Recenzja filmu

Fantastyczna kobieta (2017)
Sebastián Lelio
Daniela Vega
Francisco Reyes

Po dwóch stronach lustra

Lelio w "A Fantastic Woman" destabilizuje klasyczny obraz ciała w dziele filmowym i daje możliwość namysłu nad różnymi sposobami patrzenia. A jeśli nawet drażnią Was łatki w rodzaju "kino queer"
Czy słyszeliście kiedyś o figurze "królikaczki"? Chodzi o prostą grę z percepcją: zręcznie skonstruowany obrazek, w zależności od tego, z jakiej perspektywy na niego spojrzymy, pokaże raz królika, a raz kaczkę. Nie da się zobaczyć obu jednocześnie. Na podobnych zasadach działa najnowszy film reżysera "Glorii", Sebastiana Lelio. "A Fantastic Woman" zaczyna się mocno klasycznie – starszy mężczyzna idzie na randkę z dużo młodsza kobietą; w kiczowatej restauracji świętują jej urodziny. Za chwilę przeniosą się do mieszkania i będą uprawiać czuły seks – widać, że nie chodzi tutaj o przelotny romans, raczej o długotrwały związek. Tego samego wieczora mężczyzna budzi się z objawami wylewu i niedługo później umiera. Partnerka towarzyszy mu w szpitalu, ale lekarze i rodzina zmarłego traktują młodą kobietę z podejrzliwością, jakby była wyrachowaną oszustką albo przynajmniej prostytutką. Czy chodzi o różnicę wieku? Roszczenia spadkowe? Jakieś piętno z przeszłości bohaterki, o której reżyser z rozmysłem nie raczył nas poinformować? 

W miarę jak wchodzimy w świat podejrzeń i dwuznacznych rozmów, nasza percepcja powoli się zmienia – dostrzegamy w ciele Mariny pewne subtelne nieścisłości, jakby jej wizerunek nabierał tężyzny, pęczniał, ubierał się w zupełnie nowe kształty. I nagle – pstryyyk! – królik zamienia się w kaczkę: stoi przed nami kobieta w skórze mężczyzny. Poszukiwaczom spojlerów od razu spieszę wyjaśnić – nie zdradzam w tym momencie żadnych istotnych dla fabuły faktów. Przez większość filmu doskonale znamy kulisy związku Mariny i Orlando. Chodziło mi raczej o wydobycie tych elementów obrazu, które robią z "A Fantastic Woman" rodzaj metakomentarza. Lelio – świadomie bądź nie – pozwala nam na własnej skórze doświadczyć, w jak olbrzymim stopniu ludzka percepcja jest warunkowana społecznie. Ciało Mariny poddane opresji – wyszydzane, mierzone, ważone i fotografowane – zmienia się zgodnie z nakazem stereotypu: ma być przedmiotem obrzydzenia, napiętnowania. Babochłopem, facetem w przebraniu kobiety, chimerą. Spojrzenie uprzedzonej większości niszczy nieskazitelny obraz z pierwszych scen filmu, mimo że bez trudu stał się on dla nas czymś całkowicie naturalnym, wręcz przezroczystym – patrzyliśmy na Marinę tak, jak sama chciałaby być postrzegana. I jaka rzeczywiście była, zanim przepuszczona przez filtr stereotypów percepcja nie wzięła góry nad rzeczywistością.

Lelio każe nam więc wejść w świat filmu przez matrycę stereotypu, ale jednocześnie głęboko wnika w intymność Mariny. Kamera towarzyszy bohaterce w zasadzie non stop, portretuje jej ciało w różnych pozycjach i pod różnymi kątami. Rozkłada na czynniki pierwsze – tu trochę za bardzo umięśnione ramię, tam zbyt wyrazista szczęka – a za chwilę znowu składa w olśniewającą całość: Marina w kolejnych szykownych kreacjach, na lekcjach śpiewu, otoczona jaskrawymi światłami, wpatrzona w lustra. Spojrzenia i język odgrywają w "A Fantastic Woman" rolę istotnych, chociaż dość oczywistych metafor – chodzi rzecz jasna o stematyzowanie kwestii podzielonej tożsamości. Raniące słowa zaklinają rzeczywistość zupełnie na serio: język jest jak ekran, przez który patrzy się na wieloznaczne obrazy i powoduje cywilną śmierć tego, co nie daje się sprowadzić do pojedynczego schematu. Rodzina Orlando – gestem, spojrzeniem, mową – próbuje więc wymazać Marinę z pola widzenia. Ślady obecności "perwersji" w życiu starszego mężczyzny – kiedyś przykładnego ojca i męża – mają definitywnie zniknąć pod skorupą ohydy. Na temat skutków takiego odruchowego podążania za stereotypem mówi wiele jedna z filmowych scen: Marina, pod ostrzałem wyzwisk, wskakuje na maskę samochodu swoich prześladowców, a ci kulą się w sobie, jakby nacierał na nich rozwścieczony niedźwiedź. Boją się – tego potwora stworzyli w końcu sami, a on nie zamierza odpłacać pięknym za nadobne.     

"A Fantastic Woman" jest więc również historią o odzyskiwaniu godności i odbudowie spójności własnego obrazu. Przykłady zbliżonych tematycznie produkcji moglibyśmy oczywiście mnożyć w nieskończoność, ale film Lelio nie traci przez to na autentyczności – poza wszystkim, jego kino zwyczajnie dobrze się ogląda. Pierwszoplanową rolę gra tu warstwa wizualna – dobre wyważenie proporcji między zbliżeniami a ujęciami w dalszych planach, malownicze światłocienie, kompozycje nawiązujące do sztuki współczesnej. Obraz i historia najlepiej splatają się w pierwszej połowie filmu – najbardziej tajemniczej, gęstej, budującej napięcie dzięki niedopowiedzeniom i pulsującemu, cielesnemu rytmowi. Później impet nieco spada, a kilka co bardziej "onirycznych" czy transowych scen – ewidentnych zapchajdziur – można było w ogóle sobie darować. Jestem jednak wdzięczny Lelio przede wszystkim za to, że w "A Fantastic Woman" destabilizuje klasyczny obraz ciała w dziele filmowym i daje możliwość namysłu nad różnymi sposobami patrzenia. A jeśli nawet drażnią Was łatki w rodzaju "kino queer" – nie rozpaczajcie, ten film może być dla Was po prostu ciekawym kinofilskim doświadczeniem. 
1 10
Moja ocena:
7
Publicysta, eseista, krytyk filmowy. Stały współpracownik Filmwebu, o kinie, sztuce i społeczeństwie pisze dla "Dwutygodnika", "Czasu Kultury", "Krytyki Politycznej", "Szumu" i innych. Z wykształcenia... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones