle grało mi się na padzie Sony i chyba przez tę kolejność zabawa w trybie handheldowym konsoli Nintedo wypada najsłabiej. Ciężko to opisać, ale czasami brakowało mi niezależności kontrolera względem ekranu. Z odczepionymi Joy-conami złożonymi w pada i ekranie na nóżce grało mi się dużo lepiej. Domyślam się, że komfort rośnie jeszcze bardziej przy posiadaniu Pro Controllera.



Jeżeli chodzi o wygodę sterowania, to w grze tego typu jest to zagadnienie kluczowe. Strzelanie strzelaniem, ale przetrwanie w poszczególnych komnatach gwarantuje przede wszystkim korzystanie z przewrotów (tzw. dodge roll, od których swoją nazwę wzięło studio tworzące grę). Trudno to opisać, ale nierzadko prawie cały ekran "zaścielony" jest lecącymi pociskami, które trzeba umiejętnie omijać. W takiej sytuacji wciśnięcie odpowiedniego przycisku w odpowiednim momencie decyduje nieraz o przetrwaniu. A do tego wszystkiego musimy jeszcze razić przeciwników celnym ogniem.

I chyba to właśnie ten chaos dziejący się przez większą część zabawy stanowi o pięknie "Enter The Gungeon". Gra bywa trudna, ale nigdy niesprawiedliwa. O ile losują się mapy i ulokowane na nich przedmioty, nigdy zmiennej nie podlegają zachowania wrogów (oczywiście gdy już poznamy ich paletę, część zabije Was, zanim zaliczycie cenną lekcję). Mogę jedynie marudzić odrobinę na wygodę sterowania na Switchu, ale zapewne jest to też kwestia osobistych preferencji. A poza tym "Enter The Gungeon" to prawie perfekcja w swoim gatunku, z toną rzeczy do odkrycia.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones